Paweł Kapusta z Rosji
Mówi się czasem, że lepiej by było, gdyby pacjent już umarł. Żeby się więcej nie męczył. Dobrze więc, że dla polskiej kadry ten mundial się skończył. Nie będziemy się męczyć i my, i człapiący po boisku piłkarze. Zawodnicy zapewniali przed ostatnim występem, że - jak to oni - dadzą z siebie wszystko, by zmazać plamę z poprzednich meczów. Oczy jednak od oglądania tego meczu puchły i łzawiły, a ostatnie 10 minut spokojnie można określić mianem "mordu na futbolu". Piłkarze nie rozpoczęli właśnie urlopów. Oni w nie wspacerowali.
I o to chyba trzeba mieć po mistrzostwach najwięcej zarzutów do naszych Orłów. Że nie pokazali jaj, że cała ta przygoda z mistrzostwami była w ich wykonaniu bezbarwna, bezwonna, totalnie bez życia. 11 flaków. 23 truchtające niepewności, braki zdecydowania. A na to wszystko Adam Nawałka wychodzi po meczu z Japonią przed kamerę i mówi, że naszej kadry nie było stać na wyjście z grupy. Że byliśmy po prostu za słabi. Patrzę w tym samym czasie na mecze Senegalu i dochodzę do wniosku, że ktoś tu się po prostu próbuje wybielać po spartolonych przygotowaniach i strawionych przez pożar mistrzostwach.
Turniej brutalnie zweryfikował wielu naszych zawodników. Na przykład o Piotrze Zielińskim od lat nie mówi się inaczej niż materiał na wielkiego zawodnika. Jeszcze niedawno media pytały nawet, czy to chłopak z papierami na Real Madryt. Zieliński jednak, gdy tylko trzeba wziąć grę na siebie, pociągnąć drużynę za uszy w trudnych momentach, chowa się za kolegami, staje się niewidzialny. Jego zwolennicy rzucą zapewne, że nie ma przecież drugiego takiego zawodnika w naszej kadrze, który miałby tak niekonwencjonalne zagranie, "magiczne dotknięcie".
Siedzimy więc przed telewizorami i od lat czekamy na tę magię, wyglądamy tych dotknięć. A one nie następują. W 2016 roku pomocnik dostał szansę w grupowym meczu z Ukrainą. Mógł pójść po swoje i pokazać, że ma jaja, ale ostatecznie został widzem z najlepszym miejscem na stadionie. Od tego momentu minęły dwa lata, w jego grze w narodowych barwach nie zmieniło się nic. Musimy chyba zdać sobie w końcu sprawę, że on naszej narodowej drużyny nie zbawi, jej liderem nie zostanie. Wprawdzie od czasu do czasu zachwyci nas w ligowym meczu z rywalem pokroju SPAL bądź Atalanty, ale nigdy jako gwiazda, zawsze jako chłopak z cienia. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej dla nas.
Karol Linetty też nie ma się z czego cieszyć. Przecież od lat pozostawał w gronie ulubionych piłkarzy Adama Nawałki, nawet mimo faktu, że w narodowych barwach zaliczył jak na razie ćwierć dobrego występu. To wymowne, że Linetty nie dostał swojej szansy nawet w meczu o zerowej stawce przeciwko Japonii, po boisku biegał w tym czasie Jacek Góralski. Z całą rzecz jasna sympatią do Góralskiego, ambicją przecież mogącego obdzielić pół mundialowej stawki, piłkarsko jednak surowego i prymitywnego. Jan Bednarek w środku obrony to też nie jest (jeszcze?) zawodnik gwarantujący odpowiednią jakość. Zarówno w spotkaniu z Senegalem, jak i Kolumbią, maczał palce w straconych golach, z Japonią swoją niepewnością kilka razy podłączał pod prąd kolegów z drużyny. Strzelił gola, brawo, ale to w przypadku obrońcy tylko wartość dodana. On ma przede wszystkim bronić.
Przed selekcjonerem (najprawdopodobniej już nowym, choć niektórzy widzieliby Adama Nawałkę wciąż na trenerskim stołku) niezwykle wymagające zdanie. Jesienią ten zespół trzeba będzie składać w jeden kawałek po rosyjskim zderzeniu z rzeczywistością, na dodatek będzie to już zapewne inna drużyna. Nie można wykluczać, że w ekipie nie będzie już Łukasza Piszczka, kto wie, w jakiej formie będzie Jakub Błaszczykowski (Kuba zapowiedział, że kariery w narodowej drużynie nigdy nie zakończy. Zawsze będzie do dyspozycji selekcjonera, który podejmie decyzję, czy warto go powoływać), nie wiadomo, co z Kamilem Glikiem (kilka miesięcy temu pojawiały się informacje, że piłkarz chce się rozstać z kadrą po mundialu). I co najsmutniejsze - wartościowych następców na odpowiednim poziomie na razie nie widać na horyzoncie.
Dla Adama Nawałki to najprawdopodobniej koniec przygody z polską kadrą. Trzeba mu uczciwie oddać, że od 2013 roku wykonał niebywałą wręcz pracę. Zwycięstwami zbudował prestiż tego zespołu, często stawiał na piłkarzy nieoczywistych, a wybory - choć eksperci, dziennikarze i kibice nie mogli się pogodzić z obecnością niektórych zawodników w drużynie - przeważnie były dobre. W cztery lata doprowadził naszą drużynę do finałów dwóch wielkich imprez. Pod jego rządami w zespole narodowym po długim czasie futbol reprezentacyjny przestał się kojarzyć ze wstydem i indolencją.
Co jednak los zabrał mu w czasach piłkarskiej kariery (jechał na mundial po medal, wrócił z niczym), nie oddał mu tego podczas rosyjskiego turnieju. Popełnił błędy w przygotowaniach (gdyby było inaczej, nie zaprezentowalibyśmy się tak tragiczne, wszystkie inne tłumaczenia można sobie wsadzić do nosa. Przegrać można, ale przynajmniej po walce), podejmował dziwne decyzje personalne (z Kolumbią i Japonią zagraliśmy w zestawieniu, w jakim nigdy wcześniej nie graliśmy). Piłka bywa przewrotna. Jeszcze wczoraj Nawałka był legendą, dziś musi stawić czoła największemu niepowodzeniu w swojej karierze. Kompromitacji. Tak, to odpowiednie słowo.
Przeczytaj pozostałe teksty tego autora ->
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Ekspert krytykuje kadrę po spotkaniu z Japonią. "W końcówce otarliśmy się o kompromitację!"