Kapitan polskiej kadry jeszcze mieszka pod jednym dachem z innymi kadrowiczami, na razie ma tylko otwartą walizkę, ale zaczął ją pakować. Pokazał to nie tylko przegrany mecz w Berlinie z Austrią (1:3).
Zgodzę się ze słowami Zbigniewa Bońka, że Robert Lewandowski nie jest problemem, a wciąż wartością dodaną dla polskiej reprezentacji. Od dłuższego czasu widzimy jednak, że istnieje życie w kadrze bez napastnika Barcelony. Co więcej - era, której baliśmy się jak ognia, już się rozpoczęła. I nie jest to tak przerażająca perspektywa, jak mogłoby się wydawać kilka lat wcześniej.
Gdyby Lewandowski obwieścił: "odchodzę", jeszcze przed mundialem w Katarze, w polskiej kadrze trzęsłaby się ziemia. Byłoby to jak natychmiastowy nakaz eksmisji, tu i teraz, wystawienie za drzwi w samej bieliźnie. Od poprzedniego turnieju obserwujemy jednak zmianę boiskowej roli Lewandowskiego.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro". Dosadna ocena Polaków. Mierzejewski wyróżnił jednego zawodnika
"Lewy" nie jest już kilerem, człowiekiem, który dźwiga ciężki głaz na własnych plecach i jeżeli ugną mu się nogi, to dojdzie do tragedii. Nasz kapitan nie ma już tego błysku, co kiedyś. Przestał być zawodnikiem posiadającym supermoce.
Gdy wchodził na boisko w Berlinie, zapanowała niesamowita wrzawa na Olympiastadion. Kibice skandowali jego nazwisko, ekscytacja i napięcie były odczuwalne. Pamiętając, co robił przez lata dla polskiej piłki, nasi fani mieli przekonanie, że teraz dopiero zaczną się problemy Austriaków. Tak się nie stało. "Lewy" dotknął piłkę 11 razy, dostał żółtą kartkę za uderzenie łokciem, nie oddał strzału.
Zachowując uczciwość w ocenie wiem, że zawodnik Barcelony grał świeżo po groźnej kontuzji mięśnia dwugłowego. To niemal cud, że tak szybko wybiegł na boisko, bo przy tego typu urazie nawet jeden sprint lub szybki ruch nogą może wszystko zniweczyć, spowodować katastrofę i zerwanie mięśnia. Lewandowski zaryzykował zdrowie i znowu się poświęcił, co tylko pokazuje, jak ważna jest dla niego polska kadra.
Po towarzyskim meczu z Turcją (2:1) przed Euro w narodzie zapanowało poruszenie. Czy Lewandowski zdąży na pierwsze spotkanie turnieju, czy też obejrzy mistrzostwa z trybun? Ale życie bez niego toczyło się dalej i wcale nie w gorszym standardzie.
Patrząc szerzej, nie tylko mecz z Austrią, ale także spotkanie otwarcia Euro z Holandią (1:2), a także całe eliminacje Euro 2024 pokazały, że polska reprezentacja przestała być uzależniona od swojego kapitana.
Okazało się, że w meczach pod presją gole potrafią strzelać także inni napastnicy (Adam Buksa i Krzysztof Piątek), a gra drużyny może być efektowna, inna, nienakierowana na jedną koncepcję. Na pewno brakowało kilku elementów, które Lewandowski opanował do perfekcji, czyli umiejętności utrzymania się z piłką pod naciskiem przeciwnika, na połowie rywala. Ale wejście "Lewego" w Berlinie nie wpłynęło na grę drużyny, nic nie zmieniło.
To postać pomnikowa w polskiej piłce. Zasłużeni gracze, jak choćby Łukasz Piszczek, mówią, że "Lewy" jest najlepszym piłkarzem w historii naszego futbolu. Trudno się z tym nie zgodzić. Lewandowski przebił mur na światowym poziomie. Całe piłkarskie środowisko od lat wymienia go jako jednego z najlepszych napastników. Niemal w pojedynkę zapewniał polskiej kadrze awans na kolejne turnieje, od mistrzostw Europy w 2016 roku.
Ale Euro w Niemczech jest pierwszym aktem pożegnania. Kapitan ma kontynuować karierę w reprezentacji najpewniej do kolejnego dużego turnieju i jego doświadczenie, umiejętności bardzo przydadzą się drużynie.
Dobrze, by mądrze przekazać wiedzę i pałeczkę nowemu pokoleniu. Nie będzie to jednak pożegnanie pełne rozpaczy i histerii. Zapanuje smutek, tęsknota za kimś, kto ciągnął ten wózek. Lewandowski długo oswaja nas jednak ze myślą, że polska kadra potrzebuje nowej gwiazdy.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty