- Jest mi wstyd... Czas na zmiany - mówiła przygnębiona w sierpniu ubiegłego roku, gdy nie przebrnęła eliminacji biegu na 800 metrów na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. W rozmowie z polskimi dziennikarzami Anna Wielgosz z trudem powstrzymywała łzy. Do stolicy Francji jechała po znacznie więcej.
I jak zapowiadała, tak zrobiła. Rozstała się z trenerem Jackiem Kostrzebą i postawiła na współpracę... ze swoim mężem, Marcinem. Wystarczyło kilka miesięcy i 32-letnia biegaczka doszła do życiowej formy.
Dowód pierwszy? Halowe Mistrzostwa Polski, gdy zmiażdżyła konkurencję i zdobyła złoty medal świetnym wynikiem 2:00,38 s. Dowód drugi? Eliminacje i półfinał na Halowych Mistrzostwach Europy w Apeldoorn, gdzie prezentowała się znakomicie fizycznie i psychicznie. Trzeci? Sam finał, w którym pokazała ogromną moc i chłodną głowę.
ZOBACZ WIDEO: Tak strzela syn legendy. Stadiony świata!
W nim także nie miała sobie równych i została halową mistrzynią Europy. Doświadczona biegaczka wywalczyła pierwszy złoty medal międzynarodowej imprezy w karierze. I jest przekonana, że to nie koniec jej sukcesów.
W rozmowie z WP SportoweFakty Anna Wielgosz ujawnia m.in., ile pamięta z finałowego biegu po złoto, ujawnia kulisy współpracy z mężem - trenerem i zdradza, kto w polskim środowisku już w nią nie wierzył.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Trudniej było zdobyć złoty medal Halowych Mistrzostw Europy czy powstrzymać wzruszenie na podium w trakcie grania polskiego hymnu?
Anna Wielgosz: To drugie! To mnie totalnie zaskoczyło - wydawało mi się, że umiem już opanowywać emocje. To był płacz połączony z radością, ale były to na pewno pozytywne uczucia.
Wygranie finału oczywiście też nie było łatwe, bo wymagało ogromnej cierpliwości, a jestem osobą, która jest impulsywna, trochę nerwowa. Mój tata zawsze określał mnie jako taką małą zołzę. Ale myślę, że w sporcie jest dużo osób z takim charakterem. I zazwyczaj właśnie zadziorne osoby wygrywają.
O czym się myśli, wbiegając na metę na pierwszym miejscu w finale?
Ja tylko pomyślałam - czy to naprawdę koniec? Aż odwróciłam się, żeby spojrzeć, czy aby na pewno już dobiegłam, czy to już? To był taki szok, bo ten bieg potoczył się bardzo szybko i właściwie go nie pamiętam! Może tylko sam początek? Potem poleciałam jak automat do przodu, żeby nie oddać nikomu zwycięstwa. Chciałam w końcu zrobić to tak, jak sobie zakładałam.
Ile ten medal dla ciebie znaczy? Miałaś w karierze wiele trudnych momentów, nie brakowało problemów zdrowotnych, czy choćby finansowych. Czy to dowód, że warto było nie rezygnować?
Tak, los mnie nie oszczędzał. Było warto, żeby choćby sobie udowodnić, że mnie na to stać. Bo czułam, że tak jest, ale nie zawsze miałam odpowiednią ścieżkę, żeby to zrobić. Podążanie za odpowiednią drogą jest dla mnie bardzo ciekawe, że wytrwałam, że odważyłam się podjąć dość szaloną decyzję, bo kto mógłby chcieć trenować ze swoim mężem? Ludzie są zdziwieni, dla niektórych to wręcz szokujące, że to nam wychodzi.
Słyszałaś takie głosy w środowisku?
Tak, każdy od razu nas pyta, jak my ze sobą wytrzymujemy? Ale tak naprawdę my za sobą bardzo tęsknimy, bo musiałam jeździć na obozy bez niego. Marcin długo nie był trenerem kadrowym, bo nie był nikomu znany, a nikt nie lubi kota w worku. Ale takie koty w worku potrafią zrobić niespodziankę i nim okazał się Marcin.
Pokazaliśmy, że można się świetnie dogadywać, funkcjonować jako małżeństwo, jednocześnie jako sportowy team i realizować cele. Jest to nasze hobby, nasze życie i nam nie przeszkadzają rozmowy o sporcie.
Po półfinale powiedziałaś wprost przed kamerą TVP Sport, że nie wszyscy w ciebie wierzyli, że czułaś się nawet dyskryminowana ze względu na wiek. Czy miałaś na myśli także środowisko z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki?
Tak. Myślę, że moje dni były już w pewnym momencie policzone, raczej nie były przewidziane dla mnie pozytywne scenariusze, gdyby mi nie poszło. Może nawet mogłabym być pozbawiona szkolenia, choć nikt mi tego wprost nie powiedział. Ale Marcin nie zostałby kadrowym trenerem, gdybyśmy nie udowodnili w tym sezonie, że taka współpraca ma sens.
Udowodniliśmy to na halowych mistrzostwach Polski, teraz dodatkowo w Apeldoorn i przed nami fajna przyszłość. Bo ja chcę jeszcze startować przez kilka lat. Sama jestem tym podekscytowana i ciekawa, co jeszcze z tego wyjdzie.
Ten medal może być także przesłaniem dla młodych zawodników, by nigdy nie rezygnowali i szukali swojej drogi.
Pewnie, bo talentów w naszej lekkoatletyce nie brakuje, ale są często w niewłaściwych rękach i rezygnują z poszukiwania odpowiedniej drogi. Pojawiają się myśli, że skoro u dobrego trenera mi nie wyszło, to chyba się nie nadaję. Nieprawda! Po prostu trzeba szukać u kogoś innego. Jeśli znów nie idzie, to trzeba usiąść i zastanowić się, co mogę zrobić, żeby osiągnąć swój cel. I potem karty mogą się odwrócić.
Nie chodzi o to, żeby tylko mierzyć wysokość kwasu mlekowego i tym podobne parametry. To jest ważne na początku, potem to już się czuje samemu, zawodnicy powinni być tego uczeni. Ale na tym się nie bazuje, co jest dużym błędem. Często słyszałam, że trener Marek Rożej rozmawiał z Natalią Bukowiecką i potrafił jej odpuścić część treningu. Jeszcze z rok temu nie wiedziałam, o co chodzi, teraz już wiem, że czasem niewykonanie planowanej jednostki treningowej wcale nie musi nas oddalać od celu, a wręcz przeciwnie. Tak się właśnie wydarzyło ze mną.
Razem z mężem podkreślacie, że ogromnym wsparciem był dla was świat nauki, przede wszystkim w osobie profesora Jerzego Żołądzia.
Profesor jest pierwszą osobą, która zainteresowała się mną i tym, dlaczego nie wyszło mi na igrzyskach w Paryżu. I on szybko znalazł odpowiedzi, dlaczego się wysypało. Był dla mnie drogowskazem, zrobiliśmy mnóstwo pracy, przeprowadziliśmy wiele testów, żeby zgłębić mój organizm. I robił to bezinteresownie, za co jestem i będę mu zawsze ogromnie wdzięczna.
Widział w nas potencjał, że chcemy mądrze korzystać z jego wiedzy. Wiedział, że szukamy i próbujemy czegoś nowego. Wiele było pytań i jestem wręcz zdumiona, że w tak krótkim czasie udało się znaleźć tyle odpowiedzi i dojść do tak wysokiego poziomu.
Teraz będzie ci łatwiej czy trudniej? Tytuł mistrzyni Europy do czegoś zobowiązuje!
Na pewno poprzeczka będzie szła do góry, ale jest we mnie bardzo dużo spokoju. Teraz wiem, że to po prostu nie ma prawa się nie udać, że idziemy w dobrą stronę. Zobaczymy, na ile uda się nam jeszcze poprawić moje wyniki.
Sezon halowy jeszcze dla ciebie potrwa?
Tak, będziemy startować na Halowych Mistrzostwach Świata. I jeśli aklimatyzacja przebiegnie dobrze, to może postaramy się o rekord Polski.
Ambitnie!
Tak, głośno o tym mówię, lubię tak robić, bo może wtedy to przyjdzie. Jestem w świetnej formie i wiem że mogę to zrobić. Na HMP pobiegłam 2,00,38 s a przecież był to samotny bieg. Więc gdy pojawi się ktoś, kto mocno poprowadzi serię, to może i mnie pociągnie za sobą. A to już na takich imprezach się zdarzało.
rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty