A przecież było już tak dobrze. Albańczycy potężnie zlali w czwartek Czechów (3:0) i dość niespodziewanie otworzyła się przed nami autostrada do mistrzostw Europy. Niestety, rozbiliśmy się już na pierwszym zakręcie. Jakież to nasze, jakie to do nas podobne: tak schrzanić prostą robotę. Jakby przekleństwem reprezentacji Polski był tekst Krystyny Feldman z serialu Świat według Kiepskich:
"Co się polepszy, to się popieprzy/ Co się zbuduje, to się zrujnuje
Co się ustali, to się obali/ Polak musi mieć łeb i dupę ze stali."
I co z tego, że na Narodowym było widać, jak bardzo piłkarze chcą, jak bardzo im zależy? Widać było, jak się śpieszą, jaką mają w drugiej połowie determinację, jak się bardzo starają. No, ale mecze piłkarskie trwają 90 minut, godzina dobrej gry to tym razem okazało się zbyt mało.
Bo gdybyśmy chcieli wejść w szczegóły, zrobić dogłębną analizę, to znaleźlibyśmy wiele wstydliwych momentów naszej reprezentacji w tym meczu. Niemal cała pierwsza połowa to była gra makabryczna. Nerwowa, niedojrzała, pełna błędów i niepewności. Nieźle nas Mołdawianie wystraszyli, żadna formacja reprezentacji Polski nie grała dobrze w pierwszej połowie.
I najbardziej irytujące jest to, czym nas tak wypłoszyli niedzielni rywale? Klasą piłkarską? Nie! Umiejętnościami? Nie! Pomysłem taktycznym? Też nie. Oni nas ograli zwykłą agresją. Walką, pazernością na piłkę, determinacją. Głupio tak pokpić sprawę w meczu u siebie.
Zryw Biało-czerwonych nastąpił dopiero w końcówce pierwszej połowy, ale gola nie przyniósł. Drugie 45 minut to była jedna wielka gonitwa. Złapaliśmy drugi oddech, równowagę, strzeliliśmy bramkę, ale to wszystko krew w piach.
ZOBACZ WIDEO: Lewandowski odniósł się do spekulacji o końcu reprezentacyjnej kariery
Czesi - którzy w niedzielę wymęczyli zaledwie jednobramkowe zwycięstwo z Wyspami Owczymi i to po golu z karnego - jeszcze się mentalnie nie podnieśli się po laniu, jakie dostali od Albańczyków. I nie wiadomo, kiedy się podniosą i czy w ogóle się podniosą. Może nawet nie zdążą do listopadowego spotkania z Polakami, bo ewidentnie są w kryzysie. Więc tym bardziej trzeba było sobie pomóc i z Mołdawią wygrać. Nawet w byle jakim stylu, ale wygrać.
Na rozbieranie tej porażki (bo tak trzeba myśleć o tym remisie) przyjdzie jeszcze czas. Ale już dziś widać, że ta drużyna ma więcej problemów niż tylko osoba trenera. Nie da się wszystkiego zwalić na Fernando Santosa. Prawda o tej drużynie nie jest tak prosta. Choroba jest poważniejsza, a my na głęboką ranę przyklejamy kolejny plasterek (nowego selekcjonera) i jedziemy dalej. Tak naprawiając reprezentację do niczego nie dojdziemy.
Nie jestem zwolennikiem tego, żeby drużynę narodową zmieniać pod zamówienie publiczne. Wiem, że to się na zewnątrz fajnie sprzedaje, że odmładzamy drużynę, że wprowadzamy nowych, mniej doświadczonych piłkarzy, bo selekcjoner chce pokazać, że ma własny, autorski pomysł na zespół. Ale nic na siłę. Pierwsza połowa meczu z Mołdawią pokazała, że dobry występ przeciwko takiemu autsajderowi jak Wyspy Owcze, o niczym nie świadczy. Bo w niedzielę Patryk Dziczek i Patryk Peda na własnej skórze przekonali się, że stresik na pełnym Narodowym jest jednak z innej kategorii niż ten na peryferyjnym, sztucznym boisku Farerów. Nie czynię z nich winowajców, broń Boże. Pokazuję tylko, że droga na skróty nie zawsze popłaca.
Remis z Mołdawią jeszcze definitywnie nie przekreśla awansu (mamy też szansę w barażach), więc znowu zaczynamy tę zabawę, której nie znoszę. Zamiast grać na boisku, teraz już gramy w liczenie punktów, kalkulacje, wyliczenia, trzymanie kciuków za Mołdawię w spotkaniu z Czechami itd. Znamy to, przerabialiśmy wiele razy. A stara piłkarska prawda mówi, że jeśli umiesz liczyć, to licz na siebie. My przecież nie potrzebujemy już nie cudu, ale całej serii cudów.
A może lepiej spojrzeć w lustro i powiedzieć szczerze: myśmy na awans z grupy naprawdę nie zasłużyli. I to z tak słabej grupy.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty