James McSweeney wściekły przed galą KSW 34: Karol Bedorf jest fałszywy

WP SportoweFakty / Anna Klepaczko
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko

Jeszcze w poniedziałek bohaterowie walki wieczoru gali KSW 34 wypowiadali się o sobie z szacunkiem. Kolejne wywiady sprawiły, że do starcia o mało nie doszło podczas ważenia. - Karol Bedorf jest fałszywy - twierdzi w rozmowie z nami James McSweeney.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: W Polsce jest pan po raz pierwszy. Podoba się panu u nas?

James McSweeney: Oczywiście, że tak! Polacy są wspaniali, traktują mnie w wyjątkowy sposób. Z podobnymi reakcjami spotykałem się już w Anglii, gdzie mieszka wielu Polaków. Na KSW przyjechałem 9 dni wcześniej, co pozwoliło mi trochę poznać Warszawę. Byłem na Starym Mieście, w muzeach, restauracjach. Wasze jedzenie jest naprawdę smacznie. Nie mam się do czego przyczepić.

Rozumiem, że nasza pogoda nie jest dla pana problemem.

- Wie pan, że jestem Anglikiem...

Czy coś w pana życiu zmieniło po debiucie na KSW w Londynie?

- W moich mediach społecznościowych pojawili się nowi obserwujący. Walczyłem w wielu miejscach na świecie i zawsze to pociągało za sobą zainteresowanie miejscowych kibiców. W mediach społecznościowych obserwują mnie kibice z Azji, Ameryki, a po walce w Londynie pojawili się Polacy. Przed walką z Karolem Bedorfem życzyli mi powodzenia, a to wiele dla mnie znaczy.

A jak wspomina ich reakcje w trakcie gali? Osobiście uważam, że takiej atmosfery na trybunach podczas KSW wcześniej nie było.

- Byłem w szoku, czułem się jak na meczu piłkarskim. Przyznam szczerze - nigdy wcześniej, we własnym kraju nie zostałem tak wybuczany. Po walce trybuny oddały mi jednak szacunek. I to było wspaniałe!

Czy spodziewał się pan tak łatwej przeprawy z Marcinem Różalskim?

- Ta walka wcale nie należała do łatwych. Może tak to wyglądało, ale Różalski to wymagający rywal. Bardzo ciężko do tego pojedynku trenowałem, potraktowałem go poważnie, bo chciałem, żeby mój debiut na KSW został zauważony. W sobotę będzie podobnie. Bez względu na to, jak ostatnio wyglądają nasze relacje z Bedorfem i co osobiście o nim sądzę, on wciąż jest mistrzem, jest na fali zwycięstw, dlatego też solidnie się przygotowałem.

Po tym, co pan ostatnio o nim mówił, nie spodziewałem się, że teraz będzie pan go komplementował...

- Bedorf zwyczajnie mnie wkurzył. Nie podoba mi się jego "profesjonalizm" - on jest fałszywy, a ja nie zamierzam taki być.

Co pan ma na myśli?

- W poniedziałek wystąpiliśmy razem w jednym programie. Nasłuchałem się wtedy, jakim to jestem wymagającym rywalem, dobrym zawodnikiem. Bedorf uścisnął moją dłoń chyba 30 razy. I ja to doceniłem - wypowiadałem się o nim z takim samym szacunkiem. Ale to się zmieniło, kiedy usłyszałem, że w innych wywiadach tłumaczył, że chciał walczyć z kimś silniejszym, kimś ze światowej czołówki, że nie jest zadowolony z doboru rywala.

Dlatego też nazwał pan go nikim.

- O nim tak nie powiedziałem. W ten sposób określiłem jego dotychczasowych rywali. Przecież Bedorf nie walczył z żadnym zawodnikiem ze światowej czołówki! Ja takie pojedynki mam na swoim koncie - w UFC, One FC. Bedorf okazał się arogancki w stosunku do mnie i nie mam zamiaru tego tolerować.

W wywiadach podkreśla pan, że nie oglądał pan jego walk. Czego się pan po nim spodziewa?

- Nigdy nie oglądałem pojedynków swoich najbliższych rywali. Są zawodnicy, którzy oglądają i analizują każdy ruch swojego oponenta, a ja tę pracę zostawiam mojemu trenerowi. On bez dodatkowych emocji wskazuje dobre i złe strony przeciwnika. Osobiście spodziewam się, że Bedorf będzie agresywny, w miarę silny, że będzie chciał mnie znokautować jednym ciosem, spodziewam się, że będzie wolny, bo taki po prostu jest. Doceniam siłę jego ciosu, ponieważ - podobnie jak ja - skończył wiele pojedynków przed czasem.

A jaki będzie James McSweeney?

- Na Bedorfa przygotowaliśmy coś specjalnego, czego oczywiście nie zdradzę. A jeśli on oglądał moje walki, urywki z treningów i tylko na nich się skupił - zrobił coś głupiego, bo zobaczył tylko to, co ja chciałem, żeby zobaczył.

Wspomniał pan o mocnych treningach przed walką z Bedorfem. Gdzie pan się przygotowywał?

- W Tajlandii, w której mieszkam już od dwóch lat.

Dlaczego postanowił pan tam zamieszkać?

- Kiedy podpisałem kontakt z One FC, mieszkałem w Las Vegas. Pierwszą walkę dla tej organizacji stoczyłem w Manili. Podróż do stolicy Filipin była bardzo długa i wyczerpująca. Czułem się po niej fatalnie, ale na szczęście wygrałem przez nokaut w 1. rundzie. W planach były kolejne walki i uznałem, że tak długie podróże nie mają sensu, ponieważ mój organizm źle na nie reagował. Postanowiłem wykorzystać swoje kontakty w Tajlandii. Otworzyłem własny gym, w którym trenuję, ale też uczę moich zawodników.

Czy spodziewał się pan walki o pas KSW po zaledwie jednym zwycięstwie?

- Szczerze - nawet się nad tym nie zastanawiałem. Nie interesuje mnie, kto zasłużył, a kto nie zasłużył na walkę o pas. Uważam, że jestem doświadczonym zawodnikiem, pokonałem Różalskiego, który też liczył się w rozgrywce o pas. Poza tym sam pan powiedział, że walka z Marcinem wyglądała na jednostronną. Kiedy dostałem od KSW informację, że mam wystąpić w marcu, spojrzałem w kartę walk i spodziewałem się, że mogę dostać szansę walki o tytuł. To fakt - na KSW stoczyłem tylko jeden pojedynek, ale jestem weteranem wielu liczących się organizacji. I słowa Bedorfa tego nie zmienią.

[b]rozmawiał Artur Mazur

Zobacz także: Bedorf o walce z McSweeneyem[/b]

Komentarze (0)