Na początku września 2020 roku Marcel Zylla podpisał czteroletni kontrakt ze Śląskiem Wrocław. Klub mocno o niego walczył, bo widział w nim duży potencjał. Jako 20-latek mówiono o nim jak o dużym talencie. Co prawda nie zadebiutował w pierwszej drużynie Bayernu Monachium, ale grał sporo w juniorach i rezerwach.
Plan był klarowny. Oszlifować diament, wypromować i za jakiś czas sprzedać ze sporym zyskiem. I po upływie 3,5 roku trzeba powiedzieć, że ów plan raczej nie wypalił. W poniedziałek (15 stycznia) Zylla rozwiązał kontrakt ze Śląskiem za porozumieniem stron.
Umowa obowiązywała jeszcze pół roku, ale chyba obie strony uznały, że nie ma sensu tego kontynuować. Oczywiście nie jest to szokująca informacja, bo już w połowie grudnia zawodnik usłyszał w klubie, że może rozglądać się za nowym miejscem pracy.
W trakcie tych trzech i pół roku Zylla rozegrał w Śląsku 35 spotkań. Nie jest to wynik, który rzuca na kolana.
ZOBACZ WIDEO: Krychowiak w helikopterze. Tylko spójrz, gdzie spędza urlop
Zawodnik początkowo korzystał z tego, że był młodzieżowcem i dostawał szanse w Ekstraklasie. Dwadzieścia meczów w pierwszym sezonie, jedenaście w drugim. Trzeci był dużo gorszy, bo wystąpił w zaledwie dwóch spotkaniach i to raczej w formie epizodu. Częściej można było go spotkać w rezerwach. W rozwoju nie pomogła mu też kontuzja w maju 2021 roku (naderwanie więzadła stawu skokowego).
W obecnym sezonie zagrał tylko w dwóch meczach na początku sezonu. Następnie został schowany do szafy przez trenera Jacka Magierę. Przegrał rywalizację na pozycji ofensywnego pomocnika, w dodatku zespół zaczął grać jak z nut i nawet nie było mowy, by cokolwiek zmieniać i eksperymentować.
Z perspektywy piłkarza - stracone pół roku. Z perspektywy klubu - nietrafiona inwestycja. Zylla okazał się wielkim niewypałem transferowym.
CZYTAJ TAKŻE:
Harry Kane powiedział, jaki status w Bayernie ma "Lewy"
Jagiellonia Białystok przedłużyła kontrakt z trenerem i głównym architektem sukcesów