- Teraz już na spokojnie mogę powiedzieć: cieszę się, że żyje. Neurolog, który rozmawiał ze mną w szpitalu, oglądał transmisję meczu z Widzewem i powiedział, że od razu wiedział, iż musiało stać się coś poważnego - mówi Bosacki.
- Z drugiej połowy został mi w pamięci moment, gdy wchodził na boisko Rudnevs. Później nie mam nic w pamięci. Generalnie przypominam sobie jakieś rzeczy z karetki, ale to też tak przez mgłę. Lekarz szył mi ranę przez trzy kwadranse, ale następnego dnia nie pamiętałem jego twarzy - przyznał.
Więcej w Przeglądzie Sportowym.