Sędziowski raport portalu SportoweFakty.pl po 23. kolejce ekstraklasy

U sędziów bez zmian - chciałoby się powiedzieć patrząc na wyczyny ligowych rozjemców w trakcie 23. kolejki ekstraklasy. Świąteczne występy panów w czerni udowodniły, że zeszłotygodniowa zwyżka formy była tylko wypadkiem przy pracy słabo radzących sobie w tej rundzie sędziów. Ponownie z powodu ich złych, a momentami kompromitujących decyzji, znów byliśmy świadkami niekończących się dyskusji, a Jurij Szatałow stwierdził nawet: - Wolałbym, żeby sędziował jakiś komputer.

W tym artykule dowiesz się o:

Opiekun Polonii Bytom po zakończeniu pojedynku z Arką Gdynia przypomniał, że już w przeszłości jego drużyna miała "problemy" z Markiem Krakutem. W ostatniej kolejce arbiter z Warszawy nie pomylił się być może na niekorzyść zespołu ze Śląska, ale jego zachowanie, kiedy to przez ponad minutę nie potrafił zadecydować o rzucie karnym, było co najmniej dziwne. Po zagraniu ręką we własnej szesnastce przez Davida Kotrysa, sędzia ze stolicy nakazał grać i dopiero po pewnym czasie i serii dyskusji, w tym także z technicznym, wrócił do tej sytuacji, by wskazać na wapno. Niepokojące jest takie niezdecydowanie sędziego na takim poziomie, zwłaszcza że ręka była tak ewidentna, że nie negował jej nawet krytyczny wobec Krakuta Szatałow. Arce zresztą należał się jeszcze jeden rzut karny po niemal rozebraniu Macieja Szmatiuka przez Szymona Sawalę w walce przy rzucie rożnym.

Nie była zresztą to jedyna brakująca jedenastka w tej kolejce. Największe pretensje mogą mieć o to do arbitra gracze Korony Kielce, którzy z Gliwic wyjechali pokonani 1:0. Tymczasem przy prowadzeniu gospodarzy w polu karnym zespołu z Okrzei padł szarżujący Krzysztof Gajtkowski, który był ewidentnie podcinany przez Szymona Matuszka. Artur Radziszewski gwizdka jednak nie użył i goście pozostali bez należnej im jedenastki. Z drugiej jednak strony Piast w tym momencie powinien mieć przewagę dwóch bramek, ale w 18 minucie warszawski arbiter nie uznał zupełnie prawidłowo zdobytej przez gospodarzy bramki, twierdząc, że Jakub Biskup był na spalonym.

Tak jak piłkarsko skompromitował się w Warszawie Sebastian Przyrowski, tak sędziowsko w Poznaniu zrobił to w czasie szlagierowego pojedynku Lecha z Legią Hubert Siejewicz. Brak karnego po faulu Jana Muchy na Robercie Lewandowskim w 63. minucie jest jednym wielkim nieporozumieniem. Próbujący interweniować na przedpolu bramkarz Wojskowych klasycznie "wjechał" w nogi nabiegającego napastnika, który oczywiście upadł. Arbiter z Białegostoku stwierdził jednak, że Lechita symuluje i snajper z Bułgarskiej zamiast ustawić piłkę na 11 metrze mógł jedynie popatrzeć na pokazaną mu żółtą kartkę. Od tego momentu Siejewicz zaczął się gubić, dziwnie rozdzielał kartki, zwłaszcza w końcówce, gdy nie zauważył ewidentnego zagrania ręką przez Seweryna Gancarczyka. Gdyby nie fantastyczne uderzenie Semira Stilica z rzutu wolnego - dające Lechowi zasłużone zwycięstwo - arbiter z Białegostoku za swoje gapiostwo na pewno dostałby tytuł antybohatera kolejki. Ta porażka niweluje właściwie szanse Wojskowych na tytuł mistrzowski do zera, podczas gdy remis z będącym w formie Kolejorzem podtrzymałby jeszcze - przy udziale sędziego - nadzieje warszawiaków.

Wściekli na Marcina Borskiego mogli być natomiast zawodnicy Zagłębia Lubin, które zremisowało ostatecznie z Lechią Gdańsk 2:2. Wszystko odbyłoby się zgodnie z zasadami piłkarskiego dreszczowca, bo goście do podziału punktów doprowadzili od stanu 2:0, gdyby nie jeden istotny szczegół. Paweł Buzała - otrzymując otwierające mu drogę do bramki podanie od Tomasza Dawidowskiego - znajdował się na pozycji spalonej, czego nie wychwycił sędzia liniowy. Akcja nie została więc przerwana, a szybki napastnik po chwili, precyzyjnym uderzeniem w długi róg zapewnił drużynie z Traugutta jeden punkt.

Dziwne było też zachowanie Mariusza Trofimca, który w Bełchatowie - niedługo po pojawieniu się na boisku - wyrzucił z niego Kamila Poźniaka. Było to o tyle nietypowe, że po przerwaniu akcji po faulu młodego gracza i pokazaniu mu żółtego kartonika, arbiter z Kielc sięgnął do kieszonki i wyciągnął czerwoną kartę, tak jakby piłkarz miał już na koncie jedna żółtko. Tymczasem niczego takiego nie pokazał. Być może w myślach odłożył jedną za poprzednie wejście gracza i dołożył drugą za kolejne? Nie zmienia to faktu, że obserwatorzy mieli olbrzymie problemy ze interpretowaniem jego zachowania.

W 23. kolejce ekstraklasy sędziowie pokazali w sumie 37 żółtych kartek, w tym dwie obejrzane przez wspomnianego Poźniaka. Był on jedynym piłkarzem odesłanym na przedwczesny prysznic. Dało to średnią 4,625 kartonika na mecz, co jest wynikiem wyższym nawet od bardzo ostrej 21. serii gier. Najbardziej do tego wyniku dołożył się Hubert Siejewicz, który ośmiokrotnie indywidualnie karał zawodników. Najbardziej łagodni byli Dawid Piasecki Sebastian Jarzębak i wspomniany sędzia Krakut, którzy pokazali trzy kartki, a arbiter z Warszawy dodatkowo upominał wyłącznie piłkarzy gospodarzy. Ten sam arbiter jako jedyny podyktował też w tej kolejce rzut karny.

Szymon Marciniak (Płock): 5 żółtych kartek - 3 gospodarze, 2 goście. Ruch Chorzów - Śląsk Wrocław 0:0.

Hubert Siejewicz (Białystok): 8 żółtych kartek - 3 gospodarze, 5 goście. Lech Poznań - Legia Warszawa 1:0.

Marcin Borski (Warszawa): 4 żółte kartki - 2 gospodarze, 2 goście. Zagłębie Lubin - Lechia Gdańsk 2:2.

Dawid Piasecki (Słupsk): 3 żółte kartki - 2 gospodarze, 1 goście. Polonia Warszawa - Wisła Kraków 0:1.

Artur Radziszewski (Warszawa): 6 żółtych kartek - 2 gospodarze, 4 goście. Piast Gliwice - Korona Kielce 1:0

Marek Krakut (Warszawa):3 żółte kartki - 3 gospodarze, 0 goście; 1 rzut karny. Arka Gdynia - Polonia Bytom 2:2.

Mariusz Trofimiec (Kielce): 5 żółtych kartek - 3 gospodarze (2 Poźniak - czerwona), 2 goście. PGE GKS Bełchatów - Odra Wodzisław 3:0

Sebastian Jarzębak (Bytom): 3 żółte kartki - 2 gospodarze, 1 goście. Cracovia - Jagiellonia Białystok 0:1

Komentarze (0)