Dwudziesta Konfrontacja Sztuk Walki zapadnie fanom MMA w pamięci przede wszystkim ze względu na kontrowersyjną decyzję w sprawie nadawania eventu przez usługę PPV. Po ogłoszeniu pełnej rozpiski, dla wielu fanów jedyną zachętą do zamówienia transmisji był Jerome Le Banner, który na kilka dni przed KSW 20 został kontuzjowany. Mimo tego, włodarze KSW postawili polskim fighterom wysoką poprzeczkę, co powinno odpowiednio zachęcić do zakupu pay-per-view.
W pierwszej walce zobaczyliśmy Anzora Azhieva oraz Paula Reeda. Reprezentant naszego kraju pokazał przede wszystkim swoją waleczność i umiejętności - zarówno w parterze, jak i stójce. Reed po trzech rundach okazał się dla Anzora jedynie kolejnym szczeblem w drodze do czołówki światowych rankingów mieszanych sztuk walki. Walka na KSW 20 jedynie potwierdza, że Azhiev to prawdziwa perła w polskim MMA i już niedługo na pewno zobaczymy go w konfrontacjach z czołowymi zawodnikami na świecie.
Skład drugiej walki to zwycięzca amatorskiego pucharu KSW - Kamil Waluś oraz były piłkarz - Jacek Wiśniewski. Przed tym starciem, nie było do końca wiadomo, czego należy się spodziewać. Cała walka toczyła się w stójce i nie trwała długo, bo już pod koniec pierwszej rundy Kamil Waluś trafił Wiśniewskiego mocnym prawym sierpowym i dobił w parterze. Sędzia szybko przerwał starcie, co nie spotkało się z uznaniem publiczności oraz samego przegranego, według którego Piotr Bagiński zbyt wcześnie przerwał pojedynek.
Walka dwóch przyjaciół czyli Rafała Moksa i Borysa Mańkowskiego to starcie numer trzy sobotniej gali. Obaj zaczęli na początku mocno obijać się w stójce, gdzie po kilku wymianach pokazali świetne przygotowanie w tej płaszczyźnie. W pozostałych dwóch rundach pojedynek był toczony również w stójce, gdzie nie widać było znacznej przewagi któregoś z fighterów. Po piętnastu minutach emocjonującej i męczącej walki, to sędziowie musieli po raz drugi zadecydować o rezultacie tego starcia. Według sędziów ringowych, niejednogłośną decyzją zwyciężył Borys Mańkowski.
W czwartym pojedynku jubileuszowej gali Konfrontacji Sztuk Walki Karol Bedorf zmierzył się z Karlem Knothem. Podobnie jak w dwóch poprzednich pojedynkach, fighterzy preferowali starcie w stójce, gdzie w pierwszej rundzie nieznacznie zwyciężył Polak. Na początku drugiej odsłony, Knothe rzucił się do szaleńczego ataku, jednak po chwili Amerykanin "wystrzelał się", co wykorzystał Bedorf i mocnymi kolanami wykonał prawdziwą egzekucję na swoim rywalu. Karl przetrwał jednak atak swojego przeciwnika i zaraz obaj przenieśli starcie do parteru, gdzie również lepszym zawodnikiem okazał się Polak. Na początku ostatniej odsłony Karl znowu szybko zaatakował i zdobył pozycję zza pleców, spokojnie obijając reprezentanta Polski. Bedorf jednak po chwili szybko zdobywa korzystną pozycję i w taki sposób przetrwał do decyzji sędziów, którzy zadecydowali o jednogłośnym zwycięstwie Polaka.
W przerwie pomiędzy czwartą, a piątą walką na gali KSW 20, usłyszeliśmy nieprawdopodobną wiadomość. Paweł Nastula - złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w Atlancie w Judo już na gali KSW 22 pojawi się w ringu największej polskiej organizacji MMA!
Z Marcinem Różalskim początkowo miał zmierzyć się Jerome Le Banner, jednak z powodu kontuzji uda, nie doszło do tego starcia. Przeciwnikiem "Różala" został Rodney Glunder, który od samego początku okazał się ciężkim wyzwaniem dla Polaka. Od pierwszej rundy Holender chciał wymęczyć polskiego zawodnika w klinczu, co zdecydowanie mu się udało. W drugiej odsłonie Różalski prawie znokautował swojego rywala, jednak zawodnik Teamu Hardcore postanowił uparcie wypełniać swoją taktykę i cały czas klinczuje z Marcinem. Pod koniec drugiej rundy walka powróciła do stójki, gdzie Glunder ponownie był na skraju nokaut, jednak "Różal" nie dobił przeciwnika. Trzecia runda to walka z kondycjami u obu fighterów. Różalski jednak okazał się być zawodnikiem dużo aktywniejszym, który mimo wielkiego zmęczenia próbował atakować swojego rywala nawet wysokimi kopnięciami. Po trzech rundach, usłyszeliśmy jednogłośną decyzję sędziów na korzyść reprezentanta Polski - Marcina Różalskiego.
Pierwsza walka wieczoru i obrona pasa mistrzowskiego przez Jana Błachowicza. Przeciwnikiem Polaka był Houston Alexander, który według wielu osób nie powinien sprawić Błachowiczowi problemów. W pierwszej rundzie można było dokładnie zauważyć znaczną przewagę Janka, który kilkakrotnie był na skraju znokautowania oraz poddania swojego przeciwnika. Pod koniec pierwszej odsłony, Błachowicz pokusił się o balachę, jednak technika ta, nie wyszła Polakowi. W drugiej rundzie Houston zaznaczył swoją obecność, zadając kilka mocnych cepów, które Janek na pewno odczuł. Obaj nie próbowali nawet schodzić do parteru, gdzie najprawdopodobniej nie czują się na siłach. Pod koniec drugiego starcia, Janek ponownie był bliski zapięcia mocnej dźwigni, tym razem trójkąta, jednak gong kończący rundę uniemożliwił Błachowiczowi dokończenie tego poddania. W trzeciej rundy mieliśmy kilka momentów, w których wydawało się, że Polak zakończy to starcie przed czasem. Alexander jest jednak zbyt doświadczonym zawodnikiem i doskonale uwalniał się z kilku mocno zapiętych dźwigni Janka. Błachowicz po raz kolejny zapiął duszenie na swoim rywalu, jednak Alexander po raz kolejny zachowuje się niesportowo, łapiąc naszego reprezentanta za rękawice. Dogrywka nie była potrzebna, po trzech rundach sędziowie jednogłośnie zadecydowali o zwycięstwie Jana Błachowicza.
Ostatni pojedynek sobotniej gali miał pokazać czy Mariusz Pudzianowski powinien w dalszym ciągu trenować mieszane sztuki walki. "Pudzian" tym razem stanął naprzeciw Christosa Piliafasa, który dla Polaka miał być prawdziwym sprawdzianem. Pudzianowski po chwilowym sprawdzaniu się z Grekiem w stójce, sprowadził walkę do parteru. W połowie pierwszej odsłony starcie wróciło do wyższej płaszczyzny, jednak po chwili Mariusz ponownie sprowadził walkę na matę, gdzie mocnymi ciosami zaczął obijać swojego przeciwnika, tym samym wygrywając pojedynek. Piliafas okazał się mimo wielkich zapowiedzi, łatwą przeprawą dla Pudzianowskiego.
Oby tak dalej. ;)