Polska wojowniczka w trzech ostatnich walkach musiała uznać wyższość rywalek. Musiała zmagać się nie tylko z ciosami przeciwniczek, ale także z chorobą Hashimoto. Karolina Kowalkiewicz początkowo zlekceważyła jej objawy. Uważała, że to jedynie kwestia nastawienia psychicznego.
Chorobę zdiagnozowano u niej we wrześniu 2018 roku, miesiąc przed zakończoną porażką potyczką z Jessicą Andrade. - Już od jakichś dwóch-trzech lat czułam spadek formy, spadek siły. Czułam się bardzo przemęczona i to był główny symptom tej choroby - czułam się po prostu bez siły. Troszeczkę źle do tego podeszłam. Na początku wydawało mi się, że nie istnieje coś takiego jak Hashimoto, że jest to modne słowo i wymysł XXI wieku - powiedziała Kowalkiewicz w rozmowie z TVP Sport.
Hashimoto utrudnia Polce treningi i przygotowania do kolejnych walk. Kowalkiewicz nie zamierza się poddawać i kończyć kariery. - Niestety nie do końca idzie to w parze z byciem zawodowym fighterem. Bardzo to przeszkadza, utrudnia treningi... aczkolwiek da się to zrobić, tylko trzeba się tego nauczyć i potrzeba troszeczkę czasu, żeby to wszystko ogarnąć - dodała polska wojowniczka.
ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. Trudne życie taekwondzisty. Aleksandra Kowalczuk: To było straszne
Kowalkiewicz rozpoczęła współpracę z dietetyczką. Nauczyła się także kontrolować wahania hormonów. Jest pod stałą opieką endokrynologa i przyjmuje syntetyczny hormon tarczycy. - Przykładam dużo większą wagę do regeneracji po treningach. Dbam o odpowiednią ilość snu, od jakiegoś czasu jestem też na diecie wegańskiej -bardzo mi to służy i czuję się coraz lepiej - stwierdziła.
Polka kolejną walkę stoczy 22 lutego 2020 roku podczas gali UFC w Nowej Zelandii. Jej rywalką będzie Chinka Yan Xiaonan.
Zobacz także:
MMA. Norman Parke chce walki z Szamilem Musajewem
MMA. Bellator 237. Powraca Fiodor Jemieljanienko. Karta walk gali w Japonii