Polowanie na Fryzjera. Tak wpadł szef piłkarskiej mafii

PAP / Adam Ciereszko / Na zdjęciu: Ryszard Forbrich
PAP / Adam Ciereszko / Na zdjęciu: Ryszard Forbrich

By udowodnić, jak Ryszard Forbrich i kilkaset innych osób ustawiało mecze, dwóch prokuratorów i jeden policjant poświęcili kilka lat życia. Sprzyjało im szczęście i przypadek. Korzystali z wiedzy, intuicji i nowatorskich - jak na tamte czasy - metod.

Po czterech miesiącach pracy, przeanalizowaniu ponad 60 tysięcy stron sądowych akt i spotkaniach z kilkudziesięcioma osobami ze świata piłki, organów ścigania i palestry publikujemy w Wirtualnej Polsce analizę znajomości i kontaktów Czesława Michniewicza z Ryszardem Forbrichem ps. "Fryzjer" - szefem piłkarskiej mafii w Polsce. Tekst można przeczytać TUTAJ - KLIKNIJ.

Śledztwo dotyczące piłkarskiej mafii to w głównej mierze zasługa dwóch prokuratorów z Wrocławia: Roberta Tomankiewicza i Krzysztofa Grzeszczaka oraz jednego policjanta (później przeszedł do Centralnego Biura Antykorupcyjnego, pracował operacyjnie, więc nie ujawniamy jego danych). Ta garstka śledczych musiała kompleksowo poradzić sobie z przestępczą strukturą, która rozwijała się przez dekady. Długo uczyli się śledztwa. Nie mieli się na kim wzorować, bo nikt wcześniej takiej sprawy nie prowadził. 

Przełomową datą w ściganiu korupcji w piłce jest 1 lipca 2003 r. Od tego momentu ustawianie meczów stało się karalne. Ale ściganie piłkarskiej mafii na dobre rozpoczęło się po tekstach "Gazety Wyborczej", która opisała ustawienie meczu II ligi z 7 maja 2004 r. pomiędzy Polarem Wrocław a Zagłębiem Lubin. Od tych tekstów zaczęło się śledztwo, które objęło swoim zakresem kilkaset osób. W aktach widać, że początkowo śledczy nie bardzo wiedzieli, jak ugryźć mafię "Fryzjera". Najpierw próbowali analizować terminarze rozgrywek, ściągali dokumenty z PZPN, sami próbowali analizować połączenia telefoniczne, szukali trochę po omacku.

ZOBACZ WIDEO: Będzie produkcja o polskim piłkarzu. "Rozmowy są bardzo zaawansowane"

Równocześnie w Opolu policjant z wydziału do zwalczania przestępczości gospodarczej tamtejszej Komendy Wojewódzkiej Policji zatrzymał za wyprowadzanie kasy z własnej firmy Ryszarda Niedzielę, biznesmena a wcześniej właściciela Odry Opole, która w sezonie 2000/2001 o mało nie awansowała do I ligi. Policjant był kibicem Odry.

- Dlaczego my wtedy nie awansowaliśmy? Mieliśmy tyle punktów przewagi. Co się stało? - funkcjonariusz postanowił dopytać zatrzymanego przy okazji przesłuchania.
- A daj pan spokój… Ale jak pana to interesuje, to wystawię panu "Fryzjera", człowieka, który za tym wszystkim stoi. Chce pan? - zapytał Niedziela. Policjant chciał.

Telefon do matki

Do tej pory wszyscy wiedzieli, że mecze na potęgę ustawia rencista ze wsi pod Wronkami, ale nikt w służbach nie wiedział, jak się do niego zabrać. Niedziela opisał cały mechanizm działania "Fryzjera". Wiedział, o czym mówi. Jak pisał w swojej książce "Mafia Fryzjera", przez rok wyciągnął z własnej firmy 1.4 mln zł, głównie na opłacenie właśnie "Fryzjera" oraz sędziów i obserwatorów. Z akt wynika, że Forbrich dostał od właściciela Odry Opole 337 tys. zł.

Policjant, wyposażony w wiedzę od Niedzieli, ruszył ze śledztwem w sprawie korupcji w piłce. Zaczął od telefonu do… matki Ryszarda Forbricha. "Jestem kolegą z wojska pani syna, da pani numer telefonu do Ryśka, bo muszę z nim pilnie przegadać jedną sprawę" - tak udało się zdobyć nierejestrowany numer, którym posługiwał się szef piłkarskiej mafii. Ale nie na wiele się to początkowo zdało. Późniejsze analizy wykazały, że "Fryzjer" posługiwał się w sumie 336 numerami.

Do kolejnego przełomu doszło na schodach komendy w Opolu. Nasz policjant głośno żalił się, że nie może sobie poradzić z trudną sprawą. Jego narzekań wysłuchał kolega z Wydziału Techniki Operacyjnej i zapytał, czy wie, co to jest IMEI i jak za jego pomocą namierzać numery telefonów.

W uproszczeniu - to unikalny numer każdego telefonu komórkowego, tabletu i każdego urządzenia, do którego można włożyć kartę SIM. Od 2003 roku obowiązuje używany obecnie standard jego zapisywania. Znając numer IMEI, można powiązać z danym telefonem wszystkie karty SIM, które były w nim używane. A później ściągnąć dotyczące ich billingi. I analizować pod kątem potencjalnych połączeń między podejrzanymi osobami.

Zastosowanie tej metody okazało się kluczowe z kilku powodów. "Fryzjer" sądził, że stosując karty prepaidowe z sieci Orange unika podsłuchu (obowiązek rejestracji prepaidów wprowadzono dopiero w 2016 r.). Telefony zmieniał średnio co kilka miesięcy (lubił mieć najnowszy model) i wciąż przekładał między nimi karty SIM, które kupował w hurtowych ilościach.

Do tego samego namawiał innych ludzi ze środowiska piłkarskiego. Zresztą najcenniejszym i najbardziej zaufanym sędziom lub działaczom sam kupował karty prepaidowe. Jedna karta SIM używana w danym telefonie prowadziła do kolejnych, a potem także do kolejnych telefonów dzięki wykorzystaniu techniki opartej na numerze IMEI.

W ten sposób od jednego numeru zdobytego od matki "Fryzjera" śledczym udało się uwić pajęczynę jego numerów, numerów jego współpracowników i klientów. Potem przy każdym zatrzymaniu uzupełniano ją o kolejne telefony i powiązane z nim karty SIM. Billingi, analizy połączeń i telefonów zajmują w aktach dziesiątki tysięcy stron, do tego część znajduje się na płytach lub w komputerach śledczych. Wszystko uzupełniają kolorowe wykresy, dotyczące m.in. poszczególnych ustawionych meczów - nałożono na nie dane kto, do kogo, z jakiego numeru i z jakiego miejsca dzwonił.

"W kitkę nas mogą cmoknąć"

W pewnym momencie policjant z Opola i prokuratorzy z Wrocławia połączyli siły. A materiały z analiz danych telekomunikacyjnych były ich głównym orężem podczas przesłuchań kolejnych osób dowożonych do Wrocławia. Od 2006 r. ich arsenał uzupełniły podsłuchy. Chociaż w tym przypadku nie obyło się bez zgrzytów. 20 maja 2005 r. o g. 17:10 w miejscowości Niestachów w pobliżu Kielc zatrzymano sędziego Antoniego Fijarczyka, który w bagażniku samochodu miał 100 tys. zł łapówki od Piotra Dziurowicza, prezesa GKS Katowice, który zdecydował się na współpracę z policją i udział w prowokacji wymierzonej w nieuczciwych arbitrów. Tego samego dnia zatrzymano Mariana Duszę, czyli - jak pisali prokuratorzy w akcie oskarżenia - "najbliższego wspólnika Fryzjera". Forbrich zaszył się w domu w Zielonej Górze, wyłączył telefony, zniszczył część kart SIM i czekał na rozwój wypadków.

To zatrzymanie jest dziś uważane za symboliczny przełom w walce z korupcją w sporcie, ale tak naprawdę zniszczyło ono wiele miesięcy śledztwa. Nie było do końca pomysłem prowadzących śledztwo prokuratorów, a raczej efektem politycznych nacisków. Trzeba było się czymś pochwalić w walce z korupcją.

"Nasi figuranci pochowali się do dziur" - wspomina jeden ze śledczych. W dniu zatrzymania Fijarczyka oraz w kolejnych dniach, gdy rozeszła się informacja o tej akcji, dezaktywowane zostały m.in. wszystkie numery, z których "Fryzjer" rozmawiał z Michniewiczem, a także numery używane przez współpracowników Forbricha. Dopiero po paru miesiącach zaczął obdzwaniać swoich ludzi z nowych numerów. "Już po zawodach. Sprawa jest zakręcona w słoik. W kitkę nas mogą cmoknąć" - w ten sposób zapewniał jednego z sędziów, że śledztwo we Wrocławiu zmierza donikąd i można znowu zacząć korupcyjny proceder.

A gdy po kilku miesiącach piłkarska mafia wróciła do ustawiania meczów, podsłuchy okazały się źródłem tyleż cennym co kłopotliwym. - Posadziliśmy kiedyś do odsłuchiwania jakiegoś młodego policjanta. Po paru godzinach mówi, że wywalił wszystko do śmieci, bo goście gadają jakieś głupoty o karmie dla psów. Nie rozumiał, że w ten sposób slangiem sędziowie i działacze umawiają kwoty łapówek. Zresztą te rozmowy były na tyle hermetyczne, że traktowaliśmy je raczej roboczo, jako źródło wiedzy operacyjnej, a nie twarde dowody. Bo gdybym poszedł do sądu z tekstem, że “bocian jedzie do śledzi po 30 tulipanów” to by mnie ten sąd wyśmiał - wspomina jeden ze śledczych. A cytowany przez niego tekst po przełożeniu z mafijnej grypsery na język polski oznacza, że jeden z sędziów jedzie do Gdyni po odbiór 30 tys. zł łapówki.

Na zdjęciu: Zbigniew Wójcik
Na zdjęciu: Zbigniew Wójcik

Zmiękczanie w drodze do Wrocławia

Lektura kolejnych protokołów przesłuchań pokazuje, jak działała piorunująca mieszanka wiedzy pochodzącej z billingów i podsłuchów. Świetnie ilustruje to przykład Przemysława Erdmana, menedżera Lecha i przełożonego Czesława Michniewicza w poznańskim klubie, skazanego prawomocnie za ustawianie meczów.

- To jest totalna bzdura, nie przyznaję się, odmawiam składania wyjaśnień - mówił na początku rozmowy ze śledczymi Erdman, zatrzymany w lutym 2009 r. W tym momencie prokuratorzy odtwarzają mu fragment rozmowy z "Fryzjerem". Erdman stwierdza, że "Fryzjer" lubił sobie pogadać, ale przecież z ich rozmów nie wynika nic złego. Na to śledczy wyciągnął billingi. I odczytał Erdmanowi długą litanię jego połączeń z "Fryzjerem".

- Nie pamiętam, nie rozmawiałem, nie znam - wciąż utrzymywał działacz. Śledczy zarządzili przerwę. Kolejne przesłuchanie za cztery godziny. - Nie ukrywam, że najwięcej osób złamało się w samochodzie do Wrocławia. Gdy po zatrzymaniu jechaliśmy na przesłuchanie, naszą rolą było uświadomić delikwentowi, ile o nim wiemy. Wchodził do prokuratora lekko skruszały. A potem to już szło - mówi jeden ze śledczych pracujących przy sprawie mafii piłkarskiej. I jak przyznaje, czasem do takich zmiękczających rozmów dochodziło też w przerwach między przesłuchaniami.

- Przemyślałem sobie całą sprawę i powiedziałem policjantom, że chcę zostać jeszcze raz przesłuchany. Nie chcę, aby w tym przesłuchaniu uczestniczyli obrońcy - to pierwsze słowa Przemysława Erdmana po kilkugodzinnej przerwie w przesłuchaniu. I menedżer Lecha zaczął mówić.

Ale śledczy nadal nie byli zadowoleni z efektów. Wyciągnęli więc wyjaśnienia piłkarza Lecha Zbigniewa Wójcika, obciążające Erdmana. W końcu domino ruszyło. - Dobra, powiem, jak to wyglądało od początku. Powiem prawdę - oświadczył zrezygnowany Erdman i wyjaśnił już od spodu, jak wyglądała korupcja w Lechu Poznań. Przesłuchań, według takiego schematu, znajdujemy w aktach dziesiątki.

Do tego złamani i wypuszczani na wolność kolejni działacze piłkarscy sami naganiali do Wrocławia kolejnych kolegów. "Wiedza opolskich i wrocławskich policjantów, a także prokuratorów po prostu powala na kolana" - mówił po wyjściu z zarzutami z prokuratury we Wrocławiu Wit Żelazko, były sędzia i współpracownik "Fryzjera". Żelazko zaapelował też, żeby kolejni umoczeni w korupcję sami zgłaszali się do Wrocławia.

Materiał dowodowy nie pozostawia wątpliwości

Jedną z nielicznych osób, których nie udało się złamać, był sam Ryszard Forbrich. Po zatrzymaniu go w 2006 r. otrzymał propozycję zostania świadkiem koronnym, ale wydawało mu się, że ma tak potężne kontakty, iż wyśmiał tę ofertę. Śledczy musieli sobie radzić w inny sposób.

I radzili sobie całkiem dobrze. Z czasem analizy billingów w aktach stają się coraz bardziej profesjonalne. Do tego dochodziły kolejne dowody. Choćby historia rachunków bankowych. Przeglądając kolejne tomy, można dojść do wniosku, że dowodów było aż za dużo, śledczy nie byli w stanie ich przerobić. Niestety nie zaglądał do nich też nikt z PZPN. A mógłby znaleźć tam takie smaczki, jak dowody na to, że dwóch bardzo znanych i utytułowanych piłkarzy Ekstraklasy w trakcie kariery obstawiało mecze piłkarskie u bukmacherów. A żeby nie dać się złapać, obstawiali w zagranicznych firmach. Świadczą o tym przelewy z ich kont bankowych.

Materiały ze śledztwa wysłane do sądu zajmują kilkadziesiąt tomów, to dziesiątki tysięcy stron, do tego płyty CD z analizami, wyciągami bankowymi, bilingami. Wystarczyło na skazanie za ustawianie meczów kilkuset osób, w tym szefa piłkarskiej mafii Ryszarda Forbricha. - Materiał dowodowy jest kompletny i nie pozostawia żadnej wątpliwości - mówił w listopadzie 2021 r. sędzia Janusz Godzwon, kończąc we wrocławskim Sądzie Apelacyjnym główny proces dotyczący ustawiania meczów w polskiej piłce.

Szymon Jadczak, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu: