Po raz pierwszy obaj spotkali się 28 listopada 2015 roku podczas gali KSW 33. W pierwszej rundzie dominował Kita (17-8-0), ale w drugiej odsłonie Bedorf (14-3-0) wyprowadził bardzo mocne, wysokie kopnięcie i zakończył walkę przez nokaut. 27 maja dojdzie do długo wyczekiwanego rewanżu. Kita przystąpi do niego po zwycięstwie nad Michałem Włodarkiem. Z kolei Bedorf chce zmazać po plamę po przegranej z rąk Fernando Rodriguesam Jr, który odebrał Polakowi pas mistrza wagi ciężkiej federacji KSW.
WP SportoweFakty: Lubi pan rozmawiać z mediami, udzielać wywiadów?
Michał Kita: Przywykłem już do tego. Traktuje te rozmowy jako część moich obowiązków, część pracy do wykonania. Tylko tyle. Przyjemniejszą częścią mojej profesji jest walka. To naprawdę lubię robić. O wiele bardziej niż rozmawiać z dziennikarzami.
[b]
Dlaczego?[/b]
- Media są specyficzne. Podobnie jak dziennikarze.
Co ma pan na myśli?
- Czasami jedno przejęzyczenie, niedopowiedzenie, jedno zdanie potrafi być w mediach nieźle wyolbrzymione. Ale nie mam z tym problemu. Przyzwyczaiłem się.
ZOBACZ WIDEO Sześć goli w meczu Barcelony. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]
Pytam, bo kiedy oglądałem magazyn Puncher z pana udziałem, trochę pana nie poznawałem. W wywiadach rzadko bywa pan tak ofensywny. To przez najbliższego rywala?
- Karol Bedorf chciał wtedy przejąć inicjatywę. Jeśli chce brylować w rozmowie, proszę bardzo. Ja przejmę kontrolę w klatce 27 maja. Wszystkie słowa zostaną tam zweryfikowane. Nastawiam się na wymianę ciosów, a nie na potyczki słowne. Poza tym - żeby się spierać, trzeba prowadzić konstruktywny dialog, wymieniać argumenty. Karol Bedorf w programie krzyczał i machał rękami. To w jego stylu.
Czy od razu padła propozycja rewanżu z nim, czy może miał pan wybór?
- Ale ja nawet nie chciałem mieć wyboru. Jestem na takim etapie kariery, jestem tego typu zawodnikiem, że podpisuję kontrakty na walkę, nie na przeciwników. Gdybym dostał rywala z gatunku "freak-fight", to podjąłbym "wyzwanie", ale chyba wychodziłbym do klatki z szyderczym uśmiechem na twarzy. Mówią, że ja wchodzę do klatki z miną mordercy. Niech tak pozostanie. Pseudonim "Masakra" zobowiązuje.
A gdyby federacja dała panu wybór pomiędzy Bedorfem i walką o pas z Fernando Rodriguesem?
- Wybrałbym pojedynek z Bedorfem. On jest moim zdaniem słabszym zawodnikiem, ale mamy rachunki do wyrównania. Jeśli rewanż pójdzie po mojej myśli, to na Rodriguesa też przyjdzie czas. Dusza sportowca ciągnie mnie do tego rewanżu. Wiem, co to znaczy przegrać, ale też wiem, jak wspaniale smakuje powrót po porażce.
Mocno panu siedzi w głowie ta przegrana przez nokaut.
- Tak, ale nie do przesady. Nie ma problemów ze snem, prowadzę normalne życie. Do momentu kopnięcia to była jednostronna walka i to boli najbardziej.
Bolało bardziej niż przegrana z D.J. Lindermanem?
- Zdecydowanie tak. Nie oszukujmy się, to był pojedynek na naszym podwórku. Starcie, które miało ustalić hierarchię w wadze ciężkiej polskiego MMA. Poza tym, z Lindermanem przegrałem przez błędy w przygotowaniach. Po pierwszej rundzie nie wiedziałem, jak się nazywam. Zwyczajnie zabrakło mi "prądu". Odegrałem się na pełnym dystansie pół roku później i udowodniłem sobie coś. Podczas walki z Bedorfem nie zabrakło mi niczego oprócz koncentracji. Byłem świetnie przygotowany, pomimo że przystępowałem do pojedynku po 2 latach przerwy. W trakcie pojedynku spodziewałem się po Bedorfie czegoś więcej. Myślałem, że podejmie walkę, a prawdę mówiąc, cały czas się cofał, odwracał plecami, uciekał i sporadycznie szukał tych kopnięć.
I w końcu trafił w 2. rundzie. Mocno. Efektownie. To mogło się podobać.
- Oczywiście, że tak. Kopnięcie weszło idealnie. Właśnie dlatego nie mogę się doczekać rewanżu, który wyjaśni pewne sprawy.
Dla Bedorfa pojedynek też będzie odpowiedzią na wiele pytań. Stracił pas, a w środowisku funkcjonuje opinia, że Karol nie przemęcza się podczas treningów. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale słyszałem o tym z wielu ust.
- Podobnie jak ja. To jest cały Karol Bedorf. Najpierw okłamuje kibiców w wywiadach, mówiąc, że ciężko trenował, że jest w wielkiej formie, a po przegranej walce tłumaczy się kontuzją lub sprawami pozasportowymi, które przeszkodziły w przygotowaniach.
A jak wyglądają pana przygotowania?
- Właśnie wróciłem z Holandii, gdzie trenowałem u Gegarda Mousasiego. On jest w końcówce okresu przygotowawczego przed swoim pojedynkiem. Mieliśmy okazję trochę posparować. 30 kwietnia z kolei wyjeżdżam do klubu Alexandra Gustafssona. To już stałe elementy moich przygotowań od kilku lat. Wszystko fajnie się złożyło, ponieważ Gustafsson ma walkę dzień po mojej, więc będziemy na podobnym etapie przygotowań. Jak zwykle liczę na mocny obóz. I tu nie chodzi tylko Bedorfa. Jak już powiedziałem - ja się szykuję do walki. Już nie raz zdarzały się kontuzje i zastępstwa. Muszę być gotowy na każdy scenariusz. Nawet na taki, że Bedorf wypadnie z walki, a na przeciwko mnie stanie jakiś młody harpagan.
Gala na PGE Narodowym zapowiada się jako ciekawa rozgrywka w wadze ciężkiej. Czy spodziewał się pan, że szansę walki o pas dostanie Marcin Różalski?
- Bardziej spodziewałem się rewanżu Bedorf - Rodrigues. Co by nie mówić, Karol długo miał pas na biodrach. Możliwość odebrania tytułu Rodriguesowi dostał Różalski, ale daję mu 10 procent szans. Oczywiście, trzymam kciuki za Polaka, ale będzie mu ciężko.
Tuż po ogłoszeniu tego pojedynku sensacyjne wiadomości ujawnił Mamed Chalidow. W rozmowie ze mną przyznał, że to on chciał walczyć z Fernando Rodiguesem o pas wagi ciężkiej.
- Dobrze, że pan to powiedział.
Dlaczego?
- Bo to rodzi ciekawe pytanie. Oprócz Chalidowa chęć walki z Brazylijczykiem wyraził też Tomasz Narkun. A czy któryś z nich zaproponował walkę z Michałem Kitą?
Nie. Dostrzega pan w tym drugie dno?
- Wydaje mi się, że chłopaki nieświadomie wyrazili opinię na temat umiejętności Bedorfa. Rodrigues go pokonał, zgarnął pas i nagle wszyscy chcą się z nim bić. Co w związku z tym sądzą o Karolu Bedorfie?
Sugeruje pan, że obniżają jego wartość sportową?
- Oczywiście, że tak. A ja 27 maja będę miał okazję sprawdzić, czy Bedorf w ogóle jeszcze tę wartość ma.
[b]Rozmawiał Artur Mazur
[/b]