Nie wiadomo, czy zdecydowałby się na taki czyn, gdyby nie to, że był pod wpływem alkoholu. Konsekwencją takiego zachowania mógł być nawet pluton egzekucyjny, lecz prawdopodobnie największą karą następnego dnia był... kac.
Oto historia Erwina Nyca, 11-krotnego reprezentanta Polski, uczestnika MŚ 1938 i legendarnego meczu z Francja na tymże mundialu. Kilkanaście miesięcy później został wcielony do armii III Rzeszy.
Urodził się 24 maja 1914 roku, tuż przed wybuchem I wojny światowej. Przygodę z piłką nożną rozpoczął w wieku 15 lat, a jego pierwszą drużyną stała się wówczas Pogoń Katowice. Tu po raz pierwszy widać przejaw polskości w rodzinie Nyców.
Żaden Niemiec nie zapisałby swojego dziecka do polskiego klubu. Pogoń była w tych czasach odpowiednikiem 1.FC Kattowitz, który był niemieckim klubem na naszych ziemiach. Nawet Ruch Wielkie Hajduki nie posiadał aż tylu polskich patriotów, co katowicka Pogoń. W żadnym wypadku więc nie można uznawać Erwina za Niemca, co najwyżej za człowieka wywodzącego się ze środowisk śląskich, o skomplikowanych korzeniach.
ZOBACZ WIDEO: Mecz z Niemcami zaszkodził Polakom? "Tu zawiódł mental"
Służba nie drużba
W 1935 roku Erwin został wezwany do odbycia służby wojskowej w Warszawie, gdzie formalnie pełnił obowiązki w jednostce lotniczej. Większość czasu spędzał, grając na pozycji środkowego pomocnika, w najpopularniejszej stołecznej drużynie, czyli Polonii Warszawa.
Dla zespołu Czarnych Koszul był to sezon nadziei. Klub dopiero awansował po grach eliminacyjnych do Ligi, a Erwin w tym pomógł, z marszu stając się bohaterem kibiców. Od tamtego momentu niesamowicie zżył się z drużyną, a jego nazwisko zaczynało nabierać renomy.
Także po zakończeniu służby, Erwin pozostał wierny Polonistom, pracując przy okazji w firmie górniczej. Poza tym Nyc był świetnym zawodnikiem, którego warunki fizyczne (180 cm wzrostu) predysponowały do gry nie tylko w pomocy, ale przede wszystkim w obronie.
- To był jeden z piłkarzy, który zaczął odgrywać rolę stopera. Umiejętność ta skłoniła Józefa Kałużę oraz szefostwo PZPN, aby w 1938 roku zabrać Erwina na mistrzostwa świata na sławny mecz z Brazylią - mówi Robert Gawkowski, polski historyk kultury fizycznej i sportu, doktor historii, autor publikacji naukowych.
W spotkaniu z Brazylią Erwin zagrał jako jeden z trzech pomocników, obok Wilhelma Góry i Ewalda Dytki. Nie był to jednak pierwszy mecz Nyca w kadrze narodowej. Jego debiut rok wcześniej przypadł na mecz z Danią, który Polska wygrała 3:1. Grywał również w eliminacjach do mistrzostw świata 1938 we Francji, kiedy to przeciwnikiem Biało-Czerwonych była Jugosławia. Licznik gier w kadrze tego rosłego pomocnika zatrzymał się na liczbie 11.
Nyc znowu staje się Nytzem
Na początku II wojny światowej, luksusowe mieszkanie Erwina, które znajdowało się w Warszawie, zostało zbombardowane przez niemieckie lotnictwo. Później Nyc został zobowiązany do walki na froncie i popadł w niemiecką niewolę, jednak już po kilku dniach został z niej zwolniony.
Powrócił na Górny Śląsk, który wówczas dostał się pod panowanie niemieckie. Jak wszyscy inni piłkarze z tego regionu, został zmuszony do podpisania volkslisty. Górnoślązacy, którzy wówczas występowali do końca sierpnia 1939 roku w najwyższej polskiej Lidze, stali się znowu obywatelami Rzeszy
Ich nazwiska spolonizowane w połowie lat trzydziestych zarządzeniem wojewody Michała Grażyńskiego, otrzymały z powrotem swą niemiecką formę, tak jak były zapisane w metrykach urodzenia.
W 1940 roku Erwin zaczął występować w niemieckim klubie. Dzisiaj każdy rozgrzesza taką sytuację, zwłaszcza na Śląsku. Był nawet wzywany dwukrotnie do gestapo. Dopiero po tych rozmowach, pod groźbą wywozu do obozu pracy, zdecydował się na wstąpienie do drużyny okupanta. Nadszedł moment wyboru - być prześladowanym czy grać w piłkę?
Katowicki przełożony NSDAP Georg Joschke przyłączył więc Nyca do drużyny 1. FC Kattowitz, podobnie jak dwóch innych graczy: Ewalda Dytko i Ernesta Willimowskiego, który odszedł z niej po niespełna czterech miesiącach.
Joschke, w latach trzydziestych, sam prowadził ten klub dla mniejszości niemieckiej w Polsce. W ciągu pięciu sezonów w Gaulidze Górnego Śląska nie osiągnął z nim większych sukcesów. Nie wzbił się nawet powyżej czwartego miejsca w tabeli.
Niemiec czy Polak?
W czerwcu tego samego roku w Katowicach Nyc wziął udział w pierwszym szkoleniu dla graczy z Górnego Śląska, przeprowadzonym przez ówczesnego szkoleniowca Reichu, Seppa Herbergera. Gazeta "Kicker" widziała wtedy w Erwinie podstawowego stopera niemieckiego zespołu, lecz do takiego obrotu spraw nie doszło. Kilka razy Nyc brał udział w meczach zespołu Gauligi Górnego Śląska, gdzie jego opiekunem był Kurt Otto, były trener Schalke i polskiej drużyny narodowej.
Tego samego roku został powołany do niemieckiej służby lotniczej w Fliegerhorst. W tym czasie nadal grał w piłkę, w drużynie Luftwaffen Sport Verein. Stacjonował w Berlinie, ale bardzo często w mundurze Luftwaffe przyjeżdżał do Warszawy.
Prawdę mówiąc, Erwin lotnikiem nigdy nie został, był jedynie w wojsku pomocniczym. Później został przeniesiony do jednostki Markersdorf w dolnej Austrii, gdzie również grał w lokalnej drużynie złożonej z lotników. Po kilku miesiącach powrócił do Fürstenwalde.
- Dawno temu rozmawiałem ze Zdzisławem Gierwatowskim, który grał w Polonii Warszawa od 1938 roku, więc znał Nyca osobiście. Mówił mi, że to był swój chłopak, żaden Niemiec, nawet nie posiadał niemieckiego akcentu, a rozmawiali ze sobą w języku polskim - wspominał Robert Gawkowski.
W środku wojny, podczas jednego z rozgrywanych meczów, kiedy to Polonia grała w konspiracyjnej lidze, przywdziewając czarne trykoty, wypatrzono Erwina w mundurze Luftwaffe. Przyglądał się swoim kolegom na boisku, a po spotkaniu wybrał się z nimi na prawdziwą "biesiadę".
Podczas wojny moralne opory znikały. Ludzie nie wiedzieli, czy dożyją kolejnego dnia, tygodnia, miesiąca. Najnormalniej w świecie, Nyc przesadził z alkoholem i podczas godziny policyjnej wyszedł na ulicę. Zaczął przy tym wymachiwać pistoletem i wołać: "Dajcie mi jakiegoś szwaba, ja go ukatrupię!".
Nie mogło obyć się bez patriotycznego akcentu. Wyobrażacie sobie, że niemiecki żołnierz zaczyna śpiewać hymn Polski? Tak też uczynił Erwin, nad którym prawdopodobnie opatrzność sprawowała swą opiekę - żaden patrol nie przechodził obok miejsca zdarzenia.
Pan Zdzisław Gierwatowski mówił, że piłkarze Polonii będący wówczas z Nycem, zaciągnęli go siłą do jakiegoś pokoju, gdzie zasnął. Na szczęście miał broń, którą wymachiwał nadal przy sobie. Gdyby zastrzelił jakiegoś Niemca, to prawdopodobnie czekałby go pluton egzekucyjny albo w najlepszym wypadku karna kampania na Wschód. Pod koniec wojny dostał się także pod rosyjską niewolę.
Problemy z Urzędem Bezpieczeństwa
Po powrocie do Pogoni Katowice, gdzie grał po wojnie, napotkał wiele przeszkód. Był szkalowany przez władze komunistyczne, które mówiły, że musi ponieść konsekwencje za to, iż grał w niemieckich klubach.
Poloniści stanęli jednak murem za swoim byłym zawodnikiem. Pisali listy, że Nyc nigdy nie był kolaborantem, współpracował z ruchem oporu, załatwiał pistolety dla Armii Krajowej, lecz nie wiadomo, ile w tym jest prawdy.
Wszyscy, którzy z nim kiedyś grali czuli, że żaden z niego Niemiec. Erwin przyznał również, że na początku wojny miał kontakt z byłym polskim selekcjonerem Józefem Kałużą, który doradzał mu, że w ten sposób może uniknąć represji ze strony niemieckich okupantów.
Te wypowiedzi pomogły Nycowi, a dochodzenie zostało przerwane. Nie mógł on jednak wyjeżdżać za granicę i nie można było powołać go do reprezentacji piłkarzy z ligi okręgowej, a także reprezentacji Polski.
"W przypadku Erwina Nyca, Ewalda Dytko, Teodora Peterka i Gerarda Wodarza UB chciało dokładnie wiedzieć, co robili podczas służby we Wehrmachcie, a przede wszystkim u aliantów.
Te przesłuchania napędziły im mnóstwo strachu, że dopiero wiele lat później poczynili jakieś uwagi na ten temat. Oficjalnie ich życiorysy podawały, że zostali zmuszeni do służby we Wehrmachcie, poczuwali się polakami i przy pierwszej okazji zdezerterowaliby" - pisał Thomas Urban w książce "Czarny orzeł, biały orzeł".
Dobry człowiek, ale słaby trener
Erwin był człowiekiem o dobrym sercu - przywoził czasem z Niemiec, podobnie jak Karol Kossok, to, czego nie było wtedy w Polsce. Mowa tutaj o piłkach, korkach czy sprzęcie piłkarskim. Prawdziwy spokój w jego życiu nadszedł po 1948 roku, kiedy zmienił pisownię nazwiska na polską.
Z Erwina Guenthera Nytza stał się Edwardem Piotrem Nycem. Brzmiało po naszemu, ale na Polonii nadal wołano na niego Erwin. Nikt nie widział w tym nic złego - znacząca część tych Polonistów zamieszana była w powstanie warszawskie, więc byli uczuleni na zdradę, lecz do Erwina nic nie mieli.
Widzieli, że zmiana imienia ma na celu ułatwić mu drogę w tej nowej, komunistycznej rzeczywistości. Po zakończeniu aktywnej kariery sportowej Nyc próbował swoich sił w latach 50. w kilku drużynach z Górnego Śląska jako trener (m.in. w AKS Chorzów), jednak nie udało mu się zaistnieć w żadnym z prowadzonych zespołów.
Opowieść o Erwinie Nycu sięgnie 1957 roku, kiedy to zorganizowany został jubileusz Wacława Kuchara. Zrobiono wówczas wielki mecz oldbojów pomiędzy Pogonią Lwów a Polonią Warszawa. Trzeba widzieć to, jako pewien opór w stosunku do komuny - był to październik, więc można było pozwolić sobie na więcej.
Plakaty i wypowiedzi sugerowały, że Polonia podejmować będzie starą Pogoń. Spotkanie to miało przypomnieć o tym, że Lwów kiedyś był polski. Z Bytomia czy Wrocławia przyjechali dawni lwowiacy, a Polonia zaprosiła Erwina Nyca, a także Wilhelma Grolika, postać mniej znaną, ale również w swej historii kontrowersyjną.
Wszyscy cieszyli się z obecności Erwina. To najlepszy dowód na to, jak go odbierano. Podczas wojny, w stosunku do jego osoby, było sporo niedomówień - dzisiaj chyba już nikt nie mówi negatywnie o poczciwym Erwinie, który zmarł w wieku 73 lat na terenie Piekar Śląskich.