Skoro Polska doczekała się piłkarza, który należy do najlepszych na świecie, globalnej gwiazdy, to jasne, że my, jego rodacy przez lata go prześwietlaliśmy na wszystkie możliwe sposoby. Interesował nas "Lewy" jako piłkarz i jako człowiek. Po prostu znamy tę historię.
"Lewy" odrzucony jako młody chłopak przez Legię - wiemy o tym.
Trudny start w Borussii i poważna rozmowa z Kloppem – to też już było.
Dyskusja z szefami Bayernu i wywalczenie sobie pozycji w szatni niemieckiego giganta - jak wyżej.
Ale to przecież nie film dla nas. Nie dla tych, którzy od dłuższego czasu śledzą niemal każdy krok reprezentanta Polski. "Lewandowski Nieznany" jest przeznaczony przede wszystkim dla kibica masowego. Takiego, który przywykł do goli zdobywanych co weekend przez Roberta najpierw w Niemczech, a teraz w Hiszpanii, ale nigdy nie wchodził w tę historię głębiej. Takiego, który coraz częściej zapomina, że Lewandowski nie jest maszyną, tylko człowiekiem. Taki widz faktycznie może zobaczyć w najnowszej produkcji Amazona Lewandowskiego "nieznanego".
ZOBACZ WIDEO: Dostał pytanie o styl reprezentacji Polski. Wymowna reakcja
Oglądałem dziesiątki dokumentów o wielkich sportowcach. Zgodnie z najnowszym trendem i całą PR-ową machiną, która coraz więcej znaczy w tym biznesie, ogromna większość proponuje sam róż. Tony lukru sprawiające, że w połowie seansu kibica zaczyna mdlić, bo ile można rozpływać się nad człowiekiem i przekonywać z wysokości wielkiego ekranu, jak jest wspaniały? Zasada jest zwykle taka sama: brudy zmiatamy pod dywan, a do scenariusza wchodzi tylko to, co błyszczy.
Na szczęście twórcy "Lewandowskiego Nieznanego" nie do końca poszli za tym trendem. Obok różu jest też czerń. To, o czym zawsze rozmawia się trudno. Co boli.
Usłyszałem kiedyś od mądrej osoby, że w dobie zalewających nas zewsząd treści już pierwsze zdanie tekstu musi wysłać czytelnikowi sygnał: zostań dłużej. Zaciekawić go. Sprawić, żeby przekręcił się w fotelu i wbił wzrok w ekran. Taką samą miarę można przyłożyć do filmu dokumentalnego. I tak właśnie jest. Ekran rozbłyska i oglądamy, jak mały Robert, odświętnie ubrany, stoi przy choince przed ojcem, który składa mu życzenia świąteczne: "Czego mi życzysz? Ja tobie życzę, żebyś był bogaty, grał w piłkę nożną w pierwszej lidze włoskiej. Żebyś miał kupę pieniędzy. I na starość będziesz tatusia utrzymywał! Roberto Lewandowski. Najlepszy piłkarz w Europie! Jak tak dalej będziesz trenował, to tak będzie. Daj buziaka".
Dalej widzimy, jak mały "Lewy" tańczy w piżamie. Tuli się do siostry. Nurkuje z mamą w basenie ogrodowym. Archiwalne nagrania państwa Lewandowskich to zaproszenie do świata, w którym masowy kibic jeszcze nie był. Czy “Lewy” się przed nim odsłania? Nie.
Oczywiście, jak w każdej tego typu produkcji, jest sporo cukru: gwiazdy futbolu - Thierry Henry, Jurgen Klopp czy Karl Heinz Rummenigge - wychwalają Lewandowskiego; sam Robert opowiada o ambicji i ciężkiej pracy; mamy piękne obrazki z Robertem i Anią na plaży, gdzie "spontanicznie" wspominają najlepsze wspólne chwile.
Ale na szczęście to, co trudne, nie zostało bynajmniej całkowicie ukryte. Jurgen Klopp opowiada o zagubionym chłopaku z Polski, którego twarz nie wyrażała żadnych emocji i który na początku sobie nie radził.
Ojciec, który łamie się z "Bobkiem" opłatkiem w pierwszej scenie, nie doczeka jego debiutu w seniorskiej piłce. A Lewandowski - wspominając jego śmierć - powie przed kamerą, że "lubił wypić więcej piwek". I że jako dziecko nie potrafił mu pomóc - to najmocniejsze zdanie filmu.
Ania i Robert mówią o utracie dziecka.
Mogę się tylko domyślać, jak cholernie trudno opowiadać o takich doświadczeniach. Nawet jeśli masz wokół sztab ludzi od wizerunku, a reżyser uspokaja, że możemy zrobić sto dubli.
Ma sporo racji Rafał Stec, który napisał w recenzji filmu, że "Lewandowski Nieznany" nie wchodzi w szczegół i konkret, i zostawia nas z wieloma niedopowiedzeniami. Jeśli chodzi o tematy stricte piłkarskie - zapewne można było powiedzieć jeszcze więcej. Jeśli o świat prywatny Lewandowskiego - piłkarz i tak wpuszcza widza do domu głębiej, niż się tego spodziewałem. I trudno tu stawiać zarzut, że nie odkrył się jeszcze bardziej.
Historia "Lewego" trwa, więc nie wyobrażam sobie, że - skoro po latach posuchy doczekaliśmy się zawodnika takiego kalibru - nie powstanie kiedyś autobiografia, w której "Lewy" powie jeszcze więcej. Czekam z wypiekami tym bardziej, że Lewandowskiego jako człowieka z krwi i kości, z jego siłą i jednocześnie słabościami, oglądałem niedawno w Katarze.
Gdy w meczu z Meksykiem przy rzucie karnym "zadrżała mu noga".
Gdy wszystkie emocje puściły po golu z Arabią.
Gdy reprezentacja osiągnęła największy sukces od lat, a zaraz potem wokół drużyny rozpętała się burza.
Trochę różu. Trochę czerni. Jak to w życiu.
To jeszcze nie napisy końcowe, tylko pauza. Ciąg dalszy nastąpi.
Dariusz Faron, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj też:
Mecz z Czechami to potwierdził. Polski talent zgubił formę [OCENY]
Trener odpowiada Fernando Santosowi. "Nie zgadzam się"