Występ w piątkowym meczu z Niemcami był 109. i ostatnim Jakuba Błaszczykowskiego w koszulce z białym orłem na piersi. Po blisko czterech latach wrócił do drużyny narodowej, ale tylko po to, by symbolicznie się z nią pożegnać.
Jego reprezentacyjna kariera trwała 17 lat i 80 dni. Jest najdłuższa w historii polskiego piłkarstwa - w piątek "Kuba" pobił rekord Włodzimierza Lubańskiego (więcej TUTAJ).
Poza nim ponad 100 razy w kadrze zagrało tylko czterech piłkarzy. Dokonał tego jako trzeci w historii po Grzegorzu Lacie (100) i Michale Żewłakowie (102). Po nim do tego wąskiego grona weszli jedynie Robert Lewandowski (140) i Kamil Glik (103).
Być może jest najlepszym polskim skrzydłowym w historii, a na pewno zalicza się do grona naszych najlepszych piłkarzy w dziejach. Był moment, że w swojej epoce był numerem jeden. A jego kariera to gotowy scenariusz. Jako piłkarz klubowy byłby bohaterem filmu familijnego ze szczęśliwym zakończeniem.
ZOBACZ WIDEO: Błaszczykowski nigdy się nie zastanawiał. Wysłał koszulkę z boiska
Dotknięty rodzinną tragedią chłopiec z piłkarskich nizin trafia na europejskie salony. Najpierw robi furorę w wielkiej Wiśle. Potem podbija Bundesligę, zdobywa mistrzostwa Niemiec, gra w finale Ligi Mistrzów. A po latach rzuca wszystko i wraca do Krakowa, by uratować klub i spłacić wobec niego dług wdzięczności.
Jako reprezentant jest tragicznym bohaterem narodowym. Czegokolwiek by nie zrobił, jego wysiłek zawsze idzie na marne. Jest legendą, ikona, ale zostanie zapamiętany przez pryzmat porażki. I pecha. Nawet nad tym pożegnaniem unosiło się towarzyszące całej jego reprezentacyjnej karierze piętno fatalizmu.
Do trzech raz sztuka
U progu kariery w 13 miesięcy przeszedł drogę z IV-ligowego KS-u Częstochowa do reprezentacji. Po debiucie w marcu 2006 roku wszystko wskazywało na to, że Paweł Janas zabierze przebojowego skrzydłowego do Niemiec na mundial. Tymczasem dwa tygodnie przed ogłoszeniem kadry na turniej 20-latek doznał urazu pleców, który wykluczył go z udziału w mistrzostwach.
Na Euro 2008 miał już jechać jako czołowa postać drużyny Leo Beenhakkera. Miał wielki udział w wywalczeniu pierwszego w historii awansu do mistrzostw Europy, ale w Austrii i Szwajcarii nie wystąpił. Tuż przed przed turniejem odnowił mu się uraz mięśnia dwugłowego uda i Beenhakker w jego miejsce ściągnął z wakacji Łukasza Piszczka.
Z udziału w Euro 2012 w Polsce i Ukrainie już nic go nie wykluczyło. Zagrał na mistrzostwach Europy w swoim kraju jako czołowy skrzydłowy Bundesligi, dwukrotny mistrz Niemiec i przede wszystkim - jako kapitan.
Przejął opaskę półtora roku wcześniej po usunięciu z kadry Michała Żewłakowa. Został kapitanem stosunkowo wcześnie, bo już jako 25-latek - niewielu było młodszych od niego piłkarzy w tej funkcji. Uskrzydlony dobrze wszedł w turnieju.
W meczu otwarcia z Grecją (1:1) asystuje przy golu Lewandowskiego, a z Rosją (1:1) zdobył bramkę kapitalnym uderzeniem z dystansu. Z Euro 2012 nie zostanie jednak zapamiętany jako jeden z tych, który nie rozczarował, tylko jako... "Biletelli". Po porażce z Czechami (0:1), która wyeliminowała Polskę z turnieju, udzielił niefortunnej wypowiedzi, po której wybuchła tzw. "afera biletowa".
- Nie może być tak, że przed każdym meczem musimy pytać pana prezesa o to, czy nasze rodziny mogą przyjechać na mecz. Wszyscy dostają bilety bez problemu, tylko nasze rodziny ich nie mają - mówił i zdradził, że dzień przed jednym ze spotkaniem do godz. 23 miał "gorącą linię" z PZPN ws. wejściówek.
Jako kapitan chciał obronić kolegów, ale wystawił się na ostrzał. Kibice stanęli po stronie PZPN, a dziennikarze nie zostawili na nim suchej nitki. Wyłożył Grzegorzowi Lacie piłkę do pustaka, a ten takich "setek" nie marnował.
- Jak się przegrywa, to trzeba mieć klasę. Każdy piłkarz dostał po 33 bilety. Jeśli ktoś uważa, że dostał nie tej klasy bilet... To nie są biedni ludzie. Jak chciał, żeby jego żona siedziała w loży, mógł sobie tę lożę wykupić - odpowiedział pod publiczkę ówczesny prezes PZPN.
Błaszczykowski był kapitanem reprezentacji Polski łącznie w 32 meczach. To wielki zaszczyt, tylko Kazimierz Deyna (57) i Robert Lewandowski (79) dostąpili go więcej razy. Problem w tym, że kadencja "Kuby" to wynikowo najgorszy okres Polski w XXI wieku. Euro 2012 było wielkim rozczarowanie, a w eliminacjach MŚ 2014 wyprzedziliśmy tylko San Marino i Mołdawię.
Degradacja
Ostatni raz przed pożegnaniem nosił opaskę w drugim meczu Adama Nawałki. Po remisie z Irlandią (0:0) kadra została niemiłosiernie wygwizdana. Taka atmosfera towarzyszyła reprezentacji, gdy jej kapitanem był Błaszczykowski. Nie z jego winy - decydowały o tym wyniki.
A gdy kilka miesięcy później rodziła się wielka drużyna Nawałki, Błaszczykowski nie był akuszerem. W styczniu 2014 roku doznał urazu kolana, a wyjście z problemów zdrowotnych zajęło mu 230 dni.
Ominął go historyczny triumf z Niemcami i cały udany początek eliminacji Euro 2016. A gdy wrócił do rosnącej w siłę reprezentacji, to jako zdegradowany. Pod jego nieobecność Nawałka przekazał opaskę Lewandowskiemu. "Kuba" nie mógł tego przełknąć.
Zapadł się pod ziemię. Doszło nawet do tego, że nie odbierał telefonów od Nawałki i Lewandowskiego. A cztery miesiące później selekcjoner dolał oliwy do ognia i nie powołał go na mecz z Irlandią w Dublinie (1:1). Do kadry Błaszczykowski wrócił dopiero w czerwcu 2015 roku. Czekał na to 571 dni.
Pojednanie
Nawałka zwlekał z powołaniem Błaszczykowskiego, ale skorzystał z jego usług już przy pierwszej okazji - w meczu el. Euro 2016 z Gruzją (4:0) "Kuba" wszedł na boisko w 64. minucie, a w doliczonym czasie gry zaliczył asystę przy trafieniu Lewandowskiego.
Tuż po zdobyciu bramki "Lewy" podbiegł do Błaszczykowskiego. Samce alfa, które przez długie lata toczyły walkę o dominację w stadzie, wpadły sobie w ramiona. To najsłynniejszy uścisk w historii polskiej piłki. Gest, który zamknął jeden rozdział i otworzył kolejny.
Miał ostatecznie pokazać, że nawet jeśli największe gwiazdy reprezentacji za sobą nie przepadają, to na boisku wskoczą za sobą w ogień. Geneza konfliktu sięga czasów wspólnej gry w Borussii, kiedy Błaszczykowski pomagał "Lewemu" w zadomowieniu się na Signal Iduna Park.
Potem jednak Lewandowski systematycznie odsuwał się od niego i Piszczka. Sprawa nie była wyssana z palca, ale była demonizowana w kontekście ich wspólnych występów w reprezentacji. Zwłaszcza po decyzji Nawałki ws. kapitańskiej opaski.
A trzy miesiące później Lewandowski wykonał kolejny gest, którym pokazał, że nawet jeśli nie przyjaźni się z Błaszczykowskim, to po wyjściu na boisku ich relacje przestają mieć znaczenie. W meczu el. Euro 2016 z Gibraltarem (8:1) "Kuba" nie był w najwyższej formie.
Kiedy w 60. minucie sędzia podyktował rzut karny dla Polski, mający na koncie już dwie bramki Lewandowski zrezygnował z wykonania "11". Oddał piłkę Błaszczykowskiemu, a ten z "wapna" strzelił swojego pierwszego reprezentacyjnego gola od dwóch lat.
Tylko nie on...
"Kuba" podporządkował się zwierzchnictwu Lewandowskiego i przyjął zasady Nawałki. Z pożytkiem dla kadry, bo w drugiej części eliminacji zadomowił się w drużynie i na Euro 2016 pojechał już jako gracz pierwszej "11".
Podczas turnieju był w doskonałej formie i to głównie dzięki niemu Biało-Czerwoni dotarli aż do ćwierćfinału. Z Irlandią Północną (1:0) asystował przy golu Arkadiusza Milika, a z Ukrainą (1:0) i Szwajcarią (1:1, k. 5:4) sam zdobył bramki.
Michał Pazdan i Bartosz Kapustka byli odkryciami turnieju, ale to Błaszczykowski był we Francji najlepszym Polakiem. Szybko jednak przeszedł dobrze sobie znaną drogę z nieba do piekła. W ćwierćfinale z Portugalią (1:1, k. 3:5) zmarnował rzut karny, co było bezpośrednią przyczyną odpadnięcia Polski z Euro 2016.
Po strzale zalał się łzami i schował twarz w dłoniach. To najgorszy moment w jego reprezentacyjnej karierze, a ujęcie wracającego do koła środkowego "Kuby" jest jednym z najsmutniejszych kadrów w historii Biało-Czerwonych.
Wielkie upokorzenie
W el. MŚ 2018 nadal był ważnym ogniwem kadry. Jego udział w mundialu stał jednak pod dużym znakiem zapytania. W sezonie 2017/18 miał niekończące się problemy z plecami. Sztab medyczny VfL Wolfsburg nie potrafił mu pomóc. Ulgę przyniosła dopiero praca w Płocku pod okiem Leszka Dyi.
Debiut na mistrzostwach globu był dla niego spełnieniem marzeń, nagrodą za poświęcenie i tytaniczną pracę, którą wykonał w poprzedzających turniej tygodniach. Ale nie tylko - jego droga do mundialu była ekstremalna, biorąc pod uwagę to, co przeżył w dzieciństwie.
Zaczął turniej w wyjściowym składzie, ale w meczu otwarcia z Senegalem (1:2) doznał urazu. Spotkanie z Kolumbią (0:3) obejrzał z ławki rezerwowych. W meczu z Japonią (1:0) też usiadł na ławce. W doliczonym czasie gry drugiej połowy Nawałka postanowił jednak po niego sięgnąć.
Selekcjoner chce wykorzystać najbardziej doświadczonego ze swoich podopiecznych do przeprowadzenia zmiany "na czas". Zamiast 101. występu w drużynie narodowej Błaszczykowski doczekał się upokorzenia i mimowolnie stał się jednym z bohaterów farsy, o której mówił cały piłkarski świat.
"Kuba" długo czekał przy linii bocznej na przerwę w grze, ale ta, wobec pasywnej postawy zarówno Polaków, jak i Japończyków, nie nadeszła. W końcu Nawałka polecił Kamilowi Grosickiemu... symulowanie urazu, by sędzia przerwał grę. Arbiter odczyta jednak fortel selekcjonera reprezentacji Polski i gdy Grosicki usiadł na murawie, nie przerwał gry, a chwilę później odgwizdał koniec meczu.
Sposób, w jaki potraktowany został Błaszczykowski, rozsierdził jego brata, Dawida. "Pytam się, k...a, czym sobie zasłużył na taki brak szacunku?" - pisał tuż po meczu starszy brat piłkarza na Facebooku.
Bez szczęśliwego finału
To mógł być ostatni, niedoszły w zasadzie, jego występ w reprezentacji Polski. Błaszczykowski nie chciał jednak, by jego ostatnim wspomnieniem z dużego turnieju było uczucie wstydu, które paliło go przy linii bocznej w Wołgogradzie.
Gdy selekcjonerem został Jerzy Brzęczek, zastępujący mu ojca wujek, który otoczył go opieką po rodzinnej tragedii, jego celem stało się Euro 2020. Mistrzostwa Europy miały być puentą jego tyleż bogatej, co pechowej kariery reprezentacyjnej i pięknym zakończeniem rodzinnej historii.
Nękany jeszcze częściej urazami Błaszczykowski długo żył nadzieją na udział w mistrzostwach Europy. Nie odebrały mu jej nawet kolejne kontuzje i wybuch pandemii COVID-19, przez który turniej został przesunięty o rok.
Brzęczek do końca zapewniał, że jeśli tylko Błaszczykowski będzie zdrowy, zostanie powołany na turniej. Miejsce na niego czekało, ale wtedy cios spadł z najmniej oczekiwanej strony. W roli czarnego charakteru wystąpił tym razem Zbigniew Boniek.
"Zibi" jedną decyzją skończył selekcjonerską karierę Brzęczka i reprezentacyjną "Kuby". Błaszczykowski miał prawo marzyć o pożegnaniu na wielkiej scenie Euro 2020, w świetle jupiterów. O odejściu godnym legendy. Los drwił z niego jednak do samego końca.
Okolicznościowa koszulka przed pierwszym gwizdkiem, symboliczne 16 minut w towarzyskim meczu z Niemcami i wyświechtany szpaler, do tego cztery lata po faktycznym zakończeniu kariery w drużynie narodowej i po blisko dwuletniej w przerwie grze, to nie jest koniec, na jaki zasłużył i jakiego mógł oczekiwać.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty