66. minuta meczu Legia Warszawa - Ruch Chorzów. W rzutu wolnego dośrodkowuje Maciej Iwański, piłkę odbija w polu karnym głową Pance Kumbev i ostatecznie dopada do niej Bartłomiej Grzelak, który rzuca się i uderzając z główki piłkę umieszcza ją w siatce. Po zdobyciu bramki pokazuje kolegom z drużyny, żeby się podbiegali do niego, a sam biegnie w stronę pustej niedokończonej jeszcze trybuny nowego stadionu, który jest budowany przy Łazienkowskiej. Cieszy się bramką stojąc tyłem do jedynej dostępnej dla kibiców trybuny na Legii i bije brawo. Publiczność zaczyna gwizdać, a Iwański pokazuje w stronę trybun tzw. gest Kozakiewicza.
Jak tłumaczył sam piłkarz chciał on dać do zrozumienia kibicom, którzy od dawno nie wspierają swojej drużyny w wyniku protestu, ze ich doping jest drużynie bardzo potrzebny. - Nie robił bym z tych gestów tragedii. Bartek Grzelak pokazał ten gest, ponieważ chciał pokazać ile dla nas znaczy doping kibiców. Ja z nim rozmawiałem i on nie chciał nikogo obrażać. W sytuacjach trudnych w jakich byliśmy naprawdę potrzebujemy wsparcia i jest trudne do przyjęcia dla zawodników, ze są wyśmiewani - tłumaczył swojego napastnik Stefan Białas.
Poważniejsze wydaje się być zachowanie Iwańskiego, który w sposób bardziej bezpośredni obraził kibiców. Trener Wojskowych również rozmawiał z rozgrywającym Legii i wyjaśnił cała sprawę. - Co do Maćka Iwańskiego, to facet, który stał przy płocie oddzielającym boisko od trybun ubliżał Maćkowi i reszcie drużyny razem. Działo się to przed rzutem rożnym, po którym zdobyliśmy bramkę, i Maciek tak zareagował w stosunku do tego jednego kibica. Mówił mi zresztą Iwański, że rozmawiał po meczu z grupką kibiców z tego sektora i, mówił im, że było to skierowane tylko do tego jednego kibica - zakończył szkoleniowiec warszawian.