MKS Dąbrowa Górnicza bardzo ambitnie walczył z PGE Turowem Zgorzelec, ale po 40 minutach rywalizacji musiał uznać wyższość przeciwnika. Beniaminek Tauron Basket Ligi przegrał 81:90, ale i tak zaprezentował się z dobrej strony. W ciągu 15 minut drugiej połowy odrobił wszystkie straty z pierwszej części meczu - od stanu 40:52 do 79:80 na pięć minut przed końcem spotkania. Niestety, w kluczowym momencie mistrz zachował więcej zimnej krwi.
[ad=rectangle]
Tym samym, dąbrowianie przegrali z czempionem po raz drugi w tym sezonie i po raz drugi po zaciętej końcówce. Kilka miesięcy temu MKS uległ PGE Turowowi w swojej własnej hali 86:92.
- Na pewno szkoda i jednego i drugiego meczu bo teoretycznie obydwa były w naszym zasięgu. Niestety, wydarzenia na parkiecie pokazały, że PGE Turów nie dał sobie wydrzeć zwycięstwa. Niedosyt jest, fakt, ale też nie ma co zwieszać głów - mówi Paweł Zmarlak, skrzydłowy MKSu.
W ciągu ostatnich pięciu minut spotkania dąbrowianie grali bardzo nieskutecznie. Gdy zgorzelczanie spokojnie wykorzystywali wszędobylskość oraz szybkość Tony'ego Taylora oraz izolowali do gry Damiana Kuliga, beniaminek miał problemy z selekcją rzutów i celnością. Spudłowali wszystkie sześć prób za trzy i trzy z czterech za dwa.
- Teraz po meczu na pewno można stwierdzić, ze nie było to najlepsze rozwiązanie bo nie trafiliśmy. Jednak rzuty były oddawane albo z czystych pozycji albo pod presją czasu więc teraz można tylko gdybać. PGE Turów to drużyna z dużym doświadczeniem, więc ich pewność nie powinna dziwić - komentuje Zmarlak, który przeciwko mistrzowi zagrał jedno z najlepszych spotkań w sezonie: rzucił 14 punktów (7/11 z gry), miał dziewięć zbiórek i trzy asysty.