Najsłynniejszy polski trener reprezentacji z Afryki. "Byłem krok od śmierci"

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Henryk Kasperczak
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Henryk Kasperczak

Henryk Kasperczak o wieloletniej pracy z reprezentacjami Afryki. - Dostałem ziemię w nagrodę, ale też byłem krok od śmierci. Szaman smarował zawodników popiołem z kury - opowiada Henryk Kasperczak. W sobotę rusza Puchar Narodów Afryki.

[b]

[/b]Kasperczak to jeden z najbardziej zasłużonych szkoleniowców w polskiej piłce. Został wybrany trenerem roku we Francji w plebiscycie "France Football" (1990 r.), z reprezentacją Tunezji został wicemistrzem Pucharu Narodów Afryki (1996 r.), awansował z tamtejszą kadrą na igrzyska olimpijskie w Atlancie (1996 r.) i na mistrzostwa świata we Francji (1998 r). Prowadził też reprezentacje Wybrzeża Kości Słoniowej, Mali, Senegalu i Maroka.

Przed pracą w Afryce Kasperczak pracował 14 lat we Francji. Zdobył puchar kraju z FC Metz (1984 r.) i dotarł do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów z Montpellier (1991 r.).

W Polsce z sukcesami prowadził Wisłę Kraków (dwa mistrzostwa i dwa puchary Polski, 1/8 Pucharu UEFA w sezonie 2002-03). Jako piłkarz wywalczył z reprezentacją trzecie miejsce w MŚ w RFN i wicemistrzostwo olimpijskie.

Kasperczak wraca wspomnieniami do Pucharu Narodów Afryki, w którym rywalizował z dużymi sukcesami i którego kolejna edycja startuje już w sobotę 13 stycznia.

77-letni trener mówi też o swoim zdrowiu. W czerwcu poprzedniego roku miał groźny wypadek podczas koszenia trawy w ogródku. Trenera przygniotła trzydziestokilogramowa kosiarka i dopiero po godzinie znaleźli go przechodnie. Kasperczak złamał kość w lewym udzie i trafił do kliniki. Był operowany, długo się rehabilitował.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Jak z pana zdrowiem?

Henryk Kasperczak: W porządku, jest lepiej. Mam jeszcze problem z wchodzeniem po schodach - muszę dostawiać nogę do nogi na jednym stopniu i podpierać się rękoma. Lekarz zalecił ćwiczenia, które wykonuję w domu. Mam małe aktywności, na przykład spacer. Podczas wypadku złamałem kość udową i to po lewej stronie, gdzie mam protezę w biodrze. Teraz jestem sprawny w 80 procentach. Ale ćwiczę, śledzę, co w piłce i czekam na mój ulubiony turniej.

Brakuje panu klimatu Pucharu Narodów Afryki?

Takiej atmosfery nie ma na żadnym kontynencie. Stadion przypomina zabawę karnawałową. Ludzie tańczą, śpiewają, jest kolorowo. No i gdzie indziej szamani są równie ważni, co trenerzy?

Śmieje się pan.

Bo to miłe wspomnienia. Pamiętam, gdy zaczynałem pracę w Afryce. Spotkałem się z tamtejszym ministrem sportu zaraz po objęciu posady selekcjonera reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej w 1994 roku. Oni wtedy bronili tytułu. Za wygranie Pucharu, dwa lata wcześniej każdy członek mistrzowskiej drużyny otrzymał po domku z bambusów pokrytym słomą, do tego kawałek ziemi i premię finansową.

Minister wręczył mi kartkę z długą listą. Znajdowały się na niej nazwiska zawodników i sztabu drużyny. Pierwszych dziesięciu osób nie znałem, ale przykuli moją uwagę, ponieważ mieli przypisane najwyższe premie z całej reprezentacji. Zapytałem ministra, czym zajmują się ci ludzie. Odparł: to szamani.

Był pan zdziwiony?

Miałem świadomość tamtejszych obyczajów, jednak nie zdawałem sobie sprawy, że pozycja szamana jest tak ważna afrykańskiej piłce. Każda reprezentacja ma swoich księży, czarowników czy właśnie szamanów.

Pamiętam, że przed jednym z meczów w WKS szaman wszedł do szatni i powiedział, że miał sen. Zaczął spokojnie, aż nagle się poderwał. "Zobaczyłem w nim naszą radość po zwycięstwie" - krzyczał żywiołowo. W Polsce może brzmi to zabawnie, ale widziałem reakcje zawodników. Aż buzowali, w szatni zrobił się gwar. Byli podnieceni, rozrywała ich energia. Uważałem to za świetną formę motywacji, dlatego absolutnie nie ingerowałem. Ja odpowiadałem za taktykę, przygotowanie meczowe i kontakt z zawodnikami, a szamanom dawałem wykonywać ich robotę. Nie przeszkadzaliśmy sobie, każdy był zadowolony. Tamten sen się spełnił, wygraliśmy.

Wcześniej funkcjonował pan w zupełnie innych realiach.

Szanowałem tamtejsze zwyczaje. My, Polacy, przecież też często modlimy się lub chodzimy do kościoła przed ważnym wydarzeniem w życiu albo po prostu - na znak wiary w Boga.

Na przykład w kadrze Mali szaman smarował zawodników popiołem z kury. Najpierw palono je żywcem, a następnie nacierano prochem kostki i kolana zawodników - żeby nie odnieśli kontuzji. Piłkarze mówili mi, że dzięki temu czują się pewniej. I wie pan co? Faktycznie mało mieliśmy wtedy urazów!

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: o Polaku wciąż pamiętają. Zapisał się w historii klubu


Co jeszcze pan pamięta?

Przed jednym z meczów cała drużyna udała się na stadion, zawodnicy wykopali dół w polu karnym i wlali do niego krew z zarżniętego wcześniej zwierzęcia. Dlaczego? Po to, by mieć szczęście w bronieniu własnego pola karnego i atakowaniu bramki przeciwnika.

W Mali poszliśmy całą drużyną na modlitwę. W niewielkim pomieszczeniu nagle zgasło światło. Zawodnicy modlili się w swoim języku pół godziny w absolutnej ciemności, mówiąc półgłosem - każdy co innego, wedle własnych intencji. Ja słuchałem, francuski tłumacz później wszystko mi wyjaśnił. To naprawdę budowało podniosłą atmosferę.

Przez lata pracy w Afryce uczyłem się tych wszystkich obyczajów. Przecież na początku kazałem zawodnikom myć się z prochu kur, to się ze mnie śmiali.

Z Wybrzeżem Kości Słoniowej zajął pan 3. miejsce (94 r.) w Pucharze Narodów Afryki, a z kadrą Mali czwarte miejsce (2002 r.).

Po brązowym medalu obraził się na mnie prezydent Wybrzeża Kości Słoniowej. Określali nas wtedy "najładniej grającą reprezentacją". Na uroczystej kolacji po turnieju, na którą prezydent zaprosił wiele bardzo ważnych postaci, nagle wstał i ogłosił, że zostaję z nimi na dłużej. Mocno mnie zaskoczył. Podpisałem kontrakt tylko na cztery miesiące i po turnieju szykowałem się już do innego wyzwania - pracy w tunezyjskiej federacji. Musiałem przerwać prezydentowi gorące przemówienie. Zapewniał radośnie: "Henri z nami zostaje!". Gdy odparłem, że nic na ten temat nie wiem, tylko krzywo na mnie spojrzał. To była dobra decyzja, bo z kadrą Tunezji przeżyłem piękne chwile.

Zostając jeszcze przy pracy z drużyną Mali: za miejsce w czwórce otrzymał pan ziemię.

To była sensacja. Nie zakładano, że zajdziemy tak daleko. Podobnie, jak zawodnicy, otrzymałem 1200 metrów kwadratowych ziemi w stolicy - Bamako. Mógłbym tam trzy domki postawić. Nie chciałem jednak mieszkać w Mali, po co miałem to trzymać? Oddałem tę ziemię dla biednych do podziału.

Bieda w Afryce bardzo rzucała się w oczy?

Praktycznie na każdym kroku spotykałem się z żebraniem o jałmużnę. Po Mali podróżowałem z dużym słoikiem monet. Na każdych światłach czy skrzyżowaniach do mojego auta podbiegały małe dzieci, prosząc o cokolwiek. Były to przejmujące obrazki. Często kilka metrów dalej, choćby na środku ronda, stały ich matki z najmłodszym rodzeństwem - z bobasami na rękach. Te biegające po ulicy maluchy doskakiwały do samochodu i krzyczały: "daj dla mamy", wskazując ją palcem. A w Afryce matkę traktuje się jak Boga. Obojętne co im dawałem, w ramach wdzięczności całowały mnie po rękach.

Zawodnicy też pomagali biedniejszym - na przykład organizowali składki czy kupowali im mięso. Ci, którzy zrobili kariery, nie zapominali o swoich wioskach i wspomagali finansowo miejsca, w których się wychowali.

W Mali był pan też świadkiem zamachu.

Myśmy wtedy poszli z grupą trenerów do naszej ulubionej restauracji na obiad. Nie było jednak wolnych stolików, musieliśmy znaleźć coś innego. Wybraliśmy lokal może z 300 metrów dalej. Mieliśmy niesamowite szczęście, bo niedługo później w barze, do którego nie udało nam się dostać, był zamach. Do restauracji wpadła grupa mężczyzn i rozstrzelała bardzo dużo ludzi.

Takie sceny były powszechne?

Niestety tak. Trwała wojna na tle religijnym, poza tym bieda i przestępczość były powszechne. Nie ukrywam, tamta sytuacja dała mi do myślenia. Później zamieszkałem w hotelu, w którym stacjonowało francuskie wojsko, zwyczajnie czułem obawy. Mieszkaliśmy tam z asystentem. Ale i ten hotel nie uchronił się od zamachu. Doszło do kolejnej tragedii i strzelaniny, jednak nas już tam dawno nie było. Tak czy inaczej, byłem krok od śmierci.

Co pan myślał o Afryce przed rozpoczęciem pierwszej pracy?

Byłem na bezrobociu, a w mojej karierze trenerskiej raczej nie miałem do czynienia z takim zjawiskiem. Po odejściu z Lille otrzymałem sporo ofert, między innymi z Lyonu czy Olympique Marsylia, ale nie dogadaliśmy się i zostałem na lodzie. Zgłosiło się Wybrzeże Kości Słoniowej i pomyślałem: to będzie fajna przygoda. Nie zastanawiałem się, że jadę do biedniejszego kraju. Większość czasu spędzałem w federacji. Interesował mnie potencjał piłkarski oraz infrastruktura.

Po krótkim czasie w reprezentacji WKS otrzymał pan bardzo odpowiedzialną misję - zbudowania fundamentów w tunezyjskiej piłce.

Byłem tam dyrektorem technicznym federacji, do tego prowadziłem pierwszą kadrę i drużynę olimpijską. Miałem wprowadzić wzorce z Francji po kilkunastu latach pracy w tym kraju. W Tunezji pomagałem stworzyć akademie w piłce klubowej i generalnie całe struktury piłkarskie. Wspólnie układaliśmy kalendarz rozgrywek ligowych. Za moich czasów powstał też piękny stadion na 80 tys. widzów.

Mam satysfakcję do dziś, bo w ciągu czterech lat pracy w Tunezji (1994-98) naprawdę udało się zbudować coś dużego. W Pucharze Narodów Afryki zajęliśmy drugie miejsce (1996 r.), wywalczyłem awans na olimpiadę w Atlancie oraz awans na mistrzostwa świata we Francji w 1998 roku po 20 latach przerwy.

Pamiętam powitanie 80 tys. kibiców po srebrze w PNA. Coś takiego przeżyłem wcześniej tylko raz - będąc piłkarzem reprezentacji Polski po trzecim miejscu na mundialu w Niemczech w 1974 r.

Przejechaliśmy autokarem bez dachu przez cały Tunis, ludzie rzucali nam kwiaty. Prezydent kraju przyjął nas w pałacu. Gdy przyjechałem tam po latach, na zakończenie kariery w 2015 roku, serce mi rosło, bo tamtejszy futbol skorzystał na tych podwalinach. Powstał ośrodek sportowy przy reprezentacji, pięknie rozwinęły się akademie i infrastruktura. Jestem z tego najbardziej dumny. Cieszę się, że na koniec pracy w zawodzie zakwalifikowaliśmy się z Tunezją do PNA. Może była szansa, by tam jeszcze zostać, ale ostatecznie nie doszliśmy do porozumienia i w 2017 roku przeszedłem na emeryturę.

Najtrudniejszym etapem była praca w Senegalu?

To była złota drużyna, która w 2002 roku doszła do ćwierćfinału mistrzostw świata w Korei i Japonii. Wszystko wyglądało dobrze na papierze, w środku były jednak duże tarcia. Porobiły się grupki, podgrupy, pojawiła się niezdrowa rywalizacja o pozycję w zespole, zazdrość. Relacje między piłkarzami nie istniały. W PNA w Ghanie, po remisie z Tunezją i porażce z Angolą w fazie grupowej, podałem się do dymisji jeszcze w czasie trwania turnieju.

Miał pan dość?

Wiedziałem, że dysponuję grupą piłkarzy, z którymi nie opłaca się kontynuować współpracy. To byli gracze zblazowani, zmanierowani, nie mieli w sobie motywacji i nie chcieli wziąć odpowiedzialności za zespół. Oczywiście nie wszyscy, ale większość lekceważyła podstawowe zasady. Zawodnicy nie prowadzili się profesjonalnie, w trakcie turnieju wymykali się ze zgrupowania w nocy, chodzili na imprezy. Później brakowało im siły na boisku. Nie wytrzymałem, gdy doszło do bójki między zawodnikami w przerwie meczu, skończyła mi się cierpliwość. To byli świetni piłkarze, ale nie grali do jednej bramki. El Hadji Diouf bardzo starał się mi pomóc i ja też chciałem mieć go w drużynie. Ogólnie w kadrze Senegalu nie było podejścia: "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego".

Czego panu najbardziej brakuje z tamtych lat?

Chyba tej wyjątkowej atmosfery turnieju: entuzjazmu, kolorów, takiej dzikiej euforii, o której wspominałem na początku. Szkoda, że zabrakło mi tylko mistrzostwa. Było drugie miejsce, trzecie, czwarte, piąte. W 2015 roku odpadliśmy z kadrą Mali po rzucie monetą - po trzech remisach w grupie. Cieszę się, że na kontynencie afrykańskim poziom piłki bardzo poszedł w górę. Dziś afrykański piłkarz prezentuje pożądane cechy: jest szybki, dobrze zbudowany, wyszkolony technicznie. Idealnie pasują do nowoczesnego futbolu.

Porównałby pan afrykański futbol do polskich realiów?

Eh, niestety dla nas, na przestrzeni lat, Afryka nakryła polską piłkę kapeluszem. Nasz futbol jest po prostu średni, jeżeli chodzi o całokształt, czyli grę klubów w europejskich pucharach i wyniki reprezentacji. Poza występem kadry Adama Nawałki we Francji 2016 roku, gdzie doszedł do ćwierćfinału, nasza drużyna narodowa prezentuje się przeciętnie. A ostatnio... to już w ogóle lepiej nie mówić.

rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty

Henryk Kasperczak opowiada o wypadku. "Ból nie daje mi spać"

El Hadji Diouf, legenda Senegalu: Za to jestem bardzo wdzięczny Lewandowskiemu!

Źródło artykułu: WP SportoweFakty