Do GTK Gliwice trafił przed rozpoczęciem sezonu 2019/2020 z bułgarskiej ekipy Levski Lukoil Sofia.
29-letni silny skrzydłowy miewał lepsze i gorsze momenty, ale statystyki "wykręcił" nie najgorsze - notował średnio 10,7 punktu i 6,5 zbiórki. Co ciekawe Serb nadal nie opuścił Gliwic i czeka, aż wszystko związane z koronawirusem się uspokoi.
Krzysztof Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Chociaż od zakończenia sezonu minęło już trochę czasu to pan nadal przebywa w Gliwicach. Skąd taka decyzja? Tutaj jest bezpieczniej czy były problemy z wyjazdem?
Milivoje Mijović, zawodnik GTK Gliwice: Dokładnie. Wraz z żoną jesteśmy nadal w Gliwicach. Nasza ambasada odradziła nam podróż i zasugerował pozostać tutaj aż do odwołania. Nie ma sensu ryzykować utknięcia gdzieś pomiędzy granicami albo jeszcze gorzej - zostać zainfekowanym w trakcie podróży.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Małachowski opowiedział o treningach w kwarantannie. "Nie ma odpuszczania. Chcę się przygotować do IO"
To duży problem?
Dla nas generalnie nie jest to żaden problem, ponieważ nie mieszkamy w Serbii już od ośmiu lat. Dlatego nie robi nam to żadnej różnicy. Dodatkowo podróżowanie jest nadal naprawdę dużym ryzykiem.
Decyzja o zakończeniu sezonu była jedynym słusznym ruchem?
Była nieunikniona. Po wprowadzeniu amerykańskich przepisów i zamykaniu granic większość graczy zagranicznych opuściła Polskę. Co więcej, nawet teraz - po tylu tygodniach - nadal nie jesteśmy pewni wszystkich szczegółów związanych z koronawirusem. Moim zdaniem odwołanie sezonu było rozsądnym ruchem.
Cofnijmy się trochę do przeszłości. Jakie były pana oczekiwania przed przyjazdem do Gliwic i jaka okazała się rzeczywistość?
Szczerze mówiąc byliśmy niesamowicie pozytywnie zaskoczeni miastem i ludźmi, a oczekiwań nie mieliśmy żadnych. Znaleźliśmy naprawdę niesamowitych przyjaciół, może i na całe życie.
A klub i cała organizacja?
Jeżeli chodzi o GTK to przed przyjazdem słyszałem o tym klubie same dobre rzeczy i wszystko co mogę powiedzieć teraz, to że naprawdę dbają o zawodników i traktują ich jak rodzinę.
Może być pan zadowolony z tego, czego dokonał w GTK? Wejście w sezon było dobre, potem loty trochę zostały obniżone, ale w końcówce forma rosła.
Wydaje mi się, że cały zespół przeszedł pewne wzloty i upadki. Musimy zrozumieć, że wielu zawodników tak indywidualnie i jako część zespołu walczyło, żeby pokazać w pełni swój prawdziwy potencjał.
Pozycja w tabeli nie odzwierciedla poziomu i siły tego zespołu. Dużo meczów GTK przegrało na finiszach - co było takim brakującym ogniwem? Czego brakowało, żeby przechylić szalę na swoją korzyść i być wyżej?
Zabrakło nam konsekwencji, szczególnie w tym, żeby grać cały czas z taką samą energią. Dlatego też popełnialiśmy więcej błędów, niż powinniśmy. Wszyscy doskonale wiemy, że koszykówka to właśnie gra błędów. I to one kosztowały nas bardzo dużo.
Były jakieś problemy komunikacyjne na linii Milivoje Mijović - gracze z USA? Czy pomiędzy wszystkimi panowała właściwa chemia?
Nawet jeśli były nieporozumienia - co jest generalnie normalne w naszej pracy - to na koniec dnia wszyscy dążyliśmy do tego samego celu, jakim była gra w fazie play-off.
A współpraca z trenerem Pawłem Turkiewiczem? Jak ona się układała?
To był mój pierwszy sezon pracy z tym szkoleniowcem. W trakcie sezonu mieliśmy lepsze i gorsze dni czy momenty, ale nauczyłem się dużo.
GTK wyraziło zainteresowanie przedłużeniem kontraktu? Były jakieś rozmowy albo sygnały? Czy w obecnej sytuacji pandemii koronawirusa i tego wszystkie co się aktualnie dzieje to nie jest czas na takie rozmowy?
Jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym rozmawiać. Miejmy wszyscy nadzieję, że zdrowi i bezpieczni wrócimy wkrótce do normalnego życia. Wracając do pytania to czerpałem dużą radość z gry dla GTK. Wraz z moją żoną jesteśmy zakochani w Gliwicach, więc kto wie co się wydarzy...
Zobacz także:
Jakub Karolak o zakończeniu sezonu: Bardzo zdziwił mnie komunikat klubów
Mateusz Ponitka: Przez koronawirus nikt nie może być spokojny. Przyszłość jest niewiadomą (wywiad)