[b]
[/b]
Jest autorem wielu znakomitych książek historycznych. Dzięki niemu historia Polski stała się o wiele lepiej znana na Zachodzie. Jest członkiem Polskiej Akademii Umiejętności i kawalerem Orderu Orła Białego. Niewielu jednak wie, że jest także miłośnikiem piłki nożnej, kibicem Boltonu, sympatykiem Cracovii, a w jego życiorysie nie brakuje fascynujących futbolowych wątków.
Jarosław Tomczyk, "Piłka Nożna": Wciąż śledzi pan wyniki Boltonu, jego pozycję w tabeli League One?
Norman Davies, uznany historyk, kibic piłki nożnej: Zawsze kiedy w sobotę o 17.00 są podawane w radiu wyniki ligowych meczów, muszę je usłyszeć, by dowiedzieć się czy Bolton w tym tygodniu wygrał, przegrał czy zremisował. Jak wygrał, choćby 1:0, to mogę spokojniej spać. Wiem, że aktualnie Bolton jest drugi w League One. Kiedyś, 60-70 lat temu, znałem wszystkich naszych lokalnych bohaterów, którzy grali w klubie z mojego rodzinnego miasta. Chodziłem na stary, już nieistniejący stadion Boltonu Burnden Park, mam wspomnienia, ale wyszedłem z domu mając 17 lat, moje życie toczyło się gdzie indziej. A ponadto kluby kompletnie straciły lokalny charakter. Większość piłkarzy jest teraz z zagranicy, nosi obcobrzmiące nazwiska i ten sport przestał się łączyć z lokalnym patriotyzmem, stracił tę cechę. Oczywiście, z drugiej strony telewizja pozwala obecnie obserwować rozgrywki na całym świecie, gdziekolwiek się jest. Można siedzieć w fotelu, nie trzeba się męczyć chodząc na stadion w deszczu czy śniegu, i wszystko to wygodnie oglądać.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękne chwile. Arkadiusz Milik w roli głównej
Pan sam też trochę kopał piłkę, na jakiej pozycji?
Grałem z numerem 6, ale bliżej lewej strony. Byłem dość szybki, niewysoki. Oczywiście to nie była żadna kariera. Ostatni mecz rozegrałem, mając 33 lata. To było w Oksfordzie gdzie wróciłem 10 lat po studiach i grałem dla swojego college'u w wewnętrznej lidze. W tym ostatnim meczu strzeliłem pięć goli, potem zostałem brutalnie kopnięty i od tego czasu jestem już tylko widzem.
Z futbolem silnie związany był najstarszy brat pańskiego ojca, Donny Davies, dziennikarz, który wracając z drużyną Manchesteru United po meczu Pucharu Mistrzów z Crveną Zvezdą w Belgradzie, zginął w pamiętnej katastrofie lotniczej w Monachium 6 lutego 1958 roku.
To był ogromny szok dla całej rodziny. Uncle Don to była w Manchesterze duża figura, a dla mnie bardzo szczególna osoba. Własnego syna stracił przed wojną, a ja spędzałem u niego dużo czasu. Kiedy wydarzyła się tragedia miałem 18 lat, nie było mnie w domu, w ogóle nie byłem w Anglii. Przebywałem wtedy w Grenoble na stypendium i o wszystkim przeczytałem we francuskiej gazecie. Rankiem szedłem ulicą i zauważyłem gazetę z wielkim napisem "Manchester United" na pierwszej stronie. Było w niej zdjęcie zrobione przed wejściem na pokład samolotu, a na nim także mój stryj. Rodzina chciała, żebym napisał jego biografię. Stryj był człowiekiem wielu talentów, nie tylko sportowych, ale byłem za młody, odmówiłem i taka biografia nigdy się nie ukazała. Inni o nim pisali, ale nie ja.
Czy to prawda, że do Belgradu stryj poleciał w ostatniej chwili na zastępstwo?
Tak jest. Słyszałem od cioci, jego żony, że młody dziennikarz zadzwonił informując, że jego małżonka oczekuje dziecka i on nie chce jej zostawiać i lecieć do Belgradu. Poprosił Donny'ego czy mógłby go zastąpić. Stryj był wtedy głównym korespondentem sportowym "Guardiana". Zgodził się, pojechał i nie wrócił. Do Wielkiej Brytanii wróciła tylko mała trumna ze spalonymi resztkami ciała.
Śledztwo, wyjaśnienia przyczyn, trwały bardzo długo. Wiadomo, co tak naprawdę było powodem tej tragedii?
Moi rodzice przez dziesięć lat roztrząsali różne kontrowersje. Były sprzeczne hipotezy, a cała sprawa ciągnęła się latami. Proszę pamiętać, że było to zaledwie kilkanaście lat po wojnie, co nasuwało różne podejrzenia, że Niemcy ukrywają prawdę. Prawdopodobnie niewystarczająco usunięto lód ze skrzydeł samolotu. Personel niemiecki czyścił skrzydła, ale wydaje się, że nie zrobił tego należycie. Pogoda była bardzo zła, silny mróz. Samolot startował i nie podniósł się z ziemi.
W katastrofie zginęły 23 osoby, w tym ośmiu piłkarzy United i ośmiu dziennikarzy.
Na szczęście nie wszyscy. Katastrofę przeżyło wielu wybitnych piłkarzy, z Bobbym Charltonem na czele. To symbol angielskiego futbolu - mistrz świata z 1966 roku, uhonorowany przez królową tytułem szlacheckim.
Matt Busby, trener drużyny, wiele tygodni walczył o życie w szpitalu. Gdy wrócił do zdrowia, publicznie obiecał, że odbuduje zespół i faktycznie dziesięć lat później Czerwone Diabły zdobyły Puchar Europy pokonując na Wembley Benficę Lizbona 4:1. Znał pan Busby'ego?
Osobiście nie, ale oczywiście bardzo wiele o nim słyszałem. W jego zapowiedzi niewielu wierzyło, ale stworzył nową drużynę z młodych zawodników, których ochrzczono jego dziećmi - Busby Babes. Dał im nowy styl i triumfował. To jedna z najbardziej romantycznych historii w futbolu.
Na rynku księgarskim w Polsce ukazała się niedawno pańska najnowsza książka "Galicja", historia prowincji, w której poza wszystkim innym, narodził się również polski futbol. Prawdopodobnie pierwszym Daviesem, który odwiedził Galicję, był także pański stryj Donny. Jako młody piłkarz przyjechał ze swoją drużyną na towarzyski mecz do Krakowa.
Owszem, brat ojca grał w Krakowie, ale nie jestem pewien, czy na stadionie Cracovii, czy z Cracovią lub reprezentacją polskich piłkarzy z Krakowa i być może Lwowa. Nie znam też wyniku tego meczu. Prawdopodobnie reprezentacja klubu amatorskiego Northern Nomads (tłum. koczownicy czy też wędrowcy z północy. Nazwa wzięła się z tego, że nigdy nie mieli własnego boiska, a w praktyce tworzyli ją reprezentanci różnych amatorskich klubów z okolic Manchesteru i Liverpoolu - przyp. red.) była pierwszą drużyną angielską, która przyjechała do tej części świata. Wycieczka do Krakowa odbyła się w lecie 1913 roku, w ramach tournee po Austro-Węgrzech. Rozgrywali mecze w Wiedniu, Budapeszcie, Sarajewie, Pradze i właśnie Krakowie. Mam nawet w swoim pokoju pamiątki z Budapesztu, które stryj wtedy przywiózł. Ciocia miała też chyba pocztówkę wysłaną wtedy przez stryja z Krakowa.
Bramkarz tamtej angielskiej drużyny nazywał się Robinson. W języku polskim funkcjonuje słowo "robinsonad" określające bramkarską paradę. Czy czasem nie od jego nazwiska?
Nie wiem, być może, choć nigdy nie byłem w stanie tego zweryfikować. W Czechach i na Węgrzech też jest podobne słowo. Najwidoczniej bardzo dawno w tych państwach grał Robinson i całkiem możliwe, że z moim stryjem.
Donny Davies był zawodowym piłkarzem?
W sezonie 1913/14, jako dwudziestolatek grał na prawym skrzydle dla Port Vale. Typowy drybler, był mały, ale bardzo szybki czyli miał cechy, którymi i ja się charakteryzowałem. To były czasy kiedy sport zawodowy dopiero raczkował i często był źle widziany. Wujek był klasycznym amatorem. Odmówił podpisania kontraktu zawodowego z Port Vale, bo uważał, że gra dla przyjemności, a nie za pieniądze. Zgodził się jednak, by Port Vale pokrył koszty jego studiów na Wydziale Historii Uniwersytetu w Manchesterze, gdzie a'propos poznał swoją przyszłą żonę, Gertrudę Quinn. Niestety, jego karierę przerwała wkrótce I wojna światowa. Don służył jako pilot Royal Flying Corps. Został strącony nad Francją i trafił do obozu jenieckiego Hohenlinden w Niemczech. Po powrocie do domu w 1919 roku leżał w szpitalu. Później grał jeszcze w Stoke City, klubie słynnego Stanleya Matthewsa, ale to już osobna historia, bo jego kariera w The Potters zaczęła się dopiero w 1932 roku. Dodam może jeszcze, że Port Vale i Stoke City to dwa stare kluby z dużego miasta Stoke-on-Trent, stolicy ceramiki angielskiej, oddalonego jakieś 60 km na południe od Manchesteru.
Stryj uprawiał nie tylko futbol, ale grał też ponoć w krykieta?
Tak, po powrocie ze wspomnianego obozu jenieckiego grał w drużynie Lancashire County Cricket Club jako opening batsman (ang. pierwszy odbijający). Stadion krykieta na Old Trafford znajduje się obok piłkarskiego stadionu Manchesteru United. Stryj ma tam nawet swoją tablicę pamiątkową.
To dzięki wujowi został pan pisarzem?
Stryj był człowiekiem wszechstronnie uzdolnionym, artystą, literatem, muzykiem, wielbicielem przyrody. Świetnie rysował, posiadam jeszcze zbiór szkiców znanych piłkarzy, których narysował dla mnie. Był też świetnym pisarzem. Był dyrektorem szkoły i jednocześnie pracował dla dziennika "Manchester Guardian" oraz pisał korespondencje dla BBC. W opisach meczów łączył sport z literaturą, muzyką, operą. W obozie niemieckim, gdzie siedział aż trzy lata, zorganizował chór męski i festiwal piłki nożnej. Piłka z tego festiwalu obozowego znajduje się w muzeum w Manchesterze. W każdy poniedziałek miał kolumnę o meczu Manchesteru United. Często chodziłem z nim do redakcji. Zachęcał mnie do pisania, mówił, że będę pisarzem wcześniej czy później. I tak się stało, chociaż nie od razu. Uważam, że misją historyka jest przekazać swoją wiedzę ludziom. Uczony, który siedzi w gabinecie i trzyma swoją wiedzę dla siebie jest moim zdaniem beznadziejny. Historyk wiedzą, entuzjazmem, winien dzielić się ze wszystkimi.
Wróćmy do futbolu. Mieszkając w Krakowie, też chodził pan na mecze?
Trochę. Nie za wiele, nie należałem do tego środowiska. Pamiętam, że byłem zapraszany do loży VIP-ów, ale to nie było moje naturalne miejsce. Najpierw chodziłem na Wisłę, ale żona mi powiedziała, że to klub milicyjny. Oczywiście to nie była wina klubu, że przydzielono go do tego resortu, ale wtedy tego nie rozumiałem i przeniosłem się na Cracovię, która uchodziła za klub inteligencji, środowisk uniwersyteckich.
Spory talent piłkarski przejawiał podobno jeden z pańskich synów?
Christian, młodszy syn, był bardzo obiecującym zawodnikiem. Kiedy miał 14-15 lat, skauci z wielkich klubów przyjeżdżali go obserwować. Baliśmy się z żoną, że któryś z nich zabierze go nam z domu. Na szczęście tak się nie stało. Chłopak mieszkający w internacie mógłby zapomnieć o innych ważnych dla jego rozwoju sprawach, np. nauce. Jego kariera sportowa skończyła się niestety bardzo wcześnie. Miał problem z kolanem i nie mógł kontynuować kariery, ale wciąż interesuje się sportem, przede wszystkim rugby.
Pan też lubi rugby?
Kiedyś byłem jego wrogiem, ma zupełnie inny etos od piłki nożnej. Nigdy moim sportem nie było, ale teraz razem z synem kibicuję rugbystom Walii. Mamy więc płaszczyznę porozumienia.
Jest pan znany jako zwolennik jednej reprezentacji piłkarskiej dla Wielkiej Brytanii. Dlaczego?
To dla mnie wręcz punkt honoru. Absolutnie nie przyjmuję, że Anglia śpiewa hymn królewski, brytyjski, grając na przykład przeciw Szkocji. Przecież król jest królem i Szkocji i Anglii, jest brytyjski. Szkoci mają swój hymn "Flower of Scotland" - "Kwiat Szkocji", a Walijczycy, którzy śpiewają dużo lepiej niż inni, śpiewają po walijsku "Land of My Fathers" - "Kraina ojców". Dlaczego Anglicy nie śpiewają angielskiego hymnu? Przecież istnieją piękne melodie, które wszyscy znają jak "Land of Hope and Glory" - "Kraj nadziei i chwały", albo "Hearts of Oak" - "Dębowe serca". Dla mnie to kompromitacja, że Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej nie ma narodowej drużyny piłkarskiej. Anglicy to tylko jeden z czterech narodów w tym państwie. Wydaje mi się, że ten cały symbolizm jest bardzo szkodliwy, więc nigdy nie kibicowałem i nie kibicuję Anglii w piłce nożnej. Zawsze popieram underdogi.