Rafał Gikiewicz wrócił do Polski po 11 latach przerwy. Miał już wtedy w CV komplet krajowych trofeów, bo Jagiellonią Białystok zdobył Puchar Polski (2010), a ze Śląskiem Wrocław sięgnął po mistrzostwo (2012) i Superpuchar Polski (2012). Nie był jednak pierwszoplanową postacią swoich drużyn, a ze Śląska odszedł w atmosferze skandalu. Więcej TUTAJ.
Dopiero w Niemczech, w których spędził 10 lat, zapracował na status świetnego bramkarza. W barwach Eintrachtu Brunszwik, Unionu Berlin, FC Augsburg był czołowym golkiperem najpierw 2. Bundesligi, a potem niemieckiej ekstraklasy. Latem minionego roku przeniósł się do Ankaragucu, ale po jednej rundzie w Turcji postanowił zmienić otoczenie i związał się z Widzewem.
Dariusz Tuzimek: Wrócił pan do Ekstraklasy po jedenasty latach. Jakie to było przeżycie? Proszę się przyznać, czy miał pan tremę przed meczem z ŁKS, który wygraliście 2:0?
Rafał Gikiewicz, bramkarz Widzewa Łódź: Cieszyłem się jak dziecko, bo naprawdę trzeba mieć trochę szczęścia, żeby debiutować w Widzewie od razu w derbach Łodzi. I to na dodatek zwycięskich. Nie ukrywam, że to przyjemne zadebiutować w takiej atmosferze, na wypełnionych po brzegi trybunach.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ronaldo imponuje formą. Pokazali, co zrobił na treningu
W Turcji przez pół roku zagrał pan tylko w pięciu meczach. Były obawy, że może pan tam trochę zardzewiał wygrzewając ławkę rezerwowych.
To pytanie do trenera bramkarzy w Widzewie Andrzeja Woźniaka, ale mnie osobiście nie wydaje mi się żebym w Turcji "zardzewiał". Bo ja tam ciężko trenowałem, tylko nie grałem. Mogłem tam zostać, nadal kasować kontrakt, ale też często siedzieć na ławie. I to mi właśnie nie pasowało, wolałem grać. Natomiast kto mnie zna, to wie, że jak nie gram, to pracuję na treningach dwa razy więcej, żeby nadrobić to, co ucieka mi w meczach. Więc ja nie czuję żebym "zardzewiał".
Dlaczego nie udała się pana przygoda w Ankagucu? Jeszcze mam w pamięci te fotki z pańskiego Instagrama, jak Turcy obwożą pana po stolicy limuzyną niczym jakiegoś króla. Można było odnieść wrażenie, że sprowadzili gwiazdę z Bundesligi i będą ją traktować jak gwiazdę. Co poszło nie tak?
No żegnali mnie też jak króla! Żona, która została w Ankarze z dziećmi, ma nadal do dyspozycji szofera, a klub deklaruje jej pomoc w każdej sprawie. Poległem tam trochę na limicie obcokrajowców, bo w lidze tureckiej grać ich maksymalnie ośmiu w składzie. Gdy zaczynaliśmy sezon, ja grałem w bramce, a trzech Turków w polu. Ale w trakcie rozgrywek ci miejscowi zawodnicy doznali kontuzji i zrobił się problem. Trener musiał upychać Turka w bramce i w efekcie ja szedłem na ławkę. No cóż, musiałem to wziąć na klatę. Ale ja tego wyjazdu do Turcji absolutnie nie żałuję. Bo świetnie się tam żyło, Ankara to kapitalne miasto, poznałem wielu wspaniałych ludzi. No a dzieci trafiły do bardzo dobrej, niemieckiej szkoły, co też było dla mnie bardzo istotne.
Z Widzewem zdążył pan przed derbami Łodzi odbyć zaledwie trzy treningi, ale trener Daniel Myśliwiec zapytany o to, jak przebiega pana integracja z drużyną, odpowiedział, że miało się wrażenie, że jest pan w zespole co najmniej pół roku. Zdążył pan się już nauczyć imion kolegów?
Tak, z imionami kolegów nie ma już problemu. I rzeczywiście wszedłem w tę szatnię, jakbym znał tę grupę ludzi od dawna. Cieszę się, że trener też tak to widzi. Najważniejsze, że dobrze się rozumiemy się z kolegami nie tylko w szatni, ale i na boisku.
Widziałem, że przed zejściem na przerwę w meczu przeciwko ŁKS podszedł pan do trenera i dłuższą chwilę o czymś rozmawialiście. Może pan zdradzić o czym?
Rozmawialiśmy o tym, jak rozgrywać piłkę od tyłu, jak ja to widzę, z mojej perspektywy. Zaproponowałem coś - bez wchodzenia w szczegóły - trenerowi, bo on tu jest szefem i jeśli ktoś ma jakieś pomysły, to musi mieć na to jego zgodę. Po prostu wykorzystałem chwilę przerwy na konsultację tego pomysłu.
Czyli nie dotyczyło to tej sytuacji, gdy po wyjściu do górnej piłki spadł pan korkami na głowę Huseina Balicia? Wspominam o tym, bo przecież dzień wcześniej Gabriel Kobylak z Radomiaka wyleciał z boiska z czerwoną kartką, bo przy swojej interwencji trafił piłkarza Pogoni Szczecin kolanem w szczękę. Nie przestraszył się pan, że tutaj też może się skończyć podobnie i że dostanie pan czerwoną kartkę?
Dla mnie to nie były takie same sytuacje. Gdybym wyleciał z boiska za tę interwencję, to byłby jednak skandal. Wyszedłem do górnej piłki i nie kontrolowałem, gdzie jest rywal. To nadepnięcie było przypadkowe. Starałem się nie zrobić rywalowi krzywdy, a gdy zobaczyłem, że leci mu z głowy krew od razu wybiłem piłkę na aut i zawołałem medyków ŁKS.
W klubowych mediach powiedział pan, że wybrał pan Widzew, bo postawił pan na historię i tradycję. To było dla pana ważne?
Oczywiście, że tak. Widzew to jest w polskiej piłce firma. Co ciekawe, ma barwy takie jak Union Berlin, w którym miałem bardzo udany czas. To, że na wszystkie mecze domowe Widzewa komplet biletów jest wyprzedany, też robi wrażenie. Aż chce tu się grać. Tutaj czuję się tę tradycję i historię, bo przecież Widzew miał naprawdę wielkich zawodników w przeszłości.
Zanim pojawił się pan w Widzewie polskie media donosiły, że jest pan bliski osiągnięcia porozumienia z Wisłą Kraków. Biała Gwiazda to też tradycja i też historia polskiej piłki.
Rozmawiałem z prezesem Wisły Kraków, ale byłem absolutnie szczery. Powiedziałem mu, że u mnie ma priorytet Widzew i dopiero jeślibym się w Łodzi nie dogadał, to mogę rozważyć ofertę w Krakowa. Wcześniej dałem słowo dyrektorowi sportowemu Widzewa Tomaszowi Wichniarkowi, że stawię się na rozmowy bez żadnych umów wstępnych i innych tego typu warunków i tego słowa dotrzymałem.
Po meczu z ŁKS kamery pokazały, jak pan podchodzi do Jordiego Sancheza i pokazuje na jego głowę. Chodziło o to, że pana kolega strzelił pięknego gola główką?
Zauważyłem, że Jordi był trochę rozczarowany, iż w pierwszej połowie dostał mało podań w pole karne. W przerwie powiedziałem mu, żeby się nie zniechęcał, żeby był cierpliwy i czujny, bo szansa na pewno przyjdzie. I przyszła. Więc po meczu żartowaliśmy z tej jego złotej główki.
Kamery telewizyjne pokazały, że na trybunach stadionu Widzewa siedział pana "sobowtór". Miał pan okazję się z nim widzieć po meczu? Jakie miał opinie o pana występie, bo "sobowtór" też - tak jak pan - słynie z ciętego języka.
Mój brat Łukasz mieszka teraz w Warszawie, więc do Łodzi ma blisko. Rozmawialiśmy po meczu o tym, jak przebiegało spotkanie, bo przecież on nie jest bramkarzem, żeby oceniać moją grę. Cieszę się z tego spotkania, bo dawno brata nie widziałem. Przyjemnie podyskutowaliśmy, więc piłka jak widać łączy, mimo, że on jest "ełkaesiakiem", bo grał dla tego klubu, a ja widzewiakiem.
Po transferze do Widzewa zapowiedział pan buńczucznie, że nie przyjechał pan do Łodzi odcinać kupony. Co to dla pana znaczy?
U nas w Polsce wszystkim starszym zawodnikom wypomina się wiek i wysyła ich na emeryturę. Ja mam 36 lat i czuję się dobrze, mam siły i energię, by grać w Widzewie w piłkę, a nie odcinać kupony. Jestem gotowy do wyzwań sportowych, chcę grać i jak najczęściej wygrywać, bo chyba dla każdego jest jasne, że nie przyszedłem tu dla pieniędzy, bo jednak zagranicą zarabia się dużo więcej.
W Lidze+ Extra żartowano, że podobno w szatni Widzewa już włączyło się to "radio" pod nazwą Rafał Gikiewicz i nadaje cały czas. Chłopaki chcą słuchać takiego "dziadka"?
Na razie nikt nie narzeka, że "radio" jest włączone. Nie mogę zdradzać szczegółów naszej szatni, ale są z tego "radia" same plusy. Moją rolą jest nie tylko gadać, ale też zdejmować presję z młodszych kolegów. Wiem też z własnego doświadczenia, jak się zachowywać, gdy drużyna przeżywa trudne chwile. I chcę się dzielić tym doświadczeniem. Zresztą z tego co wiem, to pomysł prezesów i dyrektora sportowego w Widzewie był właśnie taki, żebym pełnił w drużynie ważną rolę także w szatni. Tam nie mogą siedzieć sami grzeczni chłopcy, bo potrzeba też trochę takich, którzy się odezwą, gdy jest taka potrzeba. Zresztą podobną rolę pełni w Widzewie również Bartek Pawłowski, też doświadczony piłkarz, który zabiera głos w szatni.
Gdy grał pan w Niemczech na pana profilach w mediach społecznościowych często aż kipiało od emocji. Czy po powrocie do Polski będzie podobnie, czy jednak klub nałoży małą kłódeczkę na usta swojego nowego bramkarza?
Nie sądzę żebym w wieku 36 lat się radykalnie zmienił. Wiem też, co mi wypada mówić, a co nie wypada. Klub poprosił mnie tylko, żebym do meczu derbowego nie udzielał się medialnie, bo trzeba się skoncentrować na zadaniu, czyli pokonaniu ŁKS. A byliśmy wtedy po czterech porażkach z rzędu i koniecznie trzeba było przerwać tę serię. Wiadomo, że muszę być skupiony na graniu, ale media i cała ta otoczka z mediów społecznościowych są potrzebne. To nakręca zainteresowanie futbolem. Odpowiem na to pytanie krótko: będę sobą.
Zauważyłem, że w pomeczowym wywiadzie dla Canal+, gdy pozdrowił pan żonę i synów, łza się panu zakręciła w oku. Rodzina została w Turcji, widać że mocno przeżywa pan tę rozłąkę.
To jest jedyny negatywny aspekt moich przenosin do Łodzi. Od piętnastu lat wszędzie byliśmy razem, a teraz ja jestem w Polsce, a rodzina w Turcji. Zmusiła nas do tego kwestia edukacji dzieci. Nie ma w Łodzi stricte niemieckiej szkoły, najbliższa jest w Warszawie. Ale to byłoby bez sensu, żeby oni się przeprowadzili do Polski, ale zamiast ze mną, mieszkaliby w Warszawie, więc i tak bylibyśmy rozdzieleni. Jakoś do końca sezonu musimy to wytrzymać. Ja pojadę do nich, gdy będzie w lidze przerwa na kadrę, a na Wielkanoc oni przyjadą do mnie, bo jest przerwa w szkole. Natomiast to, że jestem tu sam, też ma swoje plusy. Mogę się bardziej skupić na Widzewie, na treningu dodatkowym, na lepszej regeneracji.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek