Zamach stanu, skandal obyczajowy i... Polacy w leasingu. Tak Manfred Ommer wstrząsnął Niemcami

Getty Images / Bongarts/Moenkebild/ullstein bild via GettyImages / Na zdjęciu: Roman Wójcicki w barwach FC Homburg w sezonie 1987/88. W ramce: Manfred Ommer
Getty Images / Bongarts/Moenkebild/ullstein bild via GettyImages / Na zdjęciu: Roman Wójcicki w barwach FC Homburg w sezonie 1987/88. W ramce: Manfred Ommer

- Wiedziałem, że dokonaliśmy zamachu stanu - tak Manfred Ommer wspominał wprowadzenie na koszulki FC Homburg reklamy prezerwatyw. Po boiskach Bundesligi biegał w niej m.in. Roman Wójcicki. Reprezentant Polski był jednym z tzw. "niewolników" Ommera.

Mężczyzna nieśmiało układa prezerwatywy na taśmie i chowa je pod innymi towarami. Kasjerka bezceremonialnie chwyta je i krzyczy na cały sklep: "Tina, ile kosztują prezerwatywy?" W latach 80. niemiecki rząd federalny za pomocą takich i podobnych reklam zachęcał do korzystania z antykoncepcji i edukował ludzi o niebezpieczeństwach związanych z AIDS.

Jednak niemieckie społeczeństwo było jeszcze bardzo konserwatywne, a już z pewnością skostniałe władze DFB (niemieckiego związku piłkarskiego). I w tym momencie do gry wchodzi mały klub z kraju Saary - FC Homburg, który postanowił przeprowadzić prawdziwy zamach stanu na obowiązujące konwenanse.

Zamach stanu

Homburg był malutkim klubem bez większych perspektyw. Gdy w 1986 po raz pierwszy w swojej historii awansował do Bundesligi, ledwo wiązał koniec z końcem. Ówczesny prezydent Udo Geitlinger ściągnął do klubu prężnego biznesmena, który charakteryzował się nowoczesnym podejściem - Manfreda Ommera.

Były niemiecki sprinter, który wsławił się tym, że jako jeden z dwóch reprezentantów Niemiec zrezygnował z dalszego udziału w Igrzyskach Olimpijskich w 1972 roku po ataku terrorystycznym na izraelskich sportowcach, miał zapewnić dopływ gotówki do beniaminka.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: długo się nie zastanawiał. Bramka "stadiony świata"

Już na starcie swojej prezesury otrzymał cios - dotychczasowy sponsor Karlsberg zrezygnował z dalszego wspierania FCH. Sytuacja finansowa była wręcz beznadziejna. Ommer szukał sponsora przez dziewięć miesięcy i otrzymał ponad sześćdziesiąt odmów. W końcu spróbował innego podejścia.

- Nie miałem już zamiaru ciągle dzwonić do firm zajmujących się lasami i łąkami. To musiało być coś niezwykłego: partner, na którego rzuci się prasa, a DFB będzie miało obiekcje - tłumaczył. Przez większość sezonu Homburg grał w "czystych" koszulkach, by wiosną 1988 roku wreszcie znaleźć sponsora, który spełniał wszystkie oczekiwania.

Pewnego dnia Helmut Storandt w rozmowie z dziennikarzem sportowym dowiedział się, że klub bezskutecznie szuka sponsora i zainteresował się sprawą. Kim był Storandt? Dyrektorem niemieckiego oddziału "London Rubber Company" - firmy produkującej smoczki i… prezerwatywy.

Postanowił wesprzeć Homburg kwotą dwustu tysięcy marek rocznie, co jak na warunki klubu było sumą gigantyczną. Manfred Ommer doskonale wiedział, że już niedługo jego klub znajdzie się na ustach wszystkich w kraju.

- Po podpisaniu umowy usiadłem wygodnie w fotelu i zamknąłem oczy. Wiedziałem, że właśnie dokonaliśmy zamachu stanu - wspominał.

"Jakie punkty chcecie nam odebrać?"

Radość i samozadowolenie nie trwało jednak długo. Zapowiadała się prawdziwa wojna na linii klub - DFB. Reakcja krajowej federacji była natychmiastowa. Ledwo co związkowi udało się odchorować "aferę" sprzed piętnastu lat z Guenterem Mastem i jego Jaegermeisterem w Braunschweigu, a tutaj szykował się skandal o nieporównywalnie większym kalibrze.

Działacze DFB z ultrakonserwatywnymi Hermannem Nuebergerem i Gerhardem Mayerem-Vorfelderem na czele grzmieli, że reklama narusza dobre obyczaje i jest sprzeczna z poglądami na temat zwyczajów i moralności przynajmniej części społeczeństwa. Mimo tego, że już od 1986 roku na terenie całego kraju prowadzona była akcja "Nie daj szansy AIDS".

- Byliśmy bardzo zaskoczeni oporem ze strony DFB. Nie było już tak, że nie można było dyskutować o antykoncepcji. Świat stanął w obliczu choroby i było jasne, że stosowanie prezerwatyw zapewnia ochronę. Jednak o seksualności nie rozmawiano otwarcie w społeczeństwie a co dopiero w federacji - opowiadał Christian Streich, wówczas piłkarz Homburga a dzisiaj trener Freiburga.

Przed meczem z Waldhof Mannheim po interwencji sędziego piłkarze Homburga musieli zdjąć feralne koszulki i grać jak zwykle. - Walter Eschweiler poprosił mnie przed meczem, żebyśmy ich nie zakładali, bo inaczej nie pozwolono, by mu gwizdać - opowiadał prezes klubu.

Ommer obrał kurs konfrontacyjny i na początku marca 1988 roku uzyskał sądowy nakaz zezwalający na reklamę do końca sezonu. 12 marca, w wyjazdowym meczu z Hamburger SV, Homburg po raz pierwszy wybiegł w nowych koszulkach na boisko. Ale DFB również miało swoich prawników i zaledwie po miesiącu dostali unieważnienie nakazu. Sprawa zamieniła się w prawdziwą farsę, ale do tego czasu Homburg zdążył pięciokrotnie zagrać w kultowych trykotach.

DFB zagroziło odjęciem punktów, jeśli klub dalej będzie się sprzeciwiał. Rozbawiony trener Slobodan Cendic podkreślając fatalną postawę sportową, tylko pytał: - Właściwie to, jakie punkty chcecie nam odebrać?

Na wszelki wypadek ostatnie sześć spotkań Homburg rozegrał z czarnym paskiem na piersi, śmiejąc się federacji prosto w twarz. Przed meczem z Schalke stadionowy spiker mówił: - Nasza drużyna gra dzisiaj z czarną belką na klatce piersiowej, ale każdy, kto zna stolicę Anglii, wie co się pod nią kryje.

W Moenchengladbach, w siedzibie producenta zacierano tylko ręce. Reklama ich produktu była jeszcze większa, niż można było przypuszczać. Podobieństwa do prób ocenzurowania Masta i Jagermeistera z 1973 roku były oczywiste - wtedy zdjęcia w gazetach były wręcz retuszowane. Frankfurccy strażnicy moralności niczego się nie nauczyli przez te piętnaście lat.

- To była wielka reklama firmy. Wszyscy wiedzieli, co tam jest napisane - dodał Streich. Tymczasem prezes Ommer z przyjemnością kpił z DFB w jednym z talk-show: - Głupota urzędników to pewniak, na który zawsze można stawiać.

Piłkarze w leasingu

W całej aferze smaczku dodawała też postać samego Ommera, który miał dość wizjonerskie podejście do futbolu i kwestii transferowych. Gdy po zakończeniu swojej sportowej kariery został przedsiębiorcą i doradcą inwestycyjnym, wymyślił tzw. "model Ommera".

Założył fundusz Detag, który zbierał pieniądze od inwestorów, by kupować piłkarzy i wypożyczać ich klubom za odpowiednią opłatą leasingową lub najlepiej odsprzedawać od razu z zyskiem. Zarzucano mu współczesny handel niewolnikami.

W międzyczasie przyznał się jeszcze do stosowania dopingu podczas kariery. Ommerowi to nie przeszkadzało. Ba, podsycał te nastroje. - Proszę nie pisać o mnie pozytywnych rzeczy. To nie pasuje do wyobrażenia, jakie ma o mnie większość ludzi. Ale wolę żyć z takim obrazem niż być szarą myszką. Nie chcę być miłym facetem - mówił w wywiadzie dla "Kickera".

Przewidywał, że do 2000 roku piłka nożna będzie sportem transmitowanym na szeroką skalę w telewizji i nie będzie już się opierać na dochodach z widowni. Spora część finansowanych w ten sposób piłkarzy trafiła do Homburga. Klub miał być wizytówką jego planu. Do Saary trafili reprezentanci Polski - Andrzej Buncol i Roman Wojcicki, który nawet występował w "gumowej" koszulce, czy inne znane nazwiska jak Wolfgang Schaefer, czy Thomas Stickroth.

To, co działo się w Homburgu było tak podejrzane dla innych bundesligowych klubów, że w kuluarach ochrzczono go jako "FC Humbug". Ommer popełnił jednak zbyt wiele błędów przy wyborze "leasingowych piłkarzy", by jego model był choćby w najmniejszym stopniu opłacalny.

Gumowy wyrok

Prezerwatywy nie okazały się jednak skuteczne. Homburg spadł z Bundesligi, ale firma pozostała mu wierna. Prezes czuł niewypowiedzianą wdzięczność za cały rozgłos, jaki do tej pory otrzymał. DFB nie miało jednak zamiaru się poddać i ciągle dążyło do pogrążenia "rewolucjonistów".

Za pięć spotkań, w których klub zagrał w nielegalnych koszulkach, wystawiono fakturę na sto tysięcy marek. Ommer co oczywiste nie miał zamiaru tego płacić i ponownie odwołał się do sądu. - Wyprzedziliśmy nasze czasy, kiedy nagle wszyscy zaczęli mówić o AIDS. Minister zdrowia Rita Suessmuth witała nas reklamami prezerwatyw w każdej windzie - to szaleństwo, że nam nie pozwolono tego zrobić. Dlaczego kluby mogły reklamować alkohol, a nie kondomy? Powiedziałem wtedy że szefostwo DFB z racji swojego wieku woli pewnie procenty - tłumaczył.

Notabene wspomnianą we wstępie reklamę trzeba było napisać od nowa. Pierwotnie miała brzmieć: "Rita, ile kosztują prezerwatywy?". Ministerstwo zdrowia uznało, że to zbyt podobne do szefowej. W lutym 1989 roku zapadł ostatni wyrok. Wyższy Sąd Okręgowy we Frankfurcie zdecydował, że reklama prezerwatyw nie narusza ani obyczajów, ani moralności, a DFB nie może ukrywać się za przestarzałymi koncepcjami. Media ochrzciły to kpiąco "gumowym wyrokiem".

Odtąd Homburg mógł już bez żadnych przeszkód grać w kontrowersyjnych koszulkach. Ówczesny zawodnik Roman Gender uważał, że w dobie portali społecznościowych skandal byłby znacznie większy: - Dla piłkarzy to nie była jakaś wielka historia. Na boisku nie zdarzały się zabawne komentarze. Prędzej na trybunach, gdy po kilkadziesiąt razy na mecz krzyczano, że skoro nie możemy reklamować prezerwatyw na koszulkach, to powinniśmy je założyć na kciuki.

Do Bundesligi FCH wrócił jeszcze tylko na rok. Potem konsekwentnie pogrążał się w beznadziei – obecnie gra w czwartej lidze. Ale pamięć o trykotach przetrwała do dzisiaj. - To część naszej historii - opowiada obecny szef klubu Rafael Kowollik.

Hołd dla przeszłości

Koszulki Homburga z tamtego okresu to absolutne białe kruki i praktycznie niedostępne na kolekcjonerskim rynku. Po wycofaniu się firmy London z klubu trykoty schowano i zapieczętowano. Znaleziono je dopiero na początku XXI wieku - w fatalnym stanie.

Przy okazji 110. rocznicy powstania klubu, FC Homburg chciał wyprodukować repliki, a chętnych co oczywiste było od groma. Pomysł jednak ostatecznie upadł, bo działacze nie dogadali się z obecnym sponsorem, którym jest "Dr Theiss" – producent naturalnych środków leczniczych i pielęgnacyjnych.

Cóż, przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka i w dalszym ciągu chodzi o ochronę ciała. Co się odwlecze to nie uciecze – jak głosi porzekadło. Jeden z egzemplarzy legendarnych koszulek wisi obecnie w Niemieckim Muzeum Piłki Nożnej w Dortmundzie i to właśnie tam klub wpadł na pomysł ożywienia historii – podczas losowania drugiej rundy Pucharu Niemiec.

- Jeśli dzisiaj zapytasz fanów piłki o FC Homburg, to odpowiedź często brzmi: Czy to nie oni mieli prezerwatywy - mówił skarbnik Hans-Joachim Burgardt.

W październikowym meczu z SpVgg Fuerth piłkarze wyszli z reklamą 'Billy Boy" - innego producenta prezerwatyw na rękawach. Po raz kolejny klub z kraju Saary wrócił na usta całego kraju. Tym razem akcja została odebrana bardzo pozytywnie - nawet przez DFB, które nie miało już żadnych obiekcji.

Maciej Iwanow, RetroFutbol.pl

Źródło artykułu: RetroFutbol