Wisła niedzielny pojedynek rozpoczęła od "trójki" Anke De Mondt. Belgijka, która dzień wcześniej była najskuteczniejszą zawodniczką swojego zespołu ponownie wykazywała ogromną chęć do gry i rywal miał z nią sporo kłopotów. Przykład z niej próbowały wziąć środkowe, ale tym razem czujna postawa polkowiczanek uniemożliwiła im seryjne zdobywanie punktów. Co więcej, te ostatnie wyciągnąwszy wnioski z błędów popełnianych kilkanaście godzin wcześniej twardo blokowały dostęp do kosza w związku z czym Ewelina Kobryn i Taj McWilliams-Franklin nie mogły w pełni rozwinąć skrzydeł.
Sprawiało to, że CCC po ich niecelnych próbach stwarzało sobie liczne okazje do kontr, które w połowie kwarty przyniosły im prowadzenie 8:7. Od tego momentu obie strony szły łeb w łeb i niemożliwym było ocenić kto posiada większą przewagę. Wśród podopiecznych Arkadiusza Rusina znacznie lepiej prezentowała się Sharnee Zoll. Amerykanka, która niebawem prawdopodobnie uzyska polski paszport przeprowadziła kilka dynamicznych akcji i Biała Gwiazda była gorsza o cztery "oczka". Fakt faktem zmienić tą tendencję próbowała Erin Phillips, lecz na tą chwilę jej dążenia okazały się niewystarczające.
W kolejnej odsłonie krakowianki chcąc zapobiec inicjatywie oponenta przyspieszyły i po zaledwie paru chwilach wygrywały 23:19. Aktualne wicemistrzynie, aby zastopować przeciwniczki uciekały się często do fauli, ale generalnie i tak pozostawały w cieniu. Dopiero imponująca skutecznością z dystansu Evanthia Maltsi oraz Agnieszka Bibrzycka zażegnały kryzys, dając w ten sposób jasny sygnał, że CCC nie złożyło broni. Na poparcie tych słów wystarczy przytoczyć fakt, że na długą przerwę schodziło nawet z jednopunktową zaliczką, co mogło dawać mu powody do optymizmu.
Jednakże taka sytuacja wzbudziła w gospodyniach tylko ogromną mobilizację. W drugiej połowie po pierwotnej wymianie ciosów złapały one wiatr w żagle i z czasem zyskały blisko dziesięciopunktowy dystans. Tytaniczną pracę na parkiecie wykonywała wspominana Phillips. 26-letnia obwodowa nie tylko udanie wyprowadzała koleżanki na czyste pozycje, ale sama też kilkakrotnie popisała się indywidualnymi penetracjami. Słowa uznania należało skierować również pod adresem Mc Williams, która bazując na ogromnym doświadczeniu zbieranym przez ponad dwadzieścia lat gry w profesjonalnych ligach królowała w polu trzech sekund. Ekipa z Dolnego Śląska z kolei mimo ogromnej ambicji i woli walki była wręcz bezradna. Nawet wyróżniające się dotąd Iva Perovanović i Zoll tylko do pewnego momentu dotrzymywały kroku rozpędzonej lokomotywie z Małopolski. Szczyt radości w hali przy ulicy Reymonta nastał gdy równo z syreną kończącą "ćwiartkę" do kosza trafiła "Mama Taj". Wtedy też wynik brzmiał 58:47 i Biała Gwiazda była blisko drugiego triumfu.
Mając świadomość rangi ewentualnego sukcesu wiślaczki utrzymały wysoki poziom koncentracji i za sprawą fenomenalnej DeMondt pewnie zmierzały do celu. Niebagatelną rolę po raz kolejny odegrała obrona. To ta formacja stanowiła podwaliny po każdą szarżę ofensywną i jednocześnie była ogromną barierą dla polkowiczanek, które na tym etapie odstawały już bardzo wyraźnie. Z ogólnej szarzyzny wyłamywała się tylko Jantel Lavender, lecz nawet należąca do czołówki podkoszowych FGE zawodniczka zza Oceanu nie odmieniła losów starcia. Podopieczne trenera Jose Ignacio Hernandeza bowiem po celnej próbie zza linii 6, 75 m Milki Bjelicy prowadziły 68:50, co można było uznać wręcz za deklasację. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 72:60 i Wisła uda się na rewanże do Polkowic z poczuciem dużego komfortu.
Wisła Can-Pack Kraków - CCC Polkowice 72:60 (17:19, 15:14, 26:14, 14:13)
Wisła Can-Pack: E. Kobryn 20 (11 zb), A. De Mondt 16, T. McWilliams 14, E. Phillips 12, M. Bjelica 4, P. Pawlak 3, A. Dabović 3, N. Powell 0, P. Ujhelyi 0. CCC
Polkowice: J. Lavender 15, E. Maltsi 13, A. Bibrzycka 10, S. Zoll 8, I. Perovanović 8, V. Musina 4, J. Walich 2, A. Majewska 0, A. Gajda 0.