Marcin Ziach: Wokół twojej przeprowadzki na Roosevelta powstawały już mity i legendy.
Daniel Gołębiewski: Nie wiem jakie były plotki (śmiech). Ja już byłem z Górnikiem dawno dogadany, ale trochę czasu zajęła wymiana dokumentów między klubami. Na szczęście wreszcie pojawiłem się w Zabrzu i cieszę się, że ten okres oczekiwania już za mną.
Podobno długo targowałeś się z Górnikiem odnośnie wysokości twoich zarobków.
- Nie, pieniądze w moim przypadku były chyba najmniejszym problemem. Nie mam jakichś szczególnie wygórowanych żądań, a z tego co wiem, to kluby porozumiały się w sprawie transferu bezgotówkowego. Na pewno przedłużająca się finalizacja rozmów nie rozbijała się o pieniądze.
Podobno w twoim kontrakcie zostały zawarte dwie niecodzienne klauzule. Jedna pozwala ci wrócić do Polonii zimą, jeśli nie będziesz grał regularnie, a druga zobowiązuje stołeczny klub do wypłaty twojego wynagrodzenia.
- Też o tym słyszałem, ale są to dziwne teorie. Dzisiaj rozmawiałem z prezesem i o pierwszej klauzuli nic nie wspominał, więc myślę, że jej po prostu nie ma. Zresztą ja sam jej nie chciałem. Co do pensji, to za grę w Zabrzu płacił mi będzie Górnik.
Przeprowadzka z Polonii do Górnika dla wielu byłaby jak zesłanie na łagry.
- Nie odbieram tego w ten sposób. Wiem, że wielu patrzy na to w ten sposób, że Zabrze jest mniej atrakcyjnym miastem od Warszawy i tutaj żyje się spokojniej, ale dla mnie to nie ma znaczenia. Przyjechałem tutaj grać w piłkę, a nie zwiedzać. Na zwiedzanie przyjdzie czas, jak będę już stary.
Ważnym argumentem na rzecz tej przeprowadzki była szansa regularnej gry?
- Pod kątem minut spędzonych na boisku w minionym sezonie, było biednie. Strzeliłem przy tym cztery bramki. Dla jednych to dużo, dla innych mało. Przyszedłem do Górnika po to, żeby grać jak najwięcej. Najpierw muszę zdobyć miejsce w wyjściowym składzie, a wiadomo, że rywalizacji nikt nie odpuści i nie oczekuję żadnych handicapów.
W Górniku masz załatać lukę po Danielu Sikorskim, który zajął twoje miejsce w Polonii.
- Wiem, że tego się ode mnie oczekuje i jestem gotów podjąć się tego wyzwania. Zobaczymy z jakim uda mi się to uczynić skutkiem. Mam nadzieję, że wynik mojego poprzednika pobiję.
Z Danielem Sikorskim i Robertem Jeżem zdążyłeś się już poznać?
- Byliśmy razem na zgrupowaniu w Grodzisku Wielkopolskim. Ja dzisiaj je opuściłem i wyjechałem do Zabrza. Długo rozmawialiśmy i myślę, że wiem o nich całkiem sporo. Na boisku, w trakcie treningów sprawiają jeszcze lepsze wrażenie.
Przy Roosevelta Robert Jeż był uważany za czarownika z Żyliny.
- Trzeba przyznać, że na boisku robi różnicę. Na treningach wygląda naprawdę dobrze i jestem ciekaw, jak przełoży się to na mecze ligowe. W Górniku był wiodącą postacią i tego samego oczekuje się od niego w Polonii.
Na tle zawodników Polonii też wybija się ponad przeciętność?
- Zdecydowanie. Robert Jeż, to zawodnik, który swoją kreatywnością na boisku prowadzi drużynę. Nie potrzebuje zbyt wielu kontaktów z piłką, by stworzyć sobie czy partnerowi stworzyć sytuacje bramkowe. Lekko, łatwo i przyjemnie porusza się po boisku.
W Górniku w przeciwieństwie do Polonii gwiazd polskiej ligi brakuje.
- Ale jest to bardzo solidna ekipa, która wychodząc na boisko wie, czego chce. Z bojowym nastawieniem wychodzą na każde spotkanie i jak pokazała liga to nastawienie przynosiło drużynie dobre efekty.
Oczekiwania kibiców względem ciebie są ogromne.
- Jestem napastnikiem i wiem, że od zawodników grających na mojej pozycji oczekuje się przede wszystkim strzelania bramek. Jestem pewien, że szybko wkomponuję się w zespół i będę ciężko pracował na wynik drużyny. Jestem daleki od wystawiania sobie osobistych laurek. Liczy się to, by Górnik wygrywał i zdobywał punkty.
Pierwsze zajęcia pod okiem Adama Nawałki dały ci się we znaki?
- Wiadomo, że najłatwiej byłoby na boisku położyć się i opalać. Ja tutaj przyjechałem ciężko pracować, więc nie mam powodu do narzekań. Treningi do łatwych nie należą, ale im cięższe, tym lepsze przynoszą efekty. Dla mnie to radość, gdy wysiłek wkładany w pracę na boisku przynosi oczekiwany skutek.