Przed tygodniem w Lizbonie działy się cuda głównie za sprawą Wojciecha Szczęsnego. Benfika dominowała, w pewnym momencie zgniotła Barcelonę. Ale Szczęsny świetnym występem wygrał drużynie mecz (1:0), a wszystkim dookoła udowodnił, dlaczego to on jest numerem jeden w bramce.
Nasz bramkarz sprawił, że z niedowierzaniem i uznaniem patrzymy szerzej na losy jego powrotu do piłki. W tej historii emocje nie gasną. Szczęsny przeszedł niewdzięczną drogę z plaży do pracy, gdy po urlopie tygodniami tęskni się za pięknym kolorem nieba widząc słońce już zza okna, siedząc przy biurku.
Szczęsny seryjnie mylił się w pierwszych występach w nowym klubie. W kilka tygodni stał się jednak ostoją defensywy Barcelony. Zawodnikiem, który nie tylko gwarantuje doświadczenie i spokój, ale też najwyższą jakość w interwencjach. Dziś nikt nie kwestionuje, że broni kosztem Inakiego Peni.
Ale w rewanżowym spotkaniu z Benfiką Wojciech Szczęsny nie musiał nawet być na murawie. Wymienił kilka podań z kolegami, złapał parę dośrodkowań, dla zachowania czujności wykonał kilka szybszych przebieżek za pole karne. Przed tygodniem był w Lizbonie zarobiony po łokcie. W rewanżu miał "fajrant", niemal ziewał.
Mógł zawołać po polsku: "Robert, idziemy na trybuny". Obaj gracze mogli rozsiąść się wygodnie wśród kibiców. Nie byłoby większej różnicy. Na pewno nie straciłaby na tym Barcelona, bo Szczęsny i Lewandowski wcielili się w rolę obserwatorów tego spotkania.
Nasz bramkarz został sprawdzony poważnie tylko raz - przy straconym golu. Po błędzie defensywy, nie zdążył zareagować po główce Nicolasa Otamendiego. Natomiast Robert Lewandowski czerpał z gry jeszcze mniej niż Szczęsny. Miał trzy przebłyski, ale nie wykorzystał dwóch okazji na gola. Raz uderzył za lekko, w drugiej próbie za mocno. Był też bliski asysty, podał jednak odrobinę za mocno do Raphinhi.
Niczego nie ujmując kapitanowi polskiej kadry, ale w spotkaniu rewanżowym 1/8 Ligi Mistrzów z Benfiką po prostu nie pasował do szybkiej gry drużyny. Dani Olmo, Lamine Yamal, Raphinia i reszta grali efektownie, na jeden lub dwa kontakty, piętkami.
Lewandowski mógł się jedynie przyglądać, jak piłka krąży pomiędzy graczami z Lizbony. Jego występ kontrastował z formą kolegów, jak obraz z muzeum w porównaniu z rysunkiem dziecka na lodówce (Lewandowski zszedł w 70. minucie).
Całe show zrobili tego wieczoru Lamine Yamal z Raphinhią. Na takich aktorów kupuje się bilety. Yamal, złoty dzieciak hiszpańskiej piłki, na tle Benfiki wyglądał jakby przybył z seniorskiej drużyny pobawić się z młodszymi chłopcami. A to on ma tylko 17 lat.
Yamal strzelił pięknego gola - w swoim stylu zawinął piłkę w dalszy róg bramki. Wymyślił też błyskotliwą asystę do Raphinhi. Z kolei Brazylijczyk pokazał w drugiej połowie, jak wykańcza się akcje mocnym strzałem po ziemi.
Barcelona jest już w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Na tym etapie drabinka ułożyła się korzystnie dla drużyny Hansiego Flicka. Z taką formą kluczowych graczy i "talizmanem" Szczęsnym, który nie przegrywa meczów (już piętnastu), Barcelona może mieć niesamowity sezon. Tym bardziej, jak swoje gole dołoży jeszcze Robert Lewandowski, co można zakładać w ciemno.
Bądź na bieżąco, oglądaj mecze FC Barcelony w Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)