Piotr Zieliński wiosną bronił mocno nadszarpniętego honoru polskiej piłki w Champions League - najważniejszych klubowych rozgrywkach na świecie. W kadrze SSC Napoli na wiosenną Ligę Mistrzów byli też Hubert Idasiak i Bartosz Bereszyński, ale Luciano Spalletti ani razu nie skorzystał z ich usług.
Ale nawet z nimi licząc, nasi piłkarze stanowili mniej niż jeden procent (!) wszystkich uczestników fazy pucharowej rozgrywek. To najskromniejsza reprezentacja polskiego futbolu w wiosennych zmaganiach w Lidze Mistrzów od 11 lat.
A teraz wśród przeszło setki najlepszych piłkarzy Starego Kontynentu, jacy pozostaną w grze o triumf w Champions League, zabraknie jakiegokolwiek przedstawiciela Polski. 40-milionowego narodu, ósmego pod względem ludności kraju w Europie, w którym futbol to podobno sport narodowy.
Spektakularna kariera Roberta Lewandowskiego mocno zniekształca obraz polskiej piłki nożnej. A prawda o niej jest brutalna na wielu poziomach. Na przykład poza "Lewym" w ostatnich 10 sezonach w półfinale Ligi Mistrzów wystąpił jeszcze tylko jeden Polak: Kamil Glik (AS Monaco, 2016/17). Był jeszcze Marcin Bułka, ale podobnie jak teraz Idasiak i Bereszyński, nie powąchał murawy.
ZOBACZ WIDEO: To kryzys Roberta Lewandowskiego. "Nie ma już czego ukrywać"
A odkąd "Lewy" spełnił swoje wielkie marzenie i trzy lata temu wygrał "pandemiczną" edycję Champions League, żadnemu naszemu piłkarzowi nie udało się dotrzeć do czołowej czwórki rozgrywek. Teraz elita zamknęła przed nami drzwi po raz trzeci z rzędu. Bolesne.
Musimy - nie powoli, lecz coraz szybciej - oswajać się z myślami o tym, że tak właśnie będzie wyglądała polska piłka w przyszłości. Po "erze Lewandowskiego" wszystko, co najważniejsze w poważnym futbolu, będzie się działo bez naszego udziału.
Nie oszukujmy się, "Lewy" minął już szczyt. Osiągnął wszystko. Nic nie musi, za to wszystko może. Dlatego nie goni strzeleckich rekordów LaLigi - większa frajdę daje mu bycie mentorem dla Pedriego czy Gaviego. Jest spełnionym sportowcem, który motywacji może szukać gdzie indziej niż w kolejnej koronie króla strzelców.
Wizja polskiej piłki "po Lewandowskim" jest przygnębiająca. W ostatnim czasie już mieliśmy smutne projekcje tego, co może stać się z reprezentacją, gdy go zabraknie. A Zieliński też jest bliżej końca kariery niż początku. Ich następców natomiast nie widać. Bez względu na to, jak bardzo wylansujemy jakiegoś nastolatka, który trzy razy kopnie piłkę tam, gdzie chce.
Zbigniewowi Bońkowi na czele PZPN do samozadowolenia wystarczał pozytywny PR. Dziś, 11 lat po przejęciu sterów związku, powinniśmy zbierać pierwsze plony jego reform szkolenia, ale owoców LAMO i innych flagowych projektów jego kadencji nie ma.
Cezary Kulesza miał być człowiekiem czynu, ale jego na razie zadowalają przede wszystkim rekordowe przychody PZPN (jakim kosztem osiągnięte, to inna sprawa...). Jeśli systematyczne spychanie polskiej piłki na margines nie będzie dla niego wystarczająco głośnym sygnałem alarmowym, to nic nim nie będzie.
Zresztą akurat za kariery Lewandowskiego i Zielińskiego piersi do orderu nie może wypinać żaden z działaczy PZPN. Nasi najlepsi piłkarze osiągnęli sukces nie "dzięki" polskiej szkole, lecz "pomimo" niej. Jakimś cudem uniknęli zmielenia przez tryby rodzimej myśli szkoleniowej.
"Lewy" to samorodek i wielki wyrzut sumienia wszystkich, których jako kandydat na piłkarza spotykał na swojej drodze. Zieliński natomiast wyjechał do Włoch już jako junior i najważniejszy dla rozwoju okres spędził w Italii. I dzięki Bogu.
Teren między Bugiem a Odrą staje się powoli piłkarską pustynią. To znamienne, że teraz najbardziej obiecującymi naszymi piłkarzami nowej generacji są Jakub Kiwior i Nicola Zalewski, a jedynym debiutantem w kadrze Fernando Santosa był Ben Lederman.
Pierwszy, podobnie jak Zieliński, wyemigrował jako 16-latek i za nic nie chciał wracać do kraju. Drugi urodził się i wychował we Włoszech, a trzeci z polskim systemem szkolenia nie miał nic wspólnego. Halo, PZPN, słyszycie, jak dzwoni?
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty