Po meczu trwającym ponad dwie godziny Asseco Gdynia wygrało 90:89, choć jeszcze na 56 sekund przed końcem MKS Dąbrowa Górnicza prowadził różnicą dziewięciu punktów (82:73). Wydawało się, że goście spokojnie dowiozą przewagę do końca i zainkasują cenne dwa punkty.
- Wystarczyło jedynie trafiać wolne i grać w obronie. Nic więcej - wspomina Piotr Pamuła, koszykarz MKS-u.
Żółto-niebiescy konsekwentnie wybijali gości z rytmu, którzy co prawda stawali na linii rzutów, ale nie potrafili celnie wyegzekwować osobistych. Mieli aż pięć nietrafionych rzutów w ostatniej minucie meczu. Gdynianie za to trafiali z dystansu - Bartosz Jankowski, Krzysztof Szubarga i równo z syreną Wojciech Czerlonko.
- Wiedzieliśmy, że ostatnia akcja będzie na Szubargę. Dobrze go odcięliśmy, ale on sprytnie oddał piłkę do Czerlonko, który trafił o tablicę. Prawdziwy koszykarski "kartofel" - podkreśla Pamuła, który nie ukrywa, że zespół mocno odczuł tę porażkę.
ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: nie myślę o końcu kariery, mogę grać nawet przez 10 lat
- Byliśmy wściekli. Przegraliśmy po frajersku. Takie mecze nie mogą się nam zdarzać, jeśli zamierzamy coś osiągnąć w lidze. Prowadziliśmy niemal całe spotkanie, a mimo wszystko przegraliśmy. 39 punktów straconych w czwartej kwarcie to kompromitacja - zauważa.
MKS ma spore problemy z grą na wyjazdach. Dąbrowianie wygrali zaledwie 2 z 7 meczów. Wpadki z AZS-em Koszalin, Asseco Gdynia mogą mieć spore znaczenie w końcowym rozrachunku - tym bardziej, że podopieczni Drażena Anzulovicia chcą zagrać w play-offach.
W MKS-ie panuje spora mobilizacja przed kolejnym spotkaniem poza domem. Rywal będzie jeszcze trudniejszy. Anwil gra świetnie w meczach w Hali Mistrzów. Tylko PGE Turów zdołał tam wygrać.
- Mieliśmy sporo czasu na to, by zastanowić się nad swoją grą. Czas wskoczyć na wyższe obroty - zapowiada Pamuła.