Wielka zmiana u "Lewego". O tym mało kto mówi (OPINIA)

Getty Images / Jose Breton / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Getty Images / Jose Breton / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Jeśli muzyka, której słuchamy, jest ścieżką dźwiękową naszego życia, to Robert Lewandowski powinien czuć się jak w "Dirty Dancing". Tak szczęśliwy nie był nigdy. Nic nie musi, wszystko może.

Kiedy Bill Medley i Jennifer Warnes śpiewają "Now I've had the time of my life / No I never felt like this before" wszystkim przed oczami staje Patrick Swayze unoszący Jennifer Grey w finałowej scenie kultowego "Dirty Dancing". Ja widzę Roberta Lewandowskiego po golach strzelonych dla Barcelony.

"Czekałem tak długo (...) To najlepszy czas mojego życia / Nie czułem się tak nigdy wcześniej" - nie zdziwiłbym się, gdyby "Lewy" słuchał tego w drodze z Castelldefels do ośrodka treningowego Barcy. Tak szczęśliwego nie widziałem go nigdy. A przecież mowa o piłkarzu, którego bramek i cieszynek widziałem ponad pół tysiąca.

Nawet po zdobyciu upragnionej Ligi Mistrzów. W Monachium wypominali mu, że zawodzi w kluczowych momentach, więc przed Final 8 w Lizbonie czuł dużą presję. Jak wielką, widać było po finale z PSG, kiedy upadł na kolana i zanurzył twarz w dłoniach. Zrzucił wtedy z barków olbrzymi ciężar.

ZOBACZ WIDEO: Nowe rozdanie Lewandowskiego. "Jeżeli to zrobi, dostanie Złotą Piłkę"

Zresztą, tak wyglądał za każdym razem, gdy strzelał gola dla Bayernu. Jakby tylko na moment pozbywał się brzemienia odpowiedzialności. Nawet gdy dokonał niemożliwego i pobił niepobijalny rekord Gerda Muellera pod względem bramek zdobytych w jednym sezonie, to jego radość nie była czysta, a wściekła. To była eksplozja wybuchowej mieszanki dobrych i złych emocji. Zerwał z siebie koszulkę i naprężył muskuły. Jakby chciał wykrzyczeć: "I co?! Znów wam pokazałem!".

Kiedy z absurdalną regularnością strzelał gole dla Bayernu, jego występy kwitowaliśmy: "Kolejny dzień w biurze". I tak właśnie było - grę dla Bayernu "Lewy" traktował jak pracę w korpo. Za dobre pieniądze, w dobrych warunkach, z benefitami, owocowymi czwartkami i wyjazdami integracyjnymi. Po co z tego rezygnować?

Właśnie dlatego, że w Bayernie czuł się jak w biurze, a w Barcelonie każdego dnia jest w Disneylandzie. Z dożywotnią kartą wstępu bez kolejki na każdą atrakcję. Tydzień temu skończył 34 lata, ale gdy w dniu urodzin strzelił pierwszego gola dla Dumy Katalonii, cieszył się jak dziecko.

Ale z drugiego cieszył się podobnie, a w niedzielę po bramkach z Realem Valladoid znów zachował się, jakby zrobił to po raz pierwszy. Brylant z "Chłopaki nie płaczą" nie powie, że brakuje mu luzu - przecież drugą bramkę w niedzielnym meczu zdobył efektowną piętką.

Kiedy biega po Camp Nou, suszy zęby jak Osiołek ze "Shreka". To niezmącona niczym dziecięca radość. Chłopak z Leszna spełnia marzenia. Jest szczęśliwy jak Kopciuszek na balu, ale nie musi się niczym martwić, bo wie, że o północy czar nie pryśnie. Cieszy się z tych trafień, jakby znów był środek wakacji 1997 roku, a on beztrosko grał na podwórku w bazarowej podróbce koszulki Ronaldo.

Bo nikt z jego pokolenia nie marzył o tym, żeby strzelać gole dla Bayernu. Wszyscy najpierw chcieliśmy być w "Dream Teamie" Johana Cruyffa, potem być jak TEN Ronaldo, a jeszcze później grać z Ronaldinho. Nie znam nikogo, kto chciał być Juergenem Klinsmannem, Mario Baslerem czy Carstenem Janckerem.

Lewandowski jest w Barcelonie. Wypełnione po brzegi Camp Nou skanduje jego nazwisko. Trafił do Dumy Katalonii w idealnym momencie. Jako piłkarz spełniony i potrafiący cieszyć się życiem facet. Osiągnął taki status, że nic nie musi, za to wszystko może. Na emeryturę jednak się nie wybiera.

Robert Lewandowski po finale Ligi Mistrzów 2019/20
Robert Lewandowski po finale Ligi Mistrzów 2019/20

Wręcz przeciwnie, byłby doskonałym ambasadorem akcji "Życie zaczyna się po '30'". Po 30. roku życia wygrał Ligę Mistrzów. Po 30. roku życia wbił swój sztandar na piłkarskim szczycie obok flag Messiego i Cristiano Ronaldo. Po 30. roku życia zyskał też ogólnoświatowe uznanie i został Piłkarzem Roku FIFA.

I spełnia marzenia. Jako 34-latek przeżywa najlepszy czas w karierze - przecież Zbigniew Boniek w tym wieku cieszył się drugim rokiem emerytury... Dla większości najlepszych napastników w historii życie po "30" się zacinało. Na nasze szczęście "Lewy" odkrył sekret długowieczności.

Niech będzie naszym Zlatanem Ibrahimoviciem i gra nawet po "40". Bo kiedy zejdzie ze sceny, nadejdą mroczne czasy dla polskiej piłki. Kolejnego Polaka w Barcelonie możemy się już nie doczekać.

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (26)
avatar
Głos z Polski
29.08.2022
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Robert to jest tak głęboko zakorzenione i rozwinięte przekonanie o doskonałości, którą osiągamy poprzez pracę nad sobą, że każdy trolling jest nieudolny i pokazuje znikomy iloraz "inteligencji" Czytaj całość
avatar
Padysza
29.08.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Nadajecis sie jedynie na nawoz pod kapuste 
avatar
Bobek Lewatywa 1
29.08.2022
Zgłoś do moderacji
0
3
Odpowiedz
Stangret - karzeł intelektu. Ma zabawę z literówki. No cóż.... cudaki zwasze złapią coś do zabawy 
avatar
hieronymus
29.08.2022
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Niski poziom dziennikarstwa....bardzo wysoki poziom wypisywania bzdur! 
avatar
TS77
29.08.2022
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Dziennikarze SF wymyślają coraz to większe bzdury na temat Lewego. Czytaj całość