Sezon 2007 to już regularne starty jako kierowca w Pucharze za kierownicą Opla Astry, z Agnieszką Wierzchowską jako pilotką. W bieżącym sezonie po zmianie samochodu na Peugeota 206 RC Paweł i Agnieszka regularnie walczą o najwyższe lokaty w klasyfikacji Rajdowego Samochodowego Pucharu PZM. W niedawno rozegranym Rajdzie Rzeszowskim warszawska załoga wygrała pucharowe zmagania, będąc równocześnie najszybszą w klasie A7.
Mateusz Senko: Tegoroczny sezon rajdowy jest dla Ciebie bardzo udany, za kierownicą Peugeota 206 RC walczysz bowiem w czołówce Rajdowego Samochodowego Pucharu PZM.
Paweł Hankiewicz: Faktycznie, jak na razie sezon prezentuje się doskonale, ukończyliśmy wszystkie eliminacje, ponadto z każdej przywieźliśmy podwójne zwycięstwo. Nie sadziliśmy, że to wszystko tak dobrze się potoczy. Auto jest sporo słabsze od konkurencji, więc trzeba nadrabiać inaczej. Jesteśmy w trudnej sytuacji, trzeba pewnie będzie obronić zwycięstwa w klasie N3 i grupie N, co wiąże się z nikłymi szansami w walce o "generalkę". Jednak już w tej chwili z naszym sponsorem, firmą Supremis odnieśliśmy ogromny sukces!
W niedawno rozegranym Rajdzie Lotos już bez pardonu walczyłeś o zwycięstwo, lecz awaria samochodu zepchnęła Cię na czwarte miejsce. Musiało to być dla Ciebie mocno frustrujące.
- To był nasz mały dramat, pierwszy raz faktycznie zastosowaliśmy jakąś taktykę, która sprawdziła się perfekcyjnie. Na początku mocno zaatakowaliśmy, później przez cały rajd jechaliśmy spokojnie i bez nerwów, cały czas w pierwszej trójce. Przedostatni odcinek, tego dnia jeszcze nie jechany to kolejny atak z naszej strony. Na ostatnim oesie wystarczyło tylko dowieźć auto do mety. Niestety zawieszenie, które testujemy jako jedni z pierwszych w Europie okazało się być chłamem. Przy czystej jeździe amortyzator pękł na pół.
Za to już podczas Rajdu Rzeszowskiego pewnie zwyciężyłeś w klasyfikacji Pucharu PZM. Można więc powiedzieć, że odbiłeś sobie kaszubskiego pecha.
- Na pewno odbiłem sobie pecha, nie można jednak powiedzieć że tak pewnie. Do ostatniego odcinka byłem na trzecim miejscu i założeniem była jego obrona. Pojechałem bardzo szybko i niemal perfekcyjnie, wyprzedzając Piotra Sopolińskiego, a tym razem Piotrek Jędrusiński miał pecha kończąc poza drogą.
Tegoroczne zmagania na trasach Rajdowego Samochodowego Pucharu PZM stoją nie tylko pod znakiem ostrej rywalizacji, lecz także wyścigu zbrojeń. Czy Ty także odczuwasz rosnącą poprzeczkę sprzętową, a co za tym idzie wyższe koszty startów?
- Na pewno możemy mówić o bardzo wysokim poziomie umiejętności kierowców, tak zaciętej rywalizacji pomiędzy tyloma zawodnikami nie było od dawna. Technologicznie poprzeczkę wysoko ustawili już w zeszłym roku Mariusz Małyszczycki i Sławek Sawicki. W tym roku taka była po prostu kolej rzeczy, wszystko idzie do przodu. Ale to chyba dobrze. Koszta są rzeczywiście wysokie, ale to jest cena profesjonalizmu, dobrych, bezawaryjnych aut, czy nowych, profesjonalnych opon. Lepiej, żeby w Pucharze PZM następował taki postęp. Dotychczas zawodnicy startowali w Pucharze słabiutkimi, wysłużonymi autami, a po przenosinach do RSMP najmocniejszymi, topowymi rajdówkami. Jestem pewien, że gdybyśmy wsadzili takich zawodników jak Jędrusiński czy Danys w auta typu R3 to klasa A7 w RSMP mogłaby nie istnieć!
Wspomnieliśmy o ostrej walce w Pucharze. Czy trenujesz, aby dobrze się przygotować do kolejnych rajdów?
- Tak, czasami mechanicy pozwalają mi wrócić z badania technicznego na kołach (śmiech). Kilka razy zdarzyło mi się zrobić kilka kilometrów na dzień przed rajdem po to, by przypomnieć sobie działanie rajdówki. To jednak żadne testy.
Wszystko wskazuje na to, że tegoroczny sezon zakończysz w czołówce klasyfikacji Rajdowego Samochodowego Pucharu PZM. Czy jesteś już myślami przy przyszłym sezonie?
- Z tą czołówką to jeszcze zobaczymy. Ale zdecydowanie myślę o przyszłym sezonie. Szukamy dodatkowego sponsora, który pozwoli nam ścigać się konkurencyjnym autem. Na pewno zostajemy przy firmie Inter-Jar, to są prawdziwi profesjonaliści. Ogromna część naszych sukcesów jest zależna od nich, to dzięki nim wszystko tak doskonale działa. A na to wszystko pozwala świetny układ z firmą Supremis. Już dziś, dzięki współpracy nas wszystkich Jarek Dąbrowski, właściciel Inter-Jaru ma już chętnych na przyszły rok. Jestem przekonany, że dzięki tej stajni pojawi się kilku nowych świetnych kierowców.
Czy gdy nadarzy się taka możliwość pójdziesz za ciosem i Twoim kolejnym krokiem będą starty w Mistrzostwach Polski, na przykład w klasie A7?
- Nawiązując do tego co mówiłem wcześniej, na chwilę obecną nie widzę sensu startów w RSMP.
Dwukrotnie większe koszty jazdy w cieniu jedynej licznej klasy, czyli N4. W innych klasach nie ma się z kim ścigać. Jedynym argumentem jest większa ilość kilometrów oesowych. Ale z kolei rund Pucharu PZM jest 11, a eliminacji RSMP tylko 9.
Wracając do RSMP, czy nie odczuwasz, że po Rajdzie Subaru między pucharowiczami, a zawodnikami z Mistrzostw Polski rośnie negatywne napięcie?
- Nie wydaje mi się. Zawodnicy z RSMP mieli pretensje bardziej do organizatorów niż do nas. To są goście, którzy wydają ogromne pieniądze na starty. Dla nich to nie tylko zabawa, ale duża akcja medialna i promocyjna. Oni wydaja przykładowo 100 tysięcy złotych na rajd, więc siłą rzeczy ich sponsorzy wymagają wyników i promocji. Gdy odcinek zostaje odwołany wszystko przepada i wypacza się wynik sportowy. Po Rajdzie Rzeszowskim my też możemy mieć pretensje, również staliśmy przed odcinkiem, gdy wyjeżdżała karetka, na Subaru mieliśmy natomiast dwa groźne wypadki w stawce RSMP. O nas nic nie słychać, nikt się nie interesuje Pucharem gdy śmigają S2000 i N-ki. Ale ani oni nie są lepsi, ani my nie jesteśmy gorsi, to łączone rundy są złe.
Na co dzień prowadzisz między innymi własną firmę, zajmującą się organizacją imprez i eventów rajdowych. Czy udaje Ci się pogodzić te obowiązki ze startami w rajdach?
- Ta firma zajmuje mało czasu, to bardziej urządzenie do dodatkowej rekompensaty wobec sponsorów. Prowadzimy jednak z narzeczoną i moją pilotką jeszcze trzy inne firmy, które zajmują nam cały czas. Nie rzadko wyjazdy na rajd łączymy z wyjazdami biznesowymi. Ale w tym roku wynajmuję samochód, więc nie poświęcam mu ani minuty. Zajmują się nim specjaliści tacy jak Mariusz Żelazko, któremu serdecznie dziękuje i będę wdzięczny przez długi czas, oraz kilka innych wspaniałych osób. My z Agnieszką w tym czasie na to zarabiamy.
Nie wszyscy wiedzą, że jeszcze niedawno, bo w sezonie 2006 rywalizowałeś w Pucharze Picanto, notując kilka niezłych wyników. Jak wspominasz te starty?
- I źle i dobrze. Wyścigi nauczyły mnie bardzo dużo. Tor jazdy, płynność i delikatność w jeździe to podstawa. Sam puchar był jednak ciężkim tematem. Ja jeździłem seryjnym samochodem, na wyścig, na uczelnię i do przysłowiowego sklepu. Mimo to udało mi się jak powiedział Krzysiek Tobiasz coś osiągnąć "przebojem". Tam półtora konia wyciśnięte jakimś "tajemniczym" sposobem eliminowało nawet niezłego kierowcę. Ponadto w wyścigach rywalizuje się inaczej niż w rajdach. Jedziesz po wynik, wszystko idzie świetnie, nagle dostajesz strzał w tył albo bok i po zawodach.
Dzięki startom w wyścigach masz pewny punkt odniesienia, czy zmagania na torach można w ogóle porównać z rajdami?
- Tak, również jeździ się tam samochodem. Ale to zupełnie co innego i dla innych ludzi. Nie mniej jednak każdy, kto chce jeździć w rajdach powinien wziąć udział w kilku rundach wyścigowych, albo chociaż potrenować na torze. Wyścigi pomagają doprowadzić do perfekcji przejeżdżanie tych kilku zakrętów, które się nie zmieniają.
Co sprawia ci w takim razie większą frajdę, rywalizacja bok w bok z kilkunastoma rywalami na torze wyścigowym, czy walka z czasem na odcinku specjalnym?
- W tym roku dla frajdy wziąłem udział w wyścigu na Hungaroringu, który niestety zakończyłem usterką techniczną. To świetna rozrywka i duże emocje. Ale rajdy to moja miłość i pasja!