W wiosennej części rozgrywek więcej oczek na swoim koncie zgromadziły nawet słabiutka Cracovia i klecony naprędce przez Piotra Świerczewskiego Łódzki Klub Sportowy. Jagiellonia zdołała zremisować jedynie z pierwszą z wymienionych ekip, przegrywała za to w meczach z Koroną, Ruchem i Polonią. W grze białostoczan widać pozytywne przebłyski, na boisku brakuje jednak konsekwencji, a błędy popełnia sam szkoleniowiec.
Hajto nowatorskim pomysłem zaskoczył już w swoim trenerskim debiucie, do gry przeciwko Koronie desygnując aż sześciu ofensywnych graczy. Bardziej stonowaną pozę Jagiellonia przyjęła w dwóch kolejnych spotkaniach, a już przeciwko Czarnym Koszulom były reprezentant Polski nie zdecydował się desygnować do gry żadnego nominalnego napastnika, w pierwszej linii ustawiając trzech skrzydłowych.
- Wiele osób mówi i pyta się o różnice, jakie dzielą pracę trenera i piłkarza. Ja muszę przyznać, że i tu i tu stres jest potężny. Grając najpierw denerwujesz się, czy trafisz do meczowej osiemnastki, później czy zagrasz w wyjściowym składzie, następnie trzeba zrobić wszystko, żeby nie popełnić błędu i jeszcze w dodatku wygrać mecz. Trener zmartwienia ma nieco inne bo zastanawia się, czy wszyscy będą zdrowi, czy nikt nie przyjedzie z kontuzją, trzeba też rozpracować przeciwnika - wymienia Hajto.
Jak na razie nadmiar obowiązków zdaje się go jednak przytłaczać, niektórym działaniom białostockiego trenera brakuje bowiem logiki. Nie sposób zgadnąć, dlaczego Jagiellonia przy Konwiktorskiej usilnie przez blisko godzinę grała długą i wysoką piłką, dlaczego po raz kolejny na murawie od pierwszej minuty pojawił się słabiutki Luka Gusić i dlaczego dopiero w samej końcówce szansę gry dostał najlepszy strzelec zespołu, Tomasz Frankowski.
Po ostatnim gwizdku Hajto sprawiał wrażenie zagubionego i przygnębionego, w trakcie konferencji prasowej wolno cedził słowa, wdał się też w ostrą wymianę zdań z jednym z dziennikarzy, który domagał się od niego deklaracji, co trener Jagiellonii zamierza zrobić, by w kolejnym meczu nie stracić jeszcze większej ilości bramek i dlaczego z klubem rozstali się Grzegorz Bartczak oraz Andrius Skerla. - Po prostu coś mi w nich nie pasowało - wyjaśnił spiesznie były kadrowicz.
- U nas jest taka zasada, że jak ktoś kucnął, to lubimy po nim skakać tak, żeby klęknął, a potem się wywrócił. Ja się jednak jeszcze nigdy nie poddałem, mam swój kierunek i tylko kwestią czasu jest, kiedy mój zespół zacznie grać przez pełne dziewięćdziesiąt minut. Domu nie buduje się od razu, potrzebujemy trochę czasu, mamy młodą drużynę. A wszystkie dotychczasowe decyzje biorą na swoje barki, nie będę tymi problemami obarczał drużyny -mówi twardo Hajto.
Czasu na poprawę nie ma jednak zbyt wiele, bo przewaga Jagiellonii nad strefą spadkową się kurczy, a już w najbliższy weekend białostoczanie na własnym obiekcie zmierzą się z poznańskim Lechem. - Muszę wszystko przemyśleć i na kolejne spotkanie zmontować coś, co zafunkcjonuje - nie ma wątpliwości Gianni. - Na razie w tym zawodzie stawiam pierwsze kroki i mocno dostaję dechami po plecach. Nie takie jednak rzeczy w życiu przetrzymałem i te także przetrzymam, bo wierzę, że zaczniemy w końcu wygrywać.