Kibice w 25 minut postarzeli się o kilka lat. Wróciły demony "starej" Borussii Dortmund

PAP/EPA / Friedemann Vogel / Na zdjęciu: piłkarze Borussi Dortmund
PAP/EPA / Friedemann Vogel / Na zdjęciu: piłkarze Borussi Dortmund

Do zachwytów nad Borussią, która na Signal Iduna Park pokonała Chelsea (1:0), trzeba dołożyć łyżkę dziegciu. Końcówka meczu pokazała, że stare problemy BVB - mniej ostatnio widoczne - mogą wrócić ze zdwojoną siłą w każdej chwili.

Z Dortmundu Aneta Bańkowska

Od początku roku Borussia Dortmund imponuje nie tylko formą (wygrała wszystkie siedem spotkań - pięć w lidze, jedno w Pucharze Niemiec i jedno w Lidze Mistrzów), ale też charakterem.

Doceniają to zarówno kibice, jak i komentatorzy - zewsząd słychać, że piłkarze pod wodzą Edina Terzica dojrzeli, a w trudnych chwilach nie załamują się, tylko wkładają całe serca, by odwrócić wynik.

Zwycięstwo w domowym starciu z Chelsea - tak, tą Chelsea, która w zimowym okienku transferowym wydała na nowych piłkarzy więcej niż liga niemiecka, hiszpańska, włoska i francuska razem wzięte (!) - tylko dołoży zachwytów nad BVB i nasili głosy, że ekipa z Signal Iduna Park może jeszcze powalczyć z Bayernem Monachium o mistrzostwo Niemiec.

ZOBACZ WIDEO: Katastrofalny błąd Bednarka, świetny mecz "Lewego". Tym żyje polska piłka - Z Pierwszej Piłki #30

Ci, którzy oglądają Borussię okazjonalnie, mogą w takie przepowiednie łatwo uwierzyć - w końcu mecz z Chelsea miał wiele dobrych momentów, a Karim Adeyemi swoim sprintem w stylu strusia pędziwiatra (z czego po spotkaniu żartował sam trener) rozbił w pył defensywę zawodników Grahama Pottera.

Warto dodać, że 21-latek wyprzedził Enzo Fernandeza, mistrza świata z Argentyną i najdroższego piłkarza sprzedanego do Premier League (Chelsea zapłaciła za niego 120 mln euro), co tylko przysporzyło mu fanów wśród tych, którzy nie darzą sympatią The Blues.

Problem w tym, że niedługo po golu - w okolicach 70. minuty - sytuacja na boisku uległa zmianie, a kibice mogli mieć flashbacki z najgorszych chwil BVB z początku sezonu.

Jeszcze w sierpniu piłkarze Terzica - mimo prowadzenia 2:0 - przegrali mecz z Werderem Brema; dwa gole stracili wówczas w doliczonym czasie gry. Niedługo potem wróciła Liga Mistrzów - i gdy zaczęło się zanosić na sensacyjne wyjazdowe zwycięstwo nad Manchesterem City, Terzic przeprowadził zmiany o charakterze defensywnym, najwyraźniej licząc, że po bramce w 56. minucie "doholują" skromne prowadzenie do końca.

Zaledwie cztery minuty w końcówce wystarczyły, by wyprowadzić z błędu wszystkich, którzy wierzyli w powodzenie tego planu. Mało? BVB uległa także RB Lipsk, FC Koeln, Unionowi Berlin, Vfl Wolfsburg i Borussii Moenchengladbach, a także wymęczyła remisy z Sevillą i FC Kopenhaga w LM.

Spotkania średnie, złe, i bardzo złe przeplotło wprawdzie kilka zwycięstw - w tym część mało przekonujących - ale obawy, że zespół z Signal Iduna Park nie awansuje w przyszłym roku do żadnych rozgrywek klubowych, zaczęły być uzasadnione.

I właśnie te obrazki musiały się pojawić przed oczami kibiców BVB w ostatnich 25 minutach spotkania. Po golu Adeyemiego Terzic wpuścił na boisko Anthony'ego Modesta, który - co wiadomo od pierwszych chwil spędzonych przez niego na boisku po transferze - nie jest w stanie dać ofensywie Borussii czegokolwiek.

Widać to było po zachowaniu trybun na Signal Iduna Park - na początku jeszcze z nadzieją reagowały na zagrania 34-latka, by po każdej kolejnej zepsutej piłce tylko wzdychać ze zrezygnowaniem. Wybór Modesta mógł dziwić kibiców, którzy na tym etapie meczu oczekiwali bardziej aktywnej gry z przodu - a tu lepiej sprawdziłby się nawet Donyell Malen.

Gdy Chelsea ruszyła do ataku, tylko szczęście, fenomenalny Gregor Kobel i kilka efektownych wślizgów obrońców (które przyprawiały kibiców o szybsze bicie serca; kilku piłkarzy BVB grało już z żółtymi kartkami, a w razie pomyłki w polu karnym widmo gola z jedenastki było niemal pewne) ratowały wynik.

Terzic wprowadził też tylko trzech zawodników z ławki i w pewnym momencie było widać, że piłkarze po prostu nie mają siły, żeby doskakiwać do przeciwników. A goście rozpoczęli kanonadę - oddawali strzał za strzałem i z każdą próbą byli bliżej wyrównania.

Tymczasem na podwyższenie wyniku przez BVB nie było szans i nie pomogło tu nawet wprowadzenie na boisko Jamiego Bynoe-Gittensa, który w ostatnich meczach dawał świetne zmiany zwieńczone bramkami. Efekt? Gigantyczne nerwy i kibice, którzy mieli pełne prawo czuć, że w końcówce postarzeli się o kilka lat.

Oczywiście z punktu widzenia Borussii najważniejszy jest wynik, a także forma poszczególnych zawodników (warto podkreślić m.in. renesans Emre Cana, który - jak żartują niektórzy - w zimie przypomniał sobie, że potrafi grać w piłkę). Ale jeżeli BVB nie ustabilizuje defensywy i nie zacznie wykorzystywać szans na gole, rewanżowe starcie z Chelsea będzie piekielnie trudnym zadaniem.

Aneta Bańkowska, dziennikarka WP SportoweFakty

Czytaj także:
Borussia ruszyła sprintem do ćwierćfinału

Komentarze (0)