Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. I

Pewien koszykarz zawsze nosił przy sobie od pięciu do dziesięciu tysięcy dolarów w gotówce. - Kto mnie napadnie?! - pytał retorycznie. Racja, mało kto miałby odwagę zaatakować faceta o jego posturze.

W tym artykule dowiesz się o:

Filadelfia to największe miasto stanu Pensylwania i piąte co do wielkości w całych Stanach Zjednoczonych. Metropolia kojarzona jest głównie z osobą wybitnego polityka Benjamina Franklina, jednak 21 sierpnia 1936 roku narodziła się tu również ikona basketu - niejaki Wilton Norman Chamberlain. Wilt, jak na niego wołano, miał aż ośmioro rodzeństwa - dwóch braci i sześć sióstr. Nie był najmłodszą, ani najstarszą pociechą Olivii oraz Williama. Przyszedł na świat jako szósty z kolei. Rodzice ciężko harowali, żeby wyżywić familię - ojciec pracował jako dozorca, a matka była zatrudniona jako pomoc domowa. Chamberlainowie, choć byli czarnoskórzy, to nie mieszkali w slumsach, a w dzielnicy dla niższej klasy średniej. - Tata Wilta był fajnym kolesiem, ale trochę biernym - opowiada Cecil Mosenson, licealny trener legendarnego centra. - Kiedy bywałem w ich domu, mama zajmowała się wszystkim. Była trochę nadpobudliwa, oczywiście w pozytywnym znaczeniu tego słowa.

William nie interesował się sportem, ale boks stanowił wyjątek. Można powiedzieć, że senior rodu należał do fanatyków tej dyscypliny. Olivia natomiast w ogóle nie zwracała uwagi na tę dziedzinę życia i dbała przede wszystkim o to, żeby jej dzieci wyrosły na uprzejmych, odpowiedzialnych i uczciwych ludzi. Kobieta troszczyła się również o ciepło domowego ogniska. - Przed wyjściem do kina czy na mecz, za każdym razem spotykaliśmy się najpierw w domu Chamberlainów - wspomina Marty Hughes, przyjaciel Wilta z dzieciństwa. - Pani Olivia zawsze starała się być dla dzieciaków z sąsiedztwa jak druga matka. To była rodzina, która trzymała się razem. Kobieta doskonale radziła sobie również w kuchni i uczyła tej sztuki swoje córki, co w tamtych czasach stanowiło naturalną kolej rzeczy. Wilt uwielbiał jej kurczaka oraz pierogi. Na deser natomiast zawsze z chęcią wcinał placek z jabłkami.

Przyszły gwiazdor basketu w chwili urodzenia mierzył 58 centymetrów i ważył niecałe 4 kilogramy. Nie był małym dzieckiem, lecz nie należał również do wielkoludów. Jego rodzice także nie wyróżniali się z tłumu rozmiarami, dlatego do dnia dzisiejszego pozostaje zagadką, jak to się stało, że Wilt jako dorosły facet osiągnął wzrost aż 216 centymetrów. Przypuszcza się, że jeden z jego przodków był równie wysoki. Faktem jednak jest, że Chamberlain junior już w wieku 10 lat przekroczył 180 centymetrów, a swetry, które mama i siostry robiły dla niego na drutach, szybko stawały się za małe. Chłopak rósł jak na drożdżach. - Pewnego lata pojechałem z krewnymi na wakacje do Wirginii, a gdy wróciłem, moja siostra Barbara powitała mnie słowami: "Kim jesteś? Nie znam cię!" - wspominał. - Prawdopodobnie robiła sobie jaja, ale ja naprawdę się zmieniłem. Urosłem wtedy ponad 10 centymetrów.

Niewiele brakowało, a dziś nie wspominalibyśmy Wilta jako wielkiego koszykarza. Będąc jeszcze dzieckiem, Chamberlain zachorował na zapalenie płuc, które omal nie skończyło się dla niego śmiercią. Z powodu choroby chłopiec stracił cały rok nauki w szkole, przez co musiał później uczęszczać do równoległej klasy ze swoją młodszą siostrą - Barbarą. Na szczęście jednak wszystko dobrze się skończyło, a po odzyskaniu zdrowia młodzieniec wzorem starszego rodzeństwa imał się w wolnym czasie różnych prac, za które otrzymywał drobne wynagrodzenie. Ręce tak mu się paliły do roboty, że gdy miał pięć lat, potrafił wstać o piątej rano, żeby pomagać mężczyźnie rozwożącemu mleko. Ze względu na swój ponadprzeciętny wzrost wyglądał wówczas na sporo starszego i dopiero Olivia musiała uświadomić facetowi od mleka, że jej syn jest jeszcze za młody do tej pracy. Zarobione pieniądze dzieciaki częściowo wydawały na przyjemności, a częściowo przekazywały do domowego budżetu. - On zawsze chciał być najlepszy we wszystkim, co robił - wspominała jego matka. Wilt kosił trawę, czyścił rynny i biegał na posyłki. Dodatkowo też odśnieżał posesje, pracował w cukierni czy roznosił gazety. - Wszystko miał świetnie zorganizowane - Marty Hughes przywołuje dawne czasy. - Budziliśmy się o piątej rano, a jego mama szykowała dla nas wielkie śniadanie. O wpół do siódmej wychodziliśmy z domu, a on wtedy miał już cały plan działania. Chodziliśmy po okolicy, zarabiając pieniądze, po czym wracaliśmy do jego domu na kolejny solidny posiłek. W międzyczasie Wilt dzielił kasę. Traktowałem go jak starszego brata pomimo tego, że byliśmy w tym samym wieku.

Dzieci Chamberlainów chętnie garnęły się do różnych prac, ale rodzice absolutnie im tego nie nakazywali. William i Olivia nie spali na pieniądzach, lecz na wszystkie podstawowe potrzeby im wystarczało. - Wcale nie musiałem pracować - tłumaczył najsłynniejszy z rodu. - Po prostu chciałem mieć trochę grosza na własne wydatki i wyróżniać się z tłumu. Pragnąłem być inny niż wszystkie dzieciaki w okolicy. Wysoki chłopak był również powszechnie lubiany. Wszystko dzięki cechom charakteru, jakie zaszczepiła w nim Olivia. - Ten facet oddałby ci ostatnią koszulę - opowiada Ernest Butler, kumpel i sąsiad Wilta. - Jeśli cała paczka by się gdzieś wybierała, a ktoś nie miałby pieniędzy na wyjście, on na pewno by mu je dał. Cała jego rodzina była wspaniała.

Chamberlainowie zamieszkiwali przy 401 North Salford Street w zachodniej części Filadelfii. Na obszarze tym przeważała ludność czarnoskóra, która tłumnie przybyła tam po drugiej wojnie światowej w poszukiwaniu zatrudnienia. William i Olivia posiadali duży, narożny dom z cegły. Rodzina miała do dyspozycji również małe podwórko oraz garaż, co w tamtym rejonie stanowiło już swego rodzaju luksus. Co ciekawe, młody Wilt nie cierpiał koszykówki, gdyż uważał, że to gra dla... maminsynków. Uwielbiał za to biegać. - Kiedy byłem mały, często bawiłem się z moimi braćmi oraz siostrami w chowanego - wspominał. - Byłem jednym z najmłodszych, więc musiałem nauczyć się szybko przemieszczać, bo w przeciwnym razie nie miałbym szans na zwycięstwo.

© Fred Palumbo, World Telegram / Creative Commons
© Fred Palumbo, World Telegram / Creative Commons

Wilt uczęszczał do szkoły podstawowej im. George'a Brooksa, mieszczącej się sześć przecznic od jego domu. Należał tam do zespołu biegaczy, co stanowiło jego pierwszy kontakt ze zorganizowanym sportem. On i jego siostra Barbara byli dwójką najszybszych uczniów w swoim wieku. - Ja jestem raczej nieśmiała - wspomina kobieta. - Nie chciałam pokonywać chłopaków, ale on mi powtarzał: "musisz sprawić im lanie!". Brał mnie za rękę i trenowaliśmy. Nauczył mnie wielu rzeczy, bo niczego się nie bał. Potrafiliśmy bez końca biegać w Haddington, dopóki nie dostał się do zespołu. Chamberlain miał talent do sprintów. Jako chudy czwartoklasista poprowadził szkolną sztafetę do zwycięstwa na dystansie 4 x 75 jardów w prestiżowych zawodach, odbywających się na terenie University of Pennsylvania. - Finiszowałem przy takim aplauzie, że czułem mrowienie na całym ciele - opowiadał.
[nextpage]
Wilt należał do pomocnych i pracowitych dzieciaków, lecz pomimo tego po okolicy krążyła swego czasu plotka, że jest nieco... opóźniony w rozwoju. Wszystko przez to, że się jąkał. - On był jednak tylko trochę nieśmiały i bojaźliwy w stosunku do obcych - mówi Vince Miller, jego przyjaciel z dzieciństwa. Wysoki chłopak nie radził sobie również najlepiej w szkole. - Pamiętam to, bo chodziliśmy do tej samej "budy" - mówi Tom Fitzhugh, kumpel Chamberlaina. - Uczęszczał do specjalnej klasy, w której uczniowie mieli problemy z czytaniem. W podstawówce klasa ta nazywała się "OB". Śmialiśmy się, że to skrót od "out of brains" ("bezmózgowcy" - przyp. red.). Syn Williama oraz Olivii nie przepadał za siedzeniem z nosem w książkach, ale gdy przychodziło do zajęć z wychowania fizycznego, nie miał sobie równych. - Mój brat był zabawny, szalony, ale i niesamowicie skupiony na osiąganiu swoich celów - wspomina Barbara. Choć wśród znajomych Wilta przeważają opinie, że należał on raczej do marnych uczniów, Bob Billings ma trochę inne zdanie na ten temat: - Gdyby nie uprawiał zawodowo sportu, na pewno poradziłby sobie w życiu. Miał bardzo otwarty umysł i był szalenie zmotywowany. Sądzę, że to zasługa jego rodziców.

Wilt najbardziej przyjaźnił się z czterema chłopakami z sąsiedztwa: Tommym Fitzhughem, Marty Hughesem, Howardem Johnsonem oraz Vincem Millerem. Paczka spędzała mnóstwo czasu w centrum rekreacyjnym Haddington, gdzie można było nauczyć się podstaw gier zespołowych. Młodzieńcy latem trenowali na świeżym powietrzu, a zimą w hali. Co ciekawe, najbardziej spodobała im się koszykówka, którą Chamberlain do niedawna uważał za sport dla mięczaków. W wieku trzynastu lat postanowił jednak sobie, że w końcu osiągnie poziom pozwalający mu przejść na zawodowstwo. Wilt jako uczeń gimnazjum im. Williama Shoemakera dostał się wraz z wszystkimi kumplami do szkolnej drużyny basketu. Pierwsza wzmianka o jego wyczynach na parkiecie pochodzi z 1951 roku, ale wówczas jeszcze chłopak nie zapowiadał się na gwiazdę profesjonalnej ligi. Ze względu na wysoki wzrost i problemy z przebywaniem w niskich pomieszczeniach dorobił się ksywki "Dippy", oznaczającej zdrobniale "nurka". - Kiedy był jeszcze w gimnazjum, przychodził na nasze treningi - wspomina Mel Brodsky, uczący się wtedy w liceum Overbrook High School. - Trener Cozen pozwalał mu nas odwiedzać. Pamiętam, że Wilt był dostatecznie wysoki, żeby wykonać wsad, ale nie miał pojęcia jak to zrobić. Umieraliśmy ze śmiechu, kiedy uczył go tego mający nieco ponad metr osiemdziesiąt Harold Lear.

Chamberlain już jako młody chłopak posiadał cechę właściwą dla większości sportowców - nienawidził przegrywać. Nie ważne, czy grał w domino, warcaby, karty, tenisa czy siatkówkę. Musiał być najlepszy i koniec. Inaczej się wściekał. - Kiedy przegrywał, rzucał karty na stół - wspomina Bob Billings. - "Dippy" był konkurencyjny, ale w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Uwielbiał wszystkim opowiadać o swoich bezapelacyjnych zwycięstwach. Powtarzał: "rozniosłem go w tenisa, rozniosłem go w bilard, zniszczyłem go". Barbara także opisuje swojego brata jako chłopaka, który chciał być we wszystkim najlepszy: - To wykraczało daleko poza koszykówkę. Jeśli w jakiejś dziedzinie nie czuł się najlepiej, pragnął się doskonalić.

Młody koszykarz kochał przygody. Tuż przed podjęciem nauki w liceum wraz z kumplami zatrudnił się w kuchni w obozowisku w Górach Pococo, około 150 kilometrów od Filadelfii. Robota nie należała do łatwych i przyjemnych, gdyż harowało się po dwanaście godzin dziennie w pomieszczeniu bez klimatyzacji. - Mieliśmy na wyposażeniu zmywarki, ale najpierw trzeba było zanurzyć talerz w wodzie i zeskrobać z niego resztki jedzenia - opowiada Tommy Fitzhugh. - Będąc już mokrym od potu, pochyliłem się nad wanną, a Wilt wylał mi na plecy szklankę lodowatej wody. Doznałem szoku, ale dla niego było to szalenie zabawne. Później on pochylił się nad wanną. Bez zastanowienia chwyciłem więc dzbanek zimnej wody i oblałem go nią. Wtedy nie było mu już do śmiechu. Wkurzył się, chwycił mnie i wepchnął do wanny. Podłoga była śliska, więc nasza walka musiała wyglądać bardzo zabawnie. W końcu kucharz "Sparky" usłyszał hałas i przybiegł nas rozdzielić. Podaliśmy sobie dłonie, ale potem przez długi czas patrzeliśmy na siebie spode łba.

Niedługo po incydencie z wanną, Wilt wraz z innym kumplem został zwolniony z pracy w obozowisku. - Chamberlain, zabieraj swoje rzeczy i wynocha - powiedział do niego "Sparky". Jak się później okazało, asystent szefa podczas nocnego patrolu zauważył dwóch wysokich chłopaków, przebywających w namiocie zamieszkiwanym przez dziewczyny. Obaj uciekli, lecz koszykarski wzrost tajemniczych jegomościów nie pozostawiał wątpliwości kierownikowi. Na opowieści o podbojach miłosnych późniejszego gwiazdora NBA przyjdzie jeszcze czas, ale należy dodać, iż we wczesnej młodości Wilt nie cieszył się zbytnim zainteresowaniem płci pięknej. - Każda pewnie zadawała sobie pytanie: "kto by się chciał umówić z tym wysokim chudzielcem?" - wspomina Al Correll, znajomy "Dippy'ego".

Chamberlain chodził do centrum rekreacyjnego Haddington nie tylko trenować. Lubił po prostu patrzeć jak grają starsi zawodnicy, zapowiadający się na co najmniej lokalne gwiazdy. Chłopak podziwiał Harolda Leara, Jackiego Moore'a, i Johna Chaneya. - Niektórzy z jego z przyjaciół z dzieciństwa często powtarzali, iż Wilt był bardzo dojrzały jak na swój wiek - wspomina Barbara. - Było tak prawdopodobnie dlatego, że grał w wielu drużynach, często ze starszymi chłopakami. No i w końcu już w wieku trzynastu lat zdecydował, że basket będzie jego sposobem na życie.

© New York World-Telegram and the Sun / Creative Commons
© New York World-Telegram and the Sun / Creative Commons

We wczesnych latach pięćdziesiątych prawie siedemdziesiąt procent uczniów liceum Overbrook High School stanowili białoskórzy, a pozostałą część Afroamerykanie. Nauki pobierały tam przede wszystkim dzieciaki z klasy średniej, a placówka miała bogate tradycje zarówno na płaszczyźnie edukacyjnej, jak i sportowej. Właśnie w tej szkole naukę kontynuował Wilt Chamberlain wraz z paczką swoich najwierniejszych przyjaciół. Co ciekawe, pomimo mieszanego towarzystwa, w liceum tym nie dochodziło raczej do spięć na tle rasowym. Biali kumplowali się z czarnymi i chodzili do siebie nawzajem na imprezy. Fakt, na randki umawiano się tylko w obrębie swojej grupy etnicznej, ale jak na ówczesne standardy i tak było nieźle.

Koniec części pierwszej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Bibliografia: Sports Illustrated, Robert Cherry - Wilt, larger than life, Matt Doeden - Wilt Chamberlain, The Philadelphia Inquirer, Philadelphia Daily News.

PS. Zapraszam do lektury mojego najnowszego tekstu z cyklu "Gwiazdy od kuchni", poświęconego skrzydłowemu Los Angeles Clippers - Blake'owi Griffinowi.

Źródło artykułu: