39-letni obecnie Konstantin Vassiljev gra we Florze Tallin, ale najlepsze lata klubowej kariery spędził w Polsce, reprezentując Jagiellonię Białystok i Piasta Gliwice. Kapitan reprezentacji Estonii ma też świetne wspomnienia, jeśli chodzi o mecz między Polską a Estonią.
W sierpniu 2012 roku Polska grała i przegrała 0:1, po golu z rzutu wolnego, w doliczonym czasie gry. Wykonał go... Vassiljev, który pięknym strzałem pokonał wtedy Wojciecha Szczęsnego.
Minęło niemal 12 lat, a Kostia (trzy razy wybierany Piłkarzem Roku w Estonii) wciąż jest ważnym graczem estońskiej kadry.
Jak siedmiokrotny mistrz Estonii zapatruje się na mecz z Polską? Czy to najważniejsze starcie w historii estońskiej piłki? O tym WP SportoweFakty rozmawiały z kapitanem naszych czwartkowych rywali.
ZOBACZ WIDEO: Karetka na boisku, a piłkarze... dalej grali. Kuriozalne sceny na meczu
Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty: Jeśli dla kogoś ten mecz będzie bardzo szczególny, to przede wszystkim dla ciebie. Zgadza się?
Konstantin Vassiljev, były piłkarz m.in. Jagiellonii Białystok i Piasta Gliwice, 156-krotny reprezentant Estonii, 115 meczów i 26 goli w Ekstraklasie, 268 spotkań i 106 bramek w lidze estońskiej: Zgadza się. To będzie dla mnie dodatkowa dawka emocji. Wiadomo przecież, że spędziłem w Polsce kilka lat, w większości były to bardzo dobre chwile, więc i wspomnienia są fajne. Odnosiłem sukcesy, znam wielu piłkarzy, z którymi mogę się spotkać czy to na murawie, czy poza nią.
Romanczuk, Frankowski, Świderski... Sporo chłopaków, których poznałem, będzie zaangażowanych w ten mecz. Natomiast jeszcze nigdy nie grałem na Stadionie Narodowym w Warszawie. A to oznacza dodatkowe emocje, bo wiadomo, co to za miejsce.
Co więcej, jeśli wystąpisz w tym meczu, to wyrównasz rekord Estonii wszech czasów. To będzie twój 157. mecz, a dokładnie tyle ma pierwszy w klasyfikacji Martin Reim. Skąd u ciebie taka długowieczność? W wieku 39 lat jesteś kapitanem europejskiej reprezentacji, a to rzadkość.
Nie mam tajemnej receptury. Po prostu robię to, co kocham. Wstaję co rano i wciąż mi się chce trenować, a moje ciało jeszcze to akceptuje. Wiem, że nie pozostało mi już wiele czasu na boisku i tym bardziej staram się cieszyć ostatnimi momentami. Nie zaplanowałem natomiast dokładnie końca kariery. Już jakiś czas temu powiedziałem sobie, że nie będę tworzył daty z napisem "meta". W pewnym momencie, z jakiegoś powodu, ta myśl i decyzja sama przyjdzie. Ale nie wiem jeszcze kiedy.
Nie wziąłeś jednak udziału w ostatnich meczach Flory Tallin. Kontuzja czy decyzja trenera?
Kontuzja. Miałem drobny uraz, ale już wszystko jest w porządku. Na Polskę będę gotowy.
Pytanie, na ile gotowa będzie cała Estonia. Jak w ogóle oceniasz wasze szanse?
Są małe, ale są. I tak do tego podchodzimy. Wiem, że to byłaby wielka sensacja, gdybyśmy wyeliminowali Polskę, ale mamy wiarę, że można to zrobić. Oczywiście, jesteśmy też realistami. Wiemy, gdzie my jesteśmy w świecie futbolu, a gdzie Polska. Ale jeszcze raz: nie mamy nic do stracenia.
No właśnie. Presja będzie po stronie Polski. To wam może pomóc?
Może, ale pod warunkiem, że będziemy to umieli wykorzystać. Wizualizując sobie ten mecz, wydaje mi się, że kluczem będzie tu cierpliwość. I dla nas, i dla Polaków. Jeśli uda nam się obronić, nie dopuścić do straty gola to niewykluczone, że nastąpi moment, w którym możemy mieć szansę. Ale znów... Będzie o to ciężko, bo Polska ma wielu dobrych piłkarzy, jest lepsza od nas w każdej formacji.
Wasi piłkarze co tydzień grają w lepszych klubach i lepszych ligach niż Estończycy. Pytałeś o presję. To się wiąże z tym, co powiedziałem przed chwilą. Tak, presja będzie na Polakach, ale ci piłkarze mierzą się z nią co tydzień, grając w mocnych ligach, silnych klubach, często przed wielką publicznością. Są więc do tego przyzwyczajeni.
Mówiłeś, że Polska jest lepsza w każdej formacji. A może jednak jest takie miejsce na boisku, gdzie estoński piłkarz nie ustępuje Polakom?
Może w jednym przypadku. Chodzi o naszego środkowego obrońcę Karola Metsa. On na co dzień gra w 2. Bundeslidze w St.Pauli. Jest więc przyzwyczajony do gry co tydzień na wysokim poziomie. Myślę, że o nim możemy powiedzieć, że nie ustępuje polskim obrońcom. Natomiast skoro porównujemy: macie dobrych piłkarzy w każdej formacji, a atak może imponować pod względem liczby dobrych piłkarzy i ich różnorodności. Lewandowski, Milik (nie został powołany - przyp. red), Świderski, Buksa, Piątek. Pięciu konkretnych piłkarzy.
Faktem jest, że przewaga, również w kontekście kibiców, należy do Polaków. To jest coś, w czym upatrujesz szansę Estonii?
W tym, że w piłce liczy się zespół. A nie zawsze świetni piłkarze dobrze grają jako zespół. Tu upatruję naszą szansę. Jeżeli w Warszawie wyjdziemy na boisko zjednoczeni, będziemy cały czas sobie pomagać, w każdym miejscu boiska i w każdym momencie, to może uda się zaskoczyć Polaków.
To najważniejszy mecz w piłkarskiej historii Estonii?
Na pewno najważniejszy w ostatnich dziesięciu latach. W 2011 roku też graliśmy w barażu do EURO 2012, ale wtedy odpadliśmy z Irlandią. Ten mecz w Warszawie jest więc faktycznie najważniejszym od wielu lat w naszym przypadku.
Polaków do zwycięstwa znów będzie się starał poprowadzić Robert Lewandowski. On też przeżywał jednak trudne chwile w tym sezonie. Część kibiców, i w Polsce, i w Hiszpanii już go odsyłała do Arabii Saudyjskiej lub MLS. Co o tym sądzisz?
Że to bardzo nie fair w stosunku do Lewandowskiego. On tyle zrobił dla piłkarskiej społeczności, nie tylko polskiej, że ma prawo odejść na własnych warunkach. Według mnie to Lewandowski powinien sam zadecydować, kiedy i gdzie chce odejść. To wciąż znakomity piłkarz, który wcale nie rozgrywa złego sezonu w Barcelonie. A to nie jest przecież klub, w którym łatwo się gra. Z bardzo różnych względów.
Wracając do czwartkowego meczu. Jak mówiłeś, Polska kojarzy ci się bardzo dobrze. A jaki moment w naszym kraju wspominasz najlepiej, że chciałbyś być po czwartkowym meczu tak zadowolony jak wtedy?
Myślę, że wicemistrzostwo Polski z Jagiellonią. To był świetny moment, dał mi mnóstwo radości. Gdyby w czwartek udało się sprawić sensację, to moja radość byłaby równie wielka jak wtedy.
Rozmawiał Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty