Dla Trefla Sopot sobotnie spotkanie z AZS Koszalin było niezwykle trudne. Gracze Dariusa Maskoliunasa mieli problemy tak naprawdę już od samego początku, nie potrafili złapać swojego rytmu. Na przerwę schodzili z dziesięciopunktową stratą do przeciwnika, ale mimo wszystko się nie poddali. Drugą połowę zaczęli koncertowo, bo w dwie minuty wyszli już na prowadzenie, ale później znów mieli kłopoty.
- Cieszy mnie to, że wygraliśmy. To prawda, że nie było to moje spotkanie, ale wygrana jest najważniejsza. Męczyliśmy się, spudłowaliśmy wiele otwartych rzutów. Goniliśmy, goniliśmy i w drugiej połowie udało się wygrać - podkreśla Adam Waczyński, który w sobotnim meczu po raz kolejny zagrał poniżej swojej średniej punktowej.
- Moje dziewięć punktów? To nie jest istotne. Cieszę się, że wygraliśmy i dociągnęliśmy tą wygraną do końca i zachowaliśmy zimną krew w końcówce - zaznacza gracz Trefla Sopot.
Sopocianie nie lubią ewidentnie grać w Koszalinie, bo w zeszłym sezonie na cztery pojedynki - wygrali zaledwie jedno spotkanie. - Ciężko się gra w Koszalinie. To bardzo trudny teren. Publiczność znakomicie dopinguje swoich pupili, dlatego gra się tutaj podwójnie ciężko. W dodatku Akademicy grają specyficzną koszykówkę. To szybki, improwizowany basket. Ciężko jest się doszukać jakiejś poukładanej gry. Podstawowe zagrywki mają, ale większość z nich nie jest kończona - dodaje Waczyński.
Sopocianie z bilansem 10:3 zajmują drugą lokatę w Tauron Basket Lidze.