Górnik jest niemalże pewny awansu do ekstraklasy. Zabrzańska drużyna przez pierwszoligowe rozgrywki idzie jak burza i do piłkarskiego raju brakuje jej tylko trzech punktów. Wszystko to dzięki piątkowemu laniu, jakie zabrzanie sprawili ŁKS-owi Łódź triumfując na jego terenie aż 4:1 (1:0). Jak się jednak okazuje radość zawodników ze strzelonej bramki potrafią bezlitośnie zgasić bezsensowne przepisy. Dlaczego?
Otóż, w 42. minucie spotkania przed świetną sytuacją strzelecką stanął Adrian Świątek. Filigranowy napastnik śląskiej drużyny w pojedynku biegowym zgubił łódzkich defensorów i znalazł się w sytuacji sam na sam z Bogusławem Wyparło. Co prawda doświadczony golkiper ŁKS-u w ostatniej chwili zdołał nogami obronić strzał "Świętego", ale wobec dobitki Tomasza Zahorskiego był już bezsilny i Górnik mógł cieszyć się z zasłużonego prowadzenia.
Po bramce bohaterzy ostatniej akcji podbiegli do sektora zajmowanego przez kibiców Trójkolorowych i wskoczyli na ogrodzenie, by wraz z fanami fetować pierwsze trafienie. To nie spodobało się arbitrowi prowadzącemu piątkowe zawody. Marek Karkut z Warszawy solidarnie ukarał za ten czyn napastników Górnika żółtymi kartonikami. Co prawda dla obu było to drugie tego typu upomnienie w tym sezonie i pauza w kolejnym spotkaniu im nie grozi, ale sam fakt ukarania zawodników za radość ze strzelonej bramki budzi spore kontrowersje.
Przed trzema laty zawodnikom zabroniono fetować bramki poprzez ściąganie koszulek. Teraz piłkarze karani są za świętowanie trafienia wespół z kibicami, którzy przejechali kilkaset kilometrów tylko po to by być z drużyną, kiedy ta walczy o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jeśli futbol będzie nadal zmierzał w tym kierunku wkrótce hasło: "piłka nożna dla kibiców" będzie już tylko pustym sloganem. Szkoda.