Polska sztafeta 4x400 kobiet pojechała na Halowe Mistrzostwa Europy w bardzo eksperymentalnym składzie, jednak znów nie zawiodła kibiców. Choć biegła bez Natalii Kaczmarek, Justyny Święty-Ersetic, Małgorzaty Hołub-Kowalik czy Igi Baumgart-Witan, to ekipa wybrana przez Aleksandra Matusińskiego zdołała wywalczyć brązowy medal.
Jedną z bohaterek sztafety była bez wątpienia Marika Popowicz-Drapała. 34-latka, która w finale HME pobiegła 400 metrów... po raz drugi w życiu! I spisała się na tyle znakomicie, że zewsząd słyszy głosy, by skupić się właśnie na tym dystansie.
Bo przecież przez lata była podporą i pewnym punktem sztafety, ale 4x100 metrów. W tej konkurencji zdobyła trzy medale mistrzostw Europy na otwartym stadionie (Barcelona 2010, Helsinki 2012 i Monachium 2022), a w biegu indywidualnym na 100 m ma aż dziewięć krążków z mistrzostw Polski - nie może się z nią równać nawet Irena Szewińska.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Anita Włodarczyk i piłka nożna? No, no - zdziwicie się!
Co sprawiło, że postanowiła nagle spróbować swoich sił na nowym dystansie? Dlaczego 400 metrów było dla niej zabawą? Co mówiła jej przed finałem Anna Kiełbasińska i czego bała się najbardziej? O tym Marika Popowicz-Drapała dla WP SportoweFakty.
Tomasz Skrzypczyński: Jesteśmy świadkami twojego drugiego życia. Powiedz krótko i szczerze - jak to się robi?
Marika Popowicz-Drapała: Śmieję się, że może jestem jak kot i mam siedem żyć? Ale jest we mnie jakaś zdolność do odradzania się - w ostatnich latach były i poważne kontuzje, i przerwa spowodowana urodzeniem syna, ale zawsze udawało się wracać. Cieszę się bardzo, że mimo upływu lat mogę dalej być w tym biznesie.
Wspominasz o przerwie macierzyńskiej. Już wtedy, w 2018 roku, pojawiały się głosy, że będzie ci ciężko wrócić do sportu na wysokim poziomie. A ty wróciłaś do treningów już po trzech miesiącach!
Tak, udało się, ale kosztowało to mnie i moją rodzinę bardzo dużo pracy i poświęceń. To dla mnie niezwykle ważne, że są ze mną, czuję ich wsparcie na każdym kroku.
Skąd wziął się pomysł biegania 400 metrów? W styczniu tego roku wystartowałaś na tym dystansie pierwszy raz w życiu. A kilkadziesiąt dni później pobiegłaś po medal Halowych Mistrzostw Europy. Nie traciłaś czasu.
Sama się tego nie spodziewałam. W tym roku pojawił się taki pomysł, żeby spróbować. Ja tak naprawdę zawsze o tym myślałam, chciałam wystartować na tym dystansie. Nigdy nie było ku temu okazji, zawsze ważniejszy był sprint krótki i sztafeta 4x100 metrów. Po ubiegłorocznych mistrzostwach Europy w Monachium czułam, że zegar tyka i jeśli nie spróbuję w tym roku, to już nie zrobię tego nigdy.
Mocno namawiała mnie do tego Ania Kiełbasińska, bardzo mnie wspierała. Mój trener klubowy Jacek Lewandowski też tak pokierował przygotowaniami, że na koniec stycznia wyszłam na bieżnię i spróbowałam. No i koniec końców trener kadry Aleksander Matusiński powołał mnie do sztafety na Halowe Mistrzostwa Europy. A co się wydarzyło w Stambule, już wszyscy wiemy.
Wiem, że Ania nie tylko namawiała cię do 400 metrów, ale udzielała ci pewnych rad przed twoim debiutem. Co to było?
A to nie mogę tego zdradzić!
Aż taka tajemnica?
Nie ma mowy, nie powiem, to będzie nasz sekret! Ania bardzo mi pomogła, czy to podczas treningu czy już przed finałem w Stambule, gdy podpowiadała mi jak się zachować w pewnych momentach biegu. A ja z jej rad chętnie korzystałam. Można powiedzieć, że nasze historie są trochę podobne. Śmiejemy się, że tyle lat minęło, a my nadal biegamy razem w sztafecie, tylko zmienił się dystans.
51,76. Czy wiesz, co oznacza ta liczba?
Już wiem, to przybliżony wynik mojego międzyczasu z finału HME. Ciężko mi to nawet skomentować... Mogę jedynie powiedzieć, że byłam z siebie bardzo dumna. Oddźwięk ze środowiska czy słowa trenera pokazują, że to jest naprawdę wysoki poziom. Bardzo się cieszę, że walnie mogłam się przyczynić do sukcesu. Ale z drugiej strony ten wynik zrobił tyle szumu, że trzeba będzie usiąść z trenerem Lewandowskim i zastanowić się, co zrobić dalej w sezonie letnim!
Nie da się ukryć, pojawił się problem.
Obyśmy mieli tylko takie problemy! Udowodniłam przede wszystkim sobie, że można. Z trenerem Lewandowskim pracujemy razem już 23 lata, przeszliśmy razem mnóstwo i na ten wynik złożyła się cała ta praca. Nie jest tak, że wyszłam wczoraj zielona na bieżnię i pobiegłam sobie po medal. Po finale powiedziałam, że pierwszy raz od dawna jestem z siebie bardzo dumna.
Tak bardzo jesteś wobec siebie krytyczna?
Nie do końca. Im bliżej jestem końca kariery, tym bardziej cieszę się wieloma małymi rzeczami. Sport nauczył mnie pokory i wytrwałości, podchodzę do tego, że to już było. Od dzisiaj trzeba tworzyć nową historię, trzeba wracać do pracy, bo sezon letni za pasem. Bardzo mnie to wszystko cieszy, wynik robi na mnie wrażenie, ale wiem, że przede mną nowe cele. Nie można się zatrzymywać i spoczywać na laurach.
Twój syn oglądał cię w niedzielę przed telewizorem? Niedawno zdradziłaś w mediach społecznościowych, że chciał, żebyś biegała jeszcze szybciej.
Tak! Niestety, w niedzielę wróciłyśmy do hotelu bardzo późno i o tej porze synek już spał. Ale wiem, że cała moja rodzina oglądała to w telewizji, wszyscy z mojej miejscowości Kruchowo też. Zawsze dostaję od nich duży feedback i nigdy nie zapominam, skąd pochodzę. Bydgoszcz też o mnie nie zapomina. Mam duże szczęście do fantastycznych ludzi, jakich spotkałam i spotykam na swojej drodze.
Wróćmy jeszcze na chwilę do finału ze Stambułu. Co w nim było dla ciebie najtrudniejsze?
Jestem zawodniczką zadaniową, więc myślałam tylko o celu. Jedyne, czego się bałam, to przepychanek, bo tego po prostu nigdy nie robiłam. Wszyscy się spodziewali, że pobiegnę na pierwszej zmianie, ale trener ustawił to wszystko optymalnie. Nie bałam się, że mnie odłączy od prądu. Nie było obaw. Zawsze staram się tak podchodzić do biegu i może to zabrzmi butnie, ale staram się niczego nie bać w takich sytuacjach. Stresuję się bardzo, ale przekuwam go w siłę.
Załóżmy, że za kilka miesięcy trener Matusiński zadzwoni do ciebie i powie: "Marika, pomóż!". Co wtedy?
Ale ja nie chcę tylko pomagać, chcę być pełnoprawnym członkiem tej sztafety! Nigdy nie odczułam od trenera Matusińskiego, że on mnie wzywa na pomoc. Od początku traktował mnie, Anię Pałys czy Alicję Wronę-Kutrzepę jako pełnoprawne członkinie drużyny. Bardzo w nas wierzył i motywował. A im więcej osób "do tego tortu", tym wyższy będzie nasz poziom. I to moim zdaniem jest normalne.
Przebić się jednak nie będzie łatwo...
Oczywiście, konkurencja w naszym kraju jest ogromna. Już wcześniej powiedziałam, że mamy w Polsce dziewczyny, które na 400 metrów prezentują światowy poziom, ale to tylko napędza innych do rywalizacji. Dla mnie 400 metrów było w tym roku zabawą. Oczywiście, teraz wszyscy będą mnie namawiać, żeby skupić się właśnie na tym dystansie. Co zrobię? Na razie nie mówię "nie".
Ewa Swoboda mówi o fatalnym zachowaniu kibiców. Czytaj więcej--->>>