Magic Johnson - po prostu showtime cz. VI

- W moim debiutanckim sezonie wywalczyliśmy mistrzostwo, więc naszym kolejnym celem było oczywiście dokonać tego ponownie - wspomina Magic. - Udało się, choć trwało to o rok dłużej niż planowaliśmy.

W tym artykule dowiesz się o:

W kampanii 1980/81 statystki Johnsona poszybowały w górę. Chłopak z Lansing notował średnio 21,6 punktu, 8,6 zbiórki, 8,6 asysty oraz 3,4 przechwytu. Niestety podczas listopadowego spotkania przeciwko Kansas City Kings doznał poważnej kontuzji chrząstki w kolanie, która wymagała leczenia operacyjnego. - Zawsze mogło być gorzej - mówił opiekujący się koszykarzem doktor Robert Kerlan. - Na szczęście więzadło nie jest zerwane. Jestem przekonany, że wrócisz na play-off's. Diagnoza brzmiała dla Magica jak wyrok. Basket był całym jego życiem, dlatego nie potrafił sobie wyobrazić kilkumiesięcznego rozbratu z parkietem.

W 1980 roku związek Magica i Cookie przechodził jeden z wielu kryzysów, a młodzieniec korzystał w tamtym czasie z uciech życia, spotykając się z Melissą Mitchell. Latem dziewczyna oznajmiła zawodnikowi Jeziorowców, że jest w ciąży. - To nie była dobra wiadomość - wspomina Johnson. - Miałem zaledwie dwadzieścia lat i nie byłem gotów na ojcostwo. Mleko jednak się rozlało, a w lutym na świat przyszedł mały Andre. Tymczasem Earvin nie zamierzał na stałe wiązać się z Melissą, wobec czego przez kobietę i jej otoczenie traktowany był jak intruz. Musiał przebyć naprawdę długą drogę, zanim udało mu się wcielić w rolę szczęśliwego taty z doskoku.

Rehabilitacja postępowała bardzo sprawnie, dlatego Magic wrócił do gry już miesiąc przed końcem regular season. Przywitany przez kibiców z wielką pompą na boisko wybiegł ponownie 27 lutego 1981 roku w meczu z New Jersey Nets, wygranym przez Jeziorowców 107:103. - Dokuczał mi okropny ból - opowiada o swoim powrocie do zdrowia. - Najgorsza była jednak samotność. Zajęło mi trochę czasu, żeby poczuć się wśród chłopaków jak w domu i nagle to wszystko się skończyło. Ze względu na rehabilitację Earvin nie mógł podróżować z drużyną na mecze wyjazdowe, a spotkania w Great Western Forum śledził jedynie z wysokości trybun. Tęsknił za śpiewami w autobusie, atmosferą w szatni, treningami oraz wygłupami w samolocie. Kontuzja uświadomiła mu również, że bardzo łatwo można stracić coś, na co pracowało się przez całe życie. Momentami w jego głowie kłębiły się czarne myśli o tym, że już nigdy nie odzyska pełni sprawności, potrzebnej do uprawiania koszykówki na najwyższym poziomie. Młodzieńca starał się pocieszać jego kolega z Lakersów, Michael Cooper, który dwa lata wcześniej zmagał się z podobnym urazem.

Podopieczni Paula Westheada w kampanii zasadniczej 1980/81 osiągnęli całkiem niezły bilans 54-28, dający im trzecią lokatę w Konferencji Zachodniej. W poprzednim roku atmosfera w teamie Lakersów była fantastyczna, lecz nagle zaczęła się psuć. Drugi rozgrywający, Norm Nixon, nie mógł zrozumieć, dlaczego to zespół musiał dostosować się do powracającego na parkiet Johnsona, a nie na odwrót. Swoje żale wylewał na łamach prasy. Earvin tymczasem nie pozostawał dłużny koledze. W pierwszej rundzie play-off's Jeziorowcy trafili na Houston Rockets i dość nieoczekiwanie polegli w serii 2-1. W spotkaniu decydującym o dalszym udziale w zmaganiach Magic miał w rękach "piłkę meczową", lecz fatalnie chybił, a Rakiety skorzystały z prezentu i zdobyły zwycięskie punkty. Mistrzostwo ligi w tamtym sezonie wywalczyli natomiast Boston Celtics z niezawodnym Larrym Birdem na czele.
[ad=rectangle]
Latem Jerry Buss zaprosił Magica do Palm Springs. - O co chodzi z tobą i Normem? - zapytał. - Możecie nadal pracować razem, czy mam zorganizować wymianę? - Sądzę, że możemy się dogadać - odparł koszykarz. - Po prostu musimy porozmawiać. Już tydzień później właściciel Lakersów zwołał spotkanie w Las Vegas, podczas którego Johnson i Nixon wszystko sobie wyjaśnili i wyrazili chęć dalszej współpracy. Tego samego lata Buss złożył Johnsonowi propozycję nie do odrzucenia: kontrakt na dwadzieścia pięć lat, opiewający na sumę dwudziestu pięciu milionów dolarów. Szef klubu widział w Magicu niesamowity potencjał i chciał korzystać z usług chłopaka z Lansing nawet już po zakończeniu przez niego kariery zawodniczej. - Nikt, nawet Kareem, nie dostał nigdy umowy na dwadzieścia pięć lat - wspomina Johnson. - To był bardzo hojny kontrakt pomimo tego, że później renegocjowaliśmy go jeszcze kilkukrotnie. Warunki umowy szybko wyciekły i wywołały niezadowolenie wśród wielu moich kolegów. Najbardziej wkurzony wydawał się Kareem Abdul-Jabbar, który niezwłocznie poprosił Jerry'ego Bussa o spotkanie. Po prostu chciał wiedzieć, czy Magic będzie zarabiał więcej od niego. Johnson nie miał jednak z tym większego problemu i rozumiał, że legendarny center zasługiwał na to, żeby być najlepiej opłacanym Jeziorowcem.

Gra Lakersów podczas dwóch pierwszych sezonów Paula Westheada na stanowisku głównego coacha opierała się głównie na improwizacji. Trener, z wykształcenia anglista, dawał swoim zawodnikom wiele swobody na parkiecie, a w trakcie przerw na żądanie potrafił cytować Szekspira. Zawodnicy często nie mieli pojęcia, co miał na myśli, lecz dzięki wrodzonym talentom potrafili wygrywać mecz za meczem. Przed kampanią 1981/82 szkoleniowiec postanowił jednak zmienić swą taktykę. Uważał, że cała drużyna powinna pracować na Abdul-Jabbara i dostarczać mu piłki w strefę podkoszową. Strategia ta okazała się zgubna, gdyż po sześciu spotkaniach sezonu zasadniczego Jeziorowcy legitymowali się fatalnym bilansem 2-4.

fot. Steve Lipofsky
fot. Steve Lipofsky

Paul Westhead całkowicie ignorował spadającą na niego falę krytyki. Potrafił zarzucić Magicowi, że ten zbiera zbyt mało piłek, jednocześnie nakazując mu grę z dala od kosza. Relacje Johnsona z trenerem stawały się przez to coraz bardziej napięte, a zawodnik w pewnym momencie zaczął traktować coacha jak powietrze. - Jestem zmęczony twoją bzdurną postawą - wypalił w końcu szkoleniowiec. - Nie mam zamiaru tego dłużej znosić. Albo zaczniesz mnie słuchać, albo nie będziesz grał. - Ja też jestem zmęczony - odparł Magic. - Może więc powinieneś przestać mnie wystawiać? Nie robię wystarczająco dużo, więc może wyślesz mnie gdzieś indziej? Krótko po tym incydencie Johnson udzielił wywiadu lokalnej prasie, w którym poinformował, że dłużej nie może być zawodnikiem Los Angeles Lakers i prosi klub o wymianę do innego zespołu. Jerry Buss miał jednak inne plany. Dzień po oświadczeniu Earvina Paul Westhead został zwolniony, a funkcję pierwszego trenera przejął wkrótce jego dotychczasowy asystent - Pat Riley.
[nextpage]
Zmiana trenera w trakcie rozgrywek to wielkie ryzyko, dlatego na wypadek ewentualnego niepowodzenia media musiały znaleźć kozła ofiarnego, którym stał się... Magic Johnson. Mówiło się i pisało, że chłopak z Lansing wcale nie chciał zmienić otoczenia, a po prostu wymóc na właścicielu Jeziorowców pozbycie się szkoleniowca, z którym nie mógł się porozumieć. Earvina określano jako przepłaconą i rozkapryszoną gwiazdkę, która chce ustawiać wszystkich dookoła. Cała ta sytuacja sprawiła, że Johnson z bożyszcza stał się w jednej chwili wrogiem publicznym numer jeden. Kibice na niego buczeli, a on tylko dobrą postawą na parkiecie mógł udowodnić, że znajdowali się w wielkim błędzie.

Nowy trener w pierwszym sezonie swojej pracy nie musiał robić zbyt wiele. Pozwolił zawodnikom grać tak jak w najlepszym okresie pracy Paula Westheada, wprowadzając jedynie kilka kosmetycznych zmian w taktyce. Pod wodzą Pata Rileya Lakersi skończyli regular season z bilansem 57-25, zapewniającym pierwszą lokatę w Konferencji Zachodniej. Magic grał jak z nut, a jego wszechstronność powalała na łopatki. Notował średnio 18,6 punktu, 9,6 zbiórki, 9,5 asysty oraz 2,7 przechwytu. Dzięki tym dokonaniom zagrał w lutowym Meczu Gwiazd w New Jersey oraz został wybrany do drugiej piątki NBA. W play-off's Jeziorowcy bez problemu dotarli do wielkiego finału, eliminując po drodze Phoenix Suns oraz San Antonio Spurs i nie zaznając przy tym ani jednej porażki. W serii o tytuł ponownie spotkali się z Philadelphią 76ers i znów zwyciężyli 4-2. Bajka Magica Johnsona trwała w najlepsze. Chłopak z Lansing na parkietach ligi zawodowej miał za sobą zaledwie trzy kampanie, na palcach już dwa pierścienie mistrzowskie, a na półce dwie statuetki MVP finałów.

Pat Riley nie był zwykłym szkoleniowcem. - Jeziorowcy odnieśli tyle sukcesów, ponieważ on potrafił wyciągnąć z każdego zawodnika wszystko co najlepsze - opowiada Johnson. - Brał od nas tyle, ile maksymalnie mogliśmy z siebie dać. W kampanii 1982/83 do drużyny dołączył James Worthy, a coraz więcej minut na parkiecie otrzymywał Kurt Rambis. Magic ponownie zagrał w All-Star Game, a na koniec sezonu zasadniczego znalazł się po raz pierwszy w karierze w pierwszej piątce ligi. Zdobywał średnio 16,8 "oczka", zbierał 8,6 piłki i notował 2,2 "kradzieży", a dzięki statystycznie 10,5 asystom w każdym spotkaniu wygrał klasyfikację najlepiej podających. Lakersi wypracowali bilans 58-24, po raz kolejny będąc najlepszą ekipą w Konferencji Zachodniej. W play-off's podopiecznym Pata Rileya niestraszne okazały się teamy Portland Trail Blazers oraz San Antonio Spurs, lecz w serii decydującej o tytule Johnson i spółka tym razem musieli uznać wyższość Juliusa "Dr. J" Ervinga i jego Philadelphii 76ers.

W kampanii 1983/84 Magic ponownie grał w Meczu Gwiazd i znalazł się w pierwszej piątce NBA, ale znów nie zdołał poprowadzić swojego teamu na sam szczyt. Miał średnio 13,1 asysty w każdym meczu oraz 17,6 punktu, 7,3 zbiórki i 2,2 przechwytu, a mimo to w wielkim finale Jeziorówców zwyciężyli 4-3 Boston Celtics napędzani przez najlepszego białoskórego koszykarza - Larry'ego Birda. Po meczu numer siedem w stolicy stanu Massachusetts Earvin czuł dokładnie to samo co jego oponent w dniu pamiętnego finału NCAA pomiędzy Michigan State University a Indiana State University. Bird miał statuetkę MVP sezonu zasadniczego i finałów oraz pierścień mistrzowski, a Johnson został tak naprawdę z niczym. - Michael Jordan robił niesamowite rzeczy, jakich nigdy wcześniej nie widziałem na oczy - mówi Magic. - Nie ma drugiego takiego jak on. To jednak Larry był jedynym zawodnikiem, którego kiedykolwiek się obawiałem. Najbardziej podziwiam w nim to, że osiągnął sukces pomimo braku naturalnych zdolności w niektórych aspektach. Moja fizyczność również posiadała ograniczenia, lecz ja byłem przy nim niczym latający bracia Wallenda. Biali nie potrafią skakać? On był żywym dowodem potwierdzającym tę tezę. Niektórzy biali nie są również szybcy, od Birda wielu biegało szybciej, a mimo to przegrywało w starciu na parkiecie. Pewnie dlatego, że on potrafił fantastycznie czytać grę, przewidywał ruchy przeciwnika i wiedział jak się ustawiać.

Choć Magic Johnson i Larry Bird trafili do NBA dokładnie w tym samym czasie, początkowo ich kontakty ograniczały się jedynie do spotkań pomiędzy Jeziorowcami a Celtami, których w czasie długiego sezonu nie było zbyt wiele. Tymczasem media nakręcały korespondencyjną rywalizację pomiędzy nimi, której pierwsze rozstrzygnięcie zapadło podczas finałów w 1984 roku. Po nich sponsorująca obu koszykarzy firma Converse zaproponowała nakręcenie wspólnej reklamówki w rodzinnych stronach Larry'ego. Obaj zawodnicy początkowo byli sceptycznie nastawieni do tego pomysłu, ale w końcu się zgodzili. Późniejszy obiad w domu mamy asa Celtów, Georgii, przełamał wszelkie lody. - Wyściskała mnie w progu i chyba tym mnie kupiła - wspomina Johnson. - Potem zasiedliśmy z Larrym do stołu i szybko zorientowaliśmy się, że jesteśmy do siebie bardzo podobni. Obaj pochodzimy ze Środkowego Zachodu i obaj dorastaliśmy w biedzie. Rodzina i koszykówka są dla nas najważniejsze. Wtedy całkowicie zmieniłem swoje zdanie na temat Larry'ego Birda.

W sezonie 1984/85 podopieczni Pata Rileya wzięli rewanż na Celtics, zwyciężając w finałowej serii 4-2. Tradycyjnie już grający w Meczu Gwiazd oraz obecny w pierwszej piątce ligi Magic Johnson tym razem nie otrzymał jednak statuetki MVP finałów, która powędrowała w ręce weterana, jakim był już Kareem Abdul-Jabbar. O sile zespołu decydowali wówczas również James Worthy, Byron Scott, Michael Cooper czy Kurt Rambis. - Kareem był Jeziorowcem z krwi i kości - wspomina Johnson. - Był bardzo ważny dla zespołu, dla całej koszykówki oraz dla mnie osobiście. Nie jest łatwo o nim mówić, gdyż to nie tylko najinteligentniejszy sportowiec, jakiego kiedykolwiek spotkałem, lecz również najbardziej tajemniczy. Nigdy do końca go nie rozumiałem i pewnie do końca życia nie uda mi się ta sztuka. Ale może nie jest to dane facetowi, do którego przez jego pierwszych pięć lat w zespole prawie w ogóle się nie odzywał.

fot. Steve Lipofsky
fot. Steve Lipofsky

Od czasu wyjazdu Magica do Los Angeles jego relacje z Cookie były bardzo skomplikowane. Kobieta po ukończeniu studiów przeniosła się do Toledo w stanie Ohio i widywała się z Johnsonem okazjonalnie. Nie oczekiwała od niego żadnych deklaracji czy wierności. Była realistką i po prostu nie wierzyła w to, że słynny i bogaty sportowiec podczas jej nieobecności będzie żył w celibacie. Dlatego też nie robiła mu wyrzutów o romans z Melissą i związane z tym narodziny Andre. Podczas spotkań Earvinem zawsze jednak czuła się kimś wyjątkowym. - Kiedy mówił, że mnie kocha, to wiedziałam, że tak myśli - opowiada. - Jak przyjeżdżałam do miasta, byłam jego dziewczyną i każdy o tym wiedział. Przyjaciele przez lata mi powtarzali: "zapomnij o nim, on nigdy się z tobą nie ożeni, jest wielką gwiazdą, a jego świat to Hollywood". Były chwile, w których zastanawiałam się jak długo jeszcze mogę na niego czekać, ale zazwyczaj odpowiadałam: "nie możecie przeżyć mojego życia za mnie".

Koniec części szóstej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Earvin Magic Johnson with William Novak - My Life, Sports Illustrated, Los Angeles Times, basketball-reference.com.

Poprzednie części:
Magic Johnson - po prostu showtime cz. I
Magic Johnson - po prostu showtime cz. II
Magic Johnson - po prostu showtime cz. III
Magic Johnson - po prostu showtime cz. IV
Magic Johnson - po prostu showtime cz. V

Źródło artykułu: