W 24. minucie meczu we Wrocławiu Tadas Kijanskas tak podawał piłkę do własnego bramkarza, że przejął ją Waldemar Sobota. Zbigniew Małkowski starając się ratować sytuację faulował zawodnika WKS-u, a w efekcie sędzia wyrzucił go z boiska, a także podyktował rzut karny, który na raty wykorzystał Mateusz Cetnarski. - Biorę odpowiedzialność na siebie. Nie co więcej o tym meczu mówić, bo po moim błędzie wszystko się posypało. Czerwona kartka, rzut karny, potem powtórka i mecz został ustalony. Chciałem podziękować chłopakom, że w drugiej połówce dali z siebie dużo sił i utrzymali wynik 0:2. Nie skompromitowaliśmy się, ale w pierwszej połowie. Muszę to sobie poukładać w głowie i lepiej zagrać w następnym meczu - powiedział po meczu Kijanskas.
- Chciałem w tej sytuacji odegrać piłkę do Zbyszka i niedokładnie trafiłem głową w futbolówkę. Ona trochę przyhamowała, a w konsekwencji był rzut karny i czerwona kartka. Bardzo nas boli ten mecz. Przegraliśmy z Legią Warszawa 0:4 i chcieliśmy we Wrocławiu rozegrać dobre spotkanie. Prezentowaliśmy się dobrze i... Pecha jakiegoś w obronie mamy i ja sam. Dwa mecze i trzy rzuty karne... Trzeba się zastanowić. Osobiście sam do siebie mam największe pretensje - dodał obrońca Korony Kielce.
W niedzielnym spotkaniu arbiter nie uznał jednej bramki dla Korony. Sędzia dopatrzył się spalonego, którego nie było. - Wszyscy cieszyliśmy się po bramce, patrzyłem na sędziego i on chorągiewki nie podniósł. Raptem za perę sekund była już ona jednak w górze. Jestem w szoku, bo wyglądało tak, że ta bramka musiała być uznana. Znowu wrócilibyśmy do gry. Na pewno ten gol by nas podbudował i może byśmy nie przegrali tego spotkania. Można jednak teraz tylko gdybać. Ja popełniam błędy, sędzia też. Takie jest życie. Nic się na tak zwanego pecha nie poradzi. Trzeba walczyć, starać się, a ten wyniki na pewno przyjdą. Taką mam nadzieję - podsumował Kijanskas.