Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Nie udało się Marii Andrejczyk powalczyć o medal w finale mistrzostw Europy w Rzymie. Po dobrym występie w eliminacjach, we wtorek nasza oszczepniczka rzucała znacznie bliżej. W najlepszej próbie uzyskała 58,29 m, co wystarczyło do zajęcia dopiero 10. miejsca.
Polka już w poniedziałek zdradziła, że ma problemy z nogą. Po finale wyznała, że miały one wielki wpływ na jej rzuty.
- Psychicznie nie czułam się optymalnie, do tego walczyłam z łydką i ścięgnem Achillesa. Na cztery godziny przed startem miałam jeszcze 10 igieł w łydce, żeby uśmierzyć ból - zdradziła dziennikarzom wicemistrzyni olimpijska z Tokio.
ZOBACZ WIDEO: Zachwyty nad urodą Joanny Jóźwik. "Moje osiągnięcia są sprawą drugorzędną?"
- Zrobiłam co mogłam, bardzo żałuję, że nie wyszło. To nie było to, nie byłam na to gotowa i trochę zawaliłam i biorę to wszystko na klatę. To dla mnie kolejna ważna informacja do przetworzenia - przekonywała.
Oszczepniczka wyznała, że nie będzie długo rozpamiętywać tego startu.
- Teraz czas na analizę i jedziemy dalej, nie mam zamiaru płakać. Nie jest fajne to 10. miejsce, to nie szczyt moich możliwości ale wiedziałam, że nie będzie tutaj szczytu formy. Ale sezon trwa, przede mną jeszcze ważne starty.
Mimo zawodu, Andrejczyk wyglądała na bardzo spokojną. Jej zdaniem takie podejście, zwłaszcza po porażkach, jest lepsze niż pozwalanie, by emocje wzięły górę.
- Nie dramatyzuję - im mniej będzie emocji, tym lepiej będę startować. Emocje bardzo na mnie wpływają, to jest po prostu dramat. Dlatego podchodzę do tego spokojnie.