Artur Wiśniewski: Długo rozmawiałeś ze swoim byłym kolegą z drużyny, Markiem Szyndrowskim, po wygranym 3:1 meczu z PGE GKS-em Bełchatów. Wyglądał na dość załamanego…
- Tak, bo po pierwsze jego zespół odpadł z Pucharu Polski, a po drugie on sam w ostatnim czasie nie mieści się w składzie. Ale takie rzeczy w piłce się zdarzają. Ja też niedawno dwa razy siedziałem na ławce rezerwowych. Jeśli chodzi o sam mecz, to od początku prowadziliśmy grę, szybko strzeliliśmy gole. Stracona bramka na 2:1 trochę wprowadziła u nas nerwowości, ale potem na boisku pojawił się Ernest Konon, dołożył jedno trafienie i gra się już uspokoiła.
Na trybunach zasiadło nieco ponad 5 tysięcy kibiców. Czuć było piknikową atmosferę?
- Nie, ja bym tak nie powiedział. Atmosfera była bardzo dobra, kibice nas wspierali, chciałbym z tego miejsca podziękować im, że przyszli na to spotkanie. A zjawili się chyba ci najwierniejsi, którzy są z nami na dobre i na złe.
Spora część kibicowskiego repertuaru poświęcona była PZPN-owi. Do starych przyśpiewek doszło kilka nowych. Nie ma chyba obecnie w Polsce bardziej znienawidzonego przez ludzi związku.
- Wydaje mi się, że te okrzyki nie są do końca potrzebne, ale wiadomo, że kibice mają swoje prawo i krzyczą to, co chcą. Ja nie mogę tego negować.
Czy zawodnicy mają w kontraktach zapisy, które zabraniałyby im publiczną ocenę działań piłkarskiej centrali?
- Nie przypominam sobie takiego zapisu. Ale powiem krótko, że cała ta nagonka na PZPN jest trochę zbyt duża. Co tu więcej dodać? Ja nie jestem od komentowania takich spraw, tylko od grania w piłkę. Lepiej by było, gdybym skupił się na sporcie. Nie chcę za dużo powiedzieć.
Jak układa ci się współpraca w środku pola z Aleksandrem Vukoviciem, który niedawno dołączył do klubu?
- Obaj mamy podobny styl gry, często szukamy sobie miejsca na boisku i jestem przekonany, że z meczu na mecz będzie to coraz lepiej wyglądało. Z Vukoviciem znamy się jeszcze z Legii Warszawa.
Było co wspominać po jego przyjściu do Korony? Skoro znacie się tyle lat, pewnie nie raz musieliście zaszaleć.
- Byliśmy na kilku obozach przygotowawczych, nie raz mieszkaliśmy w jednym pokoju. Ale raczej ostro nie było (śmiech) W tamtych czasach byłem jeszcze bardzo młody i musiałem sprzęt nosić. A od Vukovicia uczyłem się gry. Myślę, że teraz będziemy trzymać się razem przy okazji jakiś zgrupowań. Swoją drogą, gdy zjawił się w Kielcach, został bardzo dobrze przyjęty przez zespół, a przynajmniej takie jest moje odczucie. Mam nadzieję, że myśli podobnie. To samo Nikola Mijajlović, który także szybko wkomponował się w zespół i wierzę, że dobrze się w nim czuje.
Dla jednej z gazet powiedziałeś kiedyś, że chciałbyś zagrać w polskiej reprezentacji. W zespołach młodzieżowych występowałeś regularnie. Jak myślisz, u którego kandydata na selekcjonera miałbyś największe szanse na ten upragniony debiut?
- Tego nie wiem, ale oczywiście mam swój typ na szkoleniowca. Ja najchętniej widziałbym w tej roli Franka Smudę. Ma doświadczenie, myślę, że dałby sobie radę. Prowadził mnie kiedyś w Odrze Wodzisław, utrzymał nas wtedy w Ekstraklasie. Jest taki, że jak trzeba, to i potrafi "opieprzyć". Zawsze nam powtarzał: "panowie, pracujcie, a kiedyś i tak zobaczycie tego efekty".
Piotr Reiss stwierdził niedawno, że Smuda jak mało kto umie jednak popsuć atmosferę w szatni.
- Nie pamiętam, abyśmy mieli kiedykolwiek taką sytuację. Oczywiście każdy zawodnik może mieć inne odczucia. Jednemu może pasować ten trener, drugiemu inny. Mnie ze Smudą dobrze się pracowało.