Michał Żewłakow założy koszulkę z orłem na piersi po raz setny w spotkaniu z Amerykanami i wyrówna tym samym rekord Grzegorza Laty. Jeśli kilka dni później Franciszek Smuda postawi na 34-latka w potyczce z Ekwadorem, ten wyprzedzi obecnego prezesa PZPN i ustanowi, trudny do poprawienia, narodowy rekord (najbliżej jest Jacek Krzynówek mający na koncie 96 gier, lecz jego powrót do kadry wydaje być się nierealny).
- Byłem zaskoczony, gdy w 1999 roku otrzymałem powołanie od Janusza Wójcika. Wciąż nie wiem, czy naprawdę chciał mnie w swojej drużynie, czy zrobił to tylko dlatego, że byłem akurat w Warszawie - przyznaje "Żewłak", który w swoim pierwszym występie rozegrał 76 minut, a Polacy bezbramkowo zremisowali z Nową Zelandią w Pucharze Króla.
Kolejne spotkanie zanotował rok później (0:3 z Hiszpanią), gdy kadrę prowadził już Jerzy Engel i odtąd, aż do dnia dzisiejszego, w każdym sezonie każdy z selekcjonerów regularnie stawiał na Żewłakowa. - Rozegrałem kilka pamiętnych meczów. Pamiętam spotkania decydujące o awansie, zwłaszcza zwycięstwo 3:0 z Norwegią w Chorzowie w 2001 roku. Było to wielkie przeżycie, ponieważ zakwalifikowaliśmy się do mundialu po 16 latach przerwy - wspomina doświadczony obrońca.
- Równie pamiętny był wygrany 2:0 mecz z Belgią, który dał nam awans na Euro 2008. Ponadto rozegrałem parę spotkań, które przywróciły wiarę naszym kibicom, takich jak zwycięstwo 2:1 z Czechami czy remis 2:2 na wyjeździe z Portugalią w 2007 roku - ocenia Żewłakow.
Zawodnikowi tureckiego Ankaragucu zależy na udanym występie w swojej jubileuszowej grze. - Przy takiej okazji każdy chce oczywiście wygrać i mieć wyłącznie miłe wspomnienia. Staram się jednak nie traktować tego jako szczególne wydarzenie czy osiągnięcie. To tylko miła szansa, by spojrzeć wstecz - dodaje reprezentacyjny defensor.