Koszykarze Rosy Radom ospale rozpoczęli wtorkowe starcie z beniaminkiem i ocknęli się przegrywając dziewięcioma punktami. Szybko wrócili na właściwe tory i zdeklasowali przeciwnika. Goście w trzeciej kwarcie wygrywali już 57:31. - Zaczęliśmy sennie, mniej skoncentrowani. Jak już przyszła ta koncentracja, która powinna być, to odskoczyliśmy na taką odległość, że mogliśmy spokojnie prowadzić grę - zauważa Łukasz Majewski.
[ad=rectangle]
Sytuacja wymknęła się radomskiej ekipie spod kontroli w trzeciej odsłonie. Wikana Start Lublin złapał wiatr w żagle i w czwartej kwarcie tracił do rywala zaledwie trzy punkty. Gospodarze nie poszli jednak za ciosem, a Rosa z zimną krwią dobiła lublinian. - Wiedzieliśmy, że zespół z Lublina dobrze gra na własnym parkiecie i będzie trudnym przeciwnikiem. Gospodarze zaliczyli zryw w drugiej połowie, a my popełniliśmy sporo błędów w defensywie, nie rzucaliśmy też tak dobrze, jak powinniśmy. Opanowaliśmy jednak sytuację i jesteśmy szczęśliwi, że zwyciężyliśmy - ocenia John Turek. - Szkoda, że doprowadziliśmy do nerwówki, ale kiedy trzeba było, to trochę przycisnęliśmy - dodaje Majewski.
Chociaż mecz rozegrano we wtorkowy wieczór, to Rosę w Lublinie wspierała kilkudziesięcioosobowa grupa kibiców. Fani głośno dopingowali swoich ulubieńców, a po końcowej syrenie wrzucili na parkiet serpentyny. - Wielkie podziękowania dla kibiców, że tak licznie stawili się na wyjeździe - podkreśla Majewski.
Rosa Radom wykonała zadanie
Podopieczni Wojciecha Kamińskiego wrócili z tarczą z Lublina. Zwycięstwo 81:67 z Wikaną Startem nie przyszło im jednak łatwo.
Źródło artykułu: