Charles Barkley - wariat z Alabamy cz. I

 / Na zdjęciu: Charles Barkley - były koszykarz ligi NBA
/ Na zdjęciu: Charles Barkley - były koszykarz ligi NBA

- Trzeba wierzyć w siebie. Ja uważam, że jestem najprzystojniejszym facetem na świecie i prawdopodobnie mam rację - mawia Charles Barkley, jeden z najbardziej zwariowanych koszykarzy w dziejach NBA.

W tym artykule dowiesz się o:

Niespełna trzydzieści kilometrów na wschód od Birmingham w stanie Alabama położone jest miasteczko Leeds. W latach sześćdziesiątych zamieszkiwało je niewiele ponad sześć tysięcy osób, spośród których spora część pracowała w miejscowej fabryce cementu portlandzkiego. To właśnie w tej mieścinie 20 lutego 1963 roku na świat przyszedł Charles Wade Barkley - owoc związku Charcey oraz Franka. Chłopiec ważył niespełna trzy kilogramy i chorował na anemię. Gdy miał sześć tygodni, trzeba było przeprowadzić u niego całkowitą transfuzję krwi. - Był taki malutki - wspomina Charcey. - Karmiliśmy go witaminami oraz żelazem. Gdy już zaczął rosnąć, to nie mógł przestać.

Charles od dziecka lubił dobrze zjeść. Początkowo unikał mięsa i wolał warzywa, lecz ostatecznie stał się miłośnikiem smażonego kurczaka. Uwielbiał również pomarańczowy napój gazowany Crush, miodowe bułeczki oraz twinkies - amerykańskie ciastka z kremowym nadzieniem. - Zawsze był pulchny - opowiada jego mama. - Miał również dużą, okrągłą głowę, a inne dzieci dokuczały mu z tego powodu. Dlatego też prawie do ukończenia liceum nie interesował się dziewczynami. Bał się, że będą się z niego śmiać. Nie był typem chłopaka, który umawiał się z każdą napotkaną niewiastą. Jedyne, co chciał robić, to grać w koszykówkę.

Relacja Charcey i Franka nie wytrzymała próby czasu. Gdy Barkley junior miał zaledwie roczek, jego ojciec wyprowadził się do Kalifornii i zaczął ignorować potomka. Po rozwodzie matka Charlesa poznała Clee Glenna i wzięła z nim ślub. Para doczekała się dwóch synów, Darryla i Johna Derricka, lecz kilka lat później mężczyzna zginął w wypadku samochodowym i kobieta została sama z trójką dzieci. Na szczęście w pobliżu była jeszcze babcia Johnnie, która trzymała całą rodzinę w ryzach. - Ona pełniła funkcję ojca, gdyż jego po prostu nie było - tłumaczy Charles. - Czuwała nad wszystkim, podejmowała trudne decyzje i utrzymywała dyscyplinę. Najzabawniejsze jest to, że stanowiła całkowite przeciwieństwo mojej matki, która jest bardzo wrażliwa i łatwo się obraża.

Odejście taty i niespodziewana śmierć ojczyma odcisnęły spore piętno na psychice chłopca. Życie młodego Charlesa Barkleya, na którego po latach zaczęto mówić Sir Charles, od samego początku nie było usłane różami i to nie tylko ze względu na te wydarzenia. Rodzina mieszkała w slumsach, a w miasteczku panowały silne nastroje rasistowskie. Nikt się z tym nie krył i nawet podczas szkolnych balów wybierano czarnego króla czy białą królową. Najgorsze było to, że prowodyrami całego zamieszania prawie zawsze byli dorośli. Dzieci i młodzież charakteryzowało zupełnie inne spojrzenie na sprawę. - Nie wszyscy biali są złymi ludźmi - powtarzała Charcey wbrew swojemu środowisku, a Charles nigdy nie uważał ludzi o jasnym kolorze skóry za swoich wrogów. Walczył ze stereotypami, a jego najlepszym przyjaciel z liceum, Joseph Mock, był biały.

Babcia przyszłego gwiazdora NBA pracowała jako pakowaczka mięsa, a matka była pomocą domową. Zajęcia te nie przynosiły wielkich dochodów, a rodzina musiała z czegoś żyć, więc trudniła się nielegalną sprzedażą alkoholu. Ba, mieszkanie w każdy weekend zamieniało się w kasyno. Okoliczni mężczyźni przychodzili w piątek wieczorem i pili trunki oraz grali w karty aż do niedzieli. Wydawali się odstręczający, lecz Barkley junior zawsze starał się szukać w życiu pozytywów, a w tych facetach pozytywne było to, że przestrzegali Charlesa przed pójściem w ich ślady. Wiedzieli, że dzięki swojemu talentowi do koszykówki ma on szansę na lepsze życie i powtarzali mu za każdym razem: - Nie schrzań tego.

Biologiczny ojciec niemal zniknął z życia Sir Charlesa, ale młody chłopak nie był zdany tylko kobiety. Wszystko dzięki swojemu dziadkowi Simonowi Barkleyowi oraz mężom swojej babci: Adolphusowi Edwardsowi i Frankowi Mickensowi. Urodzony w Leeds przyszły as ligi zawodowej dopiero po latach docenił wsparcie, które okazali mu ci mężczyźni. - Moi dziadkowie byli spektakularni - opowiada. - W tamtym czasie byłem chyba zbyt niedojrzały, by zrozumieć jak wielki wpływ mieli na sukces, który udało mi się odnieść. Dlatego teraz, gdy przemawiam do dzieciaków, to zawsze im mówię: "Myślicie, że wasi rodzice są niczym wrzody na tyłku, ale z czasem zaczniecie doceniać ich nauki". Z perspektywy czasu cieszę się, że moja babcia nie tolerowała żadnych głupot. Wierzę z całego serca, że w Leeds byli również inni sportowcy, którzy mogli przebić się do NBA.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

Charcey często wychodziła do pracy wcześnie rano, a wracała późnym wieczorem. Zazwyczaj była tak wykończona, że brakowało jej sił na zajmowanie się domem. Na szczęście miała obok siebie najstarszego syna, który potrafił zaopiekować się sporo młodszymi braćmi oraz wziąć na siebie część obowiązków pani domu. Sprzątał, gotował i prasował. W swoim pokoju zawsze utrzymywał nieskazitelny porządek, a pościel zmieniał dwa razy w tygodniu. Na jego wizerunku idealnego syna znajdowała się tylko jedna mała rysa - nie cierpiał zmywać naczyń. - Charles był wspaniałym i pomocnym dzieckiem - wspomina z uśmiechem rodzicielka Barkleya. - Mógł wypucować mopem podłogę w kuchni, umyć dokładnie wszystkie szafki oraz kuchenkę, ale w zlewie i tak czekał na mnie stos naczyń z czystą ściereczką na wierzchu.
[nextpage]
Gdy Sir Charles skończył czternaście lat, matka i babcia przeprowadziły z nim poważną rozmowę. - Przejmujesz rolę ojca - powiedziały. - Musisz nam pomóc dbać o swoich braci. Barkley junior nigdy się nie sprzeciwiał. W wielu domach bójki pomiędzy rodzeństwem to norma, ale w rodzinie Charlesa działo się zupełni inaczej. Chłopak nie używał przemocy, bo miał za zadanie opiekować się rodzeństwem, a nie je krzywdzić czy z nim walczyć. Musiał natychmiastowo dorosnąć i wczuć się w rolę mężczyzny tak bardzo jak tylko potrafi to zrobić nastolatek. Dzieciaki w jego wieku dostawały nowe samochody i ubrania, lecz on nigdy się nie skarżył. - Pewnego dnia kupię ci wszystko, czego zapragniesz - rzekł do matki. - Jak to? - zdziwiła się kobieta. - Dzięki koszykówce - odparł chłopak.

Zanim Charles Barkley trafił do NBA i brylował w barwach Philadelphii 76ers, Phoenix Suns oraz Houston Rockets, musiał się zmierzyć ze zdecydowanie mniej kolorową rzeczywistością. Koszykarze NBA na każdy mecz otrzymują nową parę markowego obuwia. Stawiający pierwsze kroki w baskecie chłopak z Leeds musiał się zadowolić jedną parą... rocznie. Sir Charles był pierwszym dzieciakiem w okolicy, który mógł się pochwalić butami Chucka Taylora - identycznymi, w jakich grali zawodowcy. Kupno obuwia było wielkim obciążeniem dla domowego budżetu, dlatego Charcey skrupulatnie pilnowała, żeby syn nosił je tylko na parkiecie. Przed meczem przynosiła buty do szatni, a po nim od razu zabierała do domu. - Z wiekiem nabierałem coraz większego uznania dla mamy i babci, ponieważ one były w stanie zrobić wszystko, żeby zapewnić nam to, co niezbędne - mówi Barkley. - Nawet, jeśli pieniądze były tak trudne do zdobycia.

W sali gimnastycznej liceum w Leeds wisi ogromna fotografia Charlesa Barkleya. Zdjęcie ozdabia ścianę za koszem, gdzie trenuje pierwsza drużyna szkoły, w której stawia się nie tylko na basket, ale również na futbol amerykański i baseball. Młody sportowiec ciężko miał nie tylko w życiu codziennym, ale również na parkiecie. I to nie tylko ze względu na nadwagę. W drugiej klasie liceum nadal występował zaledwie w drużynie rezerw, a trener Billy Coupland nie chciał przesunąć go do pierwszego zespołu z powodu zbyt niskiego wzrostu. - Mierzył zaledwie 175 centymetrów. Powiedziałem mu, że nie może grać w pierwszej drużynie, dopóki nie urośnie. No i przez wakacje urósł prawie 13 centymetrów - wspomina coach.

Koszykówka stała się obsesją młodzieńca z Leeds. W wolnym czasie nie zajmował się niczym innym, tylko bieganiem, ćwiczeniami oraz grą w basket. Przez całe lato biegał i skakał, skakał i biegał. Panujące upały nie stanowiły dla niego żadnej przeszkody. Determinacja, żeby poprawić swoje warunki fizyczne, była zbyt silna. - To co wyprawiał naprawdę mnie przerażało. Moją matkę również - wraca do tamtych wydarzeń Charcey.

Wyższy Charles zaczął powtarzać kumplom z teamu, że chciałby pewnego dnia zagrać w NBA. Oni tylko się śmiali i pukali w czoła. - Niby jak? Przecież ty nawet nie grasz tutaj! - drwili. - Poczekajcie, a zobaczycie - odpowiadał dumnie. Początkowo rację mieli koledzy, ponieważ Barkley do pierwszego składu swojego liceum przebił się dopiero w drugim semestrze trzeciej klasy. Notował średnio 13 punktów i 11 zbiórek, a jego drużyna uzyskała bilans 25-7, docierając do finału stanowego. Droga do zawodowstwa wciąż była jednak bardzo daleka, bo wśród jego partnerów z zespołu dało się zauważyć co najmniej kilku lepszych zawodników.

Wszystko zmieniło się w ostatniej klasie szkoły średniej. W wakacje Barkley znów urósł - mierzył 193 centymetry i ważył przy tym prawie 100 kilogramów. Na tablicach stał się prawdziwym dominatorem, a akcje często kończył efektownymi wsadami. W spotkaniu przeciwko Ensley uzbierał 30 zbiórek. Jego średnie wyglądały imponująco - 19,1 "oczka" oraz 17,9 na tablicach. Zespół liceum z Leeds uzyskał bilans 26-3 i dotarł do półfinału stanowego. - To miało miejsce podczas turnieju w Tuscaloosa - wspomina Billy Coupland. - Była końcówka meczu, a przeciwnik miał oddać ostatni rzut. Poprzednich pięć nie przyniosło rezultatu dzięki blokom Barkleya. Trwała akurat przerwa na żądanie, a jeden z naszych rezerwowych nagle wypalił: "Charles, wiem że to twój moment i nie możesz pozwolić nikomu innemu rozegrać tego po swojemu". Jego skoczność była po prostu niewiarygodna.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

W Stanach Zjednoczonych sportowy skauting rozwinięty jest do niewyobrażanych granic. Obok najbardziej utalentowanych zawodników już na początku szkoły średniej kręcą się zastępy agentów opowiadających o wielkich pieniądzach, kontraktach reklamowych i grze w lidze zawodowej. Uniwersytety również nie próżnują, wysyłając swoich przedstawicieli do domów obiecujących graczy i proponując im stypendia koszykarskie. Przez niemal całe liceum Charles Barkley znajdował się z dala od tego wszystkiego, lecz w końcu i do drzwi jego domu zaczęli pukać ludzie z branży.

Koniec części pierwszej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: The Philadelphia Inquirer, Chicago Tribune, Charles Barkley - I May Be Wrong but I Doubt It.

Źródło artykułu: