Wrocławianie już w pierwszej połowie meczu udowodnili, że są zdecydowanie silniejszym zespołem. Co prawda zajęło im trochę czasu złamanie kołobrzeżan, ale w drugiej kwarcie długo grali znakomicie. Śląsk w pewnym momencie miał nawet siedemnaście punktów przewagi, bo w ekipie gospodarzy brakowało po prostu pomysłów na powiększenie swojego dorobku.
Wszystko spoczywało - ku zaskoczeniu - na Rafale Bigusie, który grał bardzo dobrze. To on miał po dwudziestu minutach gry aż 15 punktów i 7 zbiórek na swoim koncie. Stanowiło to ponad połowę całego dorobku Kotwicy. To dobitny dowód na to, że "Czarodzieje z Wydm" byli w zbyt wielkim stopniu uzależnieni od jednego koszykarza.
Po wznowieniu gry niewiele się zmieniło. Nadal ton rywalizacji nadawała ekipa Jerzego Chudeusza, która zdołała nawet powiększyć swoje prowadzenie. U gospodarzy zmieniło się jedno - w ofensywie były wreszcie inne opcje niż Bigus (przede wszystkim Matthew Rosinski), tyle że to de facto nie miało żadnego wpływu na sam mecz. Kołobrzeżanie nawet w ostatniej partii nie byli w stanie wykorzystać rozluźnienia wrocławian, w efekcie skończyło się na bolesnej porażce Kotwicy przed własną publicznością.
Kotwica Kołobrzeg - WKS Śląsk Wrocław 62:81 (14:19, 14:20, 16:22, 18:20)
Kotwica: Rosiński 19, Bigus 15, Montgomery 12, Arabas 5, Gospodarek 4, Parks 4, Ciechociński 3, Piechowicz 0, Złoty 0, Lasota 0.
Śląsk: Kikowski 16, Johnson 13, Miller 10, Skibniewski 10, Hyży 9, Sulima 8, Parzeński 6, Gabiński 6, Mroczek-Truskowski 3, Kulon 0.