W Częstochowie przełamali klątwę meczów z Karabachem. Ograli cypryjski klub, przy okazji nie narzekając na upały w kraju rywala. Gdy było naprawdę trudno, czytaj: piłkarze Rakowa słaniali się ze zmęczenia na nogach, wytrzymali napór Arisu Limassol w rewanżu i jeszcze pokonali ich w wyjazdowym spotkaniu III rundy eliminacji Ligi Mistrzów (1:0).
Najbardziej podoba mi się to, że Raków zaprzecza polskim standardom i nie stawia na minimalizm. Wdrapali się do ekstraklasy z trzeciej ligi, wygrali ją, następnie wywalczyli awans do fazy grupowej Ligi Konferencji, ale apetyty były i są jeszcze większe.
W poprzednim sezonie zachwycaliśmy się wynikiem Lecha Poznań w tych rozgrywkach, choć poważnego przeciwnika "Kolejorz" trafił dopiero w ćwierćfinale (Fiorentinę), bo jednak Villarreal miało do pucharów dość lekki stosunek. Oczywiście postawa Lecha zasługuje na duże uznanie, ale słowa Kamila Kosowskiego o "Pucharze Biedronki" miały nieco głębszy sens.
Na mundialu w Katarze szczytem dla polskiej kadry było murowanie bramki i proszenie argentyńskich piłkarzy (przez naszych graczy), by nie strzelali nam już goli. To poskutkowało, bo porażka 0:2 dała drużynie narodowej awans do 1/8 finału mistrzostw świata.
Tymczasem Raków Częstochowa z sześciu meczów tej edycji eliminacji Ligi Mistrzów wygrał pięć, jeden zremisował i nikt nie zachwyca się, że jest już w grupie Ligi Europy. Oni chcą zgarnąć całą pulę.
Nic tak nie buduje drużyny jak wygrana właśnie w takich okolicznościach - kiedy długimi fragmentami nie idzie, przyjmuje się ciosy i jest się na linach. W drugiej połowie meczu z Arisem gracze z Częstochowy wyglądali już lepiej, ale w pierwszej mieli dużo szczęścia. Mariusz Stępiński trafił w słupek, Aris nacierał, poza tym zawodnicy Rakowa grali niechlujnie, stopniowo byli coraz mocniej spychani do narożnika.
Można szukać usprawiedliwień dla zespołu Dawida Szwargi, choćby dlatego że Raków miał intensywny tydzień, a dokładnie: rozegrał trzy mecze w ciągu siedmiu dni. Biorąc pod uwagę warunki pogodowe i duchotę na Cyprze, dla piłkarzy było to ogromne obciążenie.
ZOBACZ WIDEO: Trzy polskie kluby w fazie grupowej pucharów? "Jest o co się bić"
Ale gdy drużyna z Częstochowy odzyskała równowagę, szybko zapomnieliśmy o tym, co zgrzytało. Raków chciało się oglądać. Zbigniew Boniek ostatnio trochę złośliwie przyznał, że odkąd Marek Papszun przestał być trenerem zespołu, wszyscy w Rakowie odetchnęli, pojawił się entuzjazm, także w ofensywie. Nie można zabierać Papszunowi tego, co przez ostatnie siedem lat zrobił z drużyną, poza tym na pewno Boniek celowo odgryzł się trenerowi, pewnie za jakąś jego wcześniejszą złośliwość, ale jednak były prezes PZPN miał trochę racji.
Raków uwolnił potencjał w ataku. Kilka prostopadłych zagrań w Limassol powinno skończyć się co najmniej jednym golem (duża nieskuteczność drużyny). Poza tym gracze z Częstochowy imponowali spokojem w końcówce meczu i pewnością siebie z piłką przy nodze (w drugiej połowie). A gdy rywal nacisnął, bramkarz Vladan Kovacević odbijał każdą piłkę.
Raków już dawno przestał przypominać typowy polski zespół - doszukujący się usprawiedliwień i gubiący zęby na pierwszym krawężniku, co było normą w wielu innych przypadkach w ostatnich latach. Cieszy też fakt, że z zespołu nie emanuje buta, nadmierna pewność siebie, które gubiły wiele polskich klubów w starciach z europejską klasą średnią.
Raków wyrasta na klasowy zespół z polskiej ligi. Karabach i Aris to solidne firmy i drużyna z Częstochowy nie trafiła losu na loterii. Raków zasłużył na awans, obronił się solidną i uczciwą pracą w ostatnich latach, dlatego ta przygoda może zakończyć się jeszcze większą niespodzianką.
Na ostatniej prostej do Ligi Mistrzów na piłkarzy Rakowa czeka FC Kopenhaga z Kamilem Grabarą w bramce. To zespół, który w zeszłym sezonie grał w fazie grupowej Champions League, ale w tych eliminacjach dał sobie strzelić trzy gole u siebie drużynie Breidablik z Islandii (6:3), a Spartę Praga wyeliminował dopiero po karnych. Duńczycy są najmocniejszym rywalem z dotychczasowych, ale Raków jest na fali i ciągle pisze niesamowitą historię.
Znowu to zrobili! Raków u bram piłkarskiego nieba
Wielki problem naszych czasów. Grosicki powiedział "dość"