Kapitalny Kwamain Mitchell, czyli w małym ciele wielki duch

Kolejny kapitalny występ, wygrana zespołu, miłość do koszykówki, poświęcenie dla kolegów i możliwość skorzystania z Lexusa jednego z działaczy - Kwamain Mitchell zdecydowanie jest na fali wznoszącej.

Najpierw 38 punktów (13/19 z gry), siedem fauli wymuszonych i sześć asyst przeciwko PGE Turowowi Zgorzelec, a następnie 33 punkty (również 13/19 z gry), siedem przechwytów, pięć fauli wymuszonych, trzy zbiórki i trzy asysty w starciu z Wiką Start Lublin. Kwamain Mitchell dzięki tym dwóm występom momentalnie stał się nie tylko liderem Polfarmexu Kutno, ale także jedną z gwiazd ligi.
[ad=rectangle]
Czy Mitchell to "złoty strzał" Polfarmexu Kutno? Przed sezonem beniaminek Tauron Basket Ligi, dopiero wchodzący na salony najwyższej klasy rozgrywkowej, szukał zawodnika, który weźmie na siebie ciężar zdobywania punktów i nie będzie bał się udźwignąć wyniku w trudnych momentach. Wybór dość szybko padł na Mitchella, ale Amerykanin początkowo był za drogi.

- Sondowaliśmy rynek i zwróciliśmy uwagę na zawodnika, który w przeciętnej ekipie w lidze czeskiej grał bardzo dobrze i momentami prowadził drużynę niemalże w pojedynkę. Niestety, kwota, jaką oczekiwał mijała się z naszymi możliwościami i wydawało się, że do porozumienia nie dojdzie - wspomina dyrektor sportowy klubu, Krzysztof Szablowski. Ostatecznie jednak zawodnik nie znalazł żadnego innego chętnego w Europie, który byłby w stanie wyjść na przeciw jego oczekiwaniom i tym samym furtka dla Polfarmexu otworzyła się ponownie. - My szukaliśmy lidera na dużą liczbę minut. I Kwamain oraz jego agent wiedzieli o tym; wiedzieli jaką rolę Amerykanin miałby u nas spełniać. I gdy w pewnym momencie otrzymaliśmy informację, że ponownie jest zainteresowanie z ich strony, szybko się dogadaliśmy - dodaje Szablowski.

Z teorii do praktyki - Mitchell rzeczywiście gra dużo (ponad 30 minut w każdym meczu), ale i bardzo skutecznie. Po czterech meczach legitymuje się średnimi 24,8 punktu, 4,3 asysty, 4,0 przechwytu i 3,3 zbiórki na mecz. Średnimi - dodajmy - lepszymi niż w czeskim zespole Sluneta Usti nad Łabą. Co ważniejsze jednak, Amerykanin może mówić o sobie, jako o graczu, którego postawa wpływa pozytywnie na wyniki drużyny.

- Te punkty, te asysty i zbiórki, to wszystko jest fajne i cieszę się, że mogę te dwa mecze dodać do swoich najlepszych wspomnień z kariery. Zdecydowanie lepiej jednak czułem się po pojedynku z Wikaną Start Lublin, a sprawa jest oczywista - wygraliśmy mecz. Kocham rywalizację i chcę być częścią ekipy, która zwycięża. Po to gram w koszykówkę - przegrane mnie nie interesują - mówi Mitchell.

Kwamain Mitchell - największa gwiazda Polfarmexu
Kwamain Mitchell - największa gwiazda Polfarmexu

Skazany na koszykówkę od małego? Wielu Amerykanów, którzy trafiają do Tauron Basket Ligi podkreśla, że nie miało wyjścia, a sport był ucieczką od trudnych i często niebezpiecznych realiów, w jakich się wychowywali. W przypadku Mitchella o wszystkim zadecydował... przypadek. - Na moje pierwsze urodziny mama kupiła mi piłkę do koszykówki (zawodnik wychowywał się bez ojca - przyp. M.F.), a ja tak mocno się nią zająłem, że nie mogłem przestać się bawić, kozłować, rzucać. Nikt jednak, w moim późniejszym życiu, nie namawiał mnie do grania w koszykówkę. To się stało jakby zupełnie samo - komentuje Amerykanin.

Niektóre media doniosły już, że kariera Mitchella o mały włos, a zakończyłaby się na dobre, zanim się jeszcze rozpoczęła. Chodzi o posądzenie udziału w napaści na tle seksualnym, jakie postawiono zawodnikowi i jego koledze z drużyny podczas gry w NCAA. Ostatecznie do procesu nie doszło, a zarzuty oddalono, lecz gracz Polfarmexu i tak stracił rok gry na uczelni. Dzisiaj nie chce do całej sprawy wracać. - Czasami jest tak, że coś złego dzieje się w twoim życiu, a ty nie masz na to żadnego wpływu. I trzeba się z tym zmierzyć. Ja się zmierzyłem i od tamtej pory idę dalej. Nie odwracam się do tyłu, nie pamiętam o tym, staram się być silny - tłumaczy zawodnik.

Silny duchem - wypadałoby dodać, bo przecież nie ciałem. Mitchell jest jednym z niższych graczy w lidze (nie mierzy nawet 180 cm wzrostu). To jednak nie przeszkadza mu przewodzić na parkiecie. - Koszykówka nie jest łatwym sportem, bo gdyby była łatwym, to wszyscy by mogli w nią grać. Ja nie chcę być taki, jak wszyscy. Chcę być inny. Wiem, że mam wysokie IQ koszykarskie i umiem czytać grę. Znam też dobre i słabe strony moich kolegów i wierzę, że to wszystko to coś, czego nie możesz się nauczyć. To dar, który trzeba dostać, ale jednocześnie - trzeba go rozwijać. Pamiętam o tym codziennie - dodaje Mitchell.

Czy kariera Amerykanina dalej będzie układała się w ten sposób? Czy jest możliwe, że w trzecim kolejnym meczu z rzędu również przekroczy barierę 30 oczek? Mocno zastanawiają się nad tym na pewno w Dąbrowie Górniczej, wszak to MKS będzie kolejnym przeciwnikiem Polfarmexu. - Punkty punktami, ale ten mecz trzeba po prostu wygrać. Nie nakładam na siebie żadnej presji, nie próbuję śróbować rekordów. Gram po prostu tak, aby znaleźć najlepsze rozwiązanie przeciwko defensywie rywala - uśmiecha się Mitchell, który przez tydzień jest szczęśliwym posiadaczem... eleganckiego Lexusa.

Po meczu z PGE Turowem, jeden z klubowych działaczy, zdając sobie sprawę z tego, że Amerykanin cały czas boryka się z problemem płynnego poruszania się samochodem z manualną skrzynią biegów, obiecał Mitchellowi, że pożyczy mu na tydzień swoje auto z "automatem", jeśli tylko rozgrywający ponownie zagra tak skutecznie, jak w Zgorzelcu, ale tym razem Polfarmex wygra. Cóż, kluczyki czekały na gracza już w szatni po meczu. - Nie ma o czym mówić za dużo mówić. Mam nadzieję jednak, że kiedyś będę w stanie sobie kupić takie auto na własność - kończy playmaker zespołu. Najkrótsza droga by to zrealizować? Poprzez zwycięstwa Polfarmexu.

Źródło artykułu: