Dlaczego koszykówka?
Jerzy Koszuta mierzy 192 cm i ma 26 lat. Występuje na pozycji niskiego skrzydłowego. Swoją przygodę z koszykówką rozpoczął w szkole podstawowej, tak jak większość koszykarzy. Sam zawodnik, oprócz basketu miał również styczność z innymi dyscyplinami sportu. Jednak śmiało można powiedzieć, że decydując się na grę w koszykówkę, dokonał trafnego wyboru. Grający na obwodowych pozycjach Koszuta już po kilku sezonach spędzonych w barwach swojego macierzystego klubu - Sokoła Łańcut, stał się jednym z liderów tego zespołu, a także ulubieńcem łańcuckiej publiczności. Ponadto popularny Jerry brał udział w wielu plebiscytach na najlepszego sportowca Podkarpacia, organizowanych przez lokalne gazety. Zawsze uzyskiwał w nich wysokie lokaty. - Jak to się stało, że zacząłem trenować koszykówkę? To było już dawno temu, za czasów szkoły podstawowej. Nie wiem, po prostu, próbowałem różnych sportów, a na uprawianiu koszykówki zostałem. Może najbardziej się nadawałem do tego sportu - powiedział Koszuta.
Niesamowita skoczność
Grzechem byłoby nie wspomnieć w tym artykule o największym atucie jego bohatera - skoczności. Obecnie w koszykarskim światku panuje taka opinia, że "latać" potrafią tylko czarnoskórzy gracze. Jednak tę pogłoskę trzeba raczej przyjąć ze sceptycyzmem, gdyż jest też wielu polskich zawodników, którzy posiadają przysłowiową "windę w nogach". I takich koszykarzy można znaleźć chociażby na pierwszoligowych parkietach. A jako przykład można podać właśnie "jumpa" Koszuty, który swoją ręką może sięgnąć wiele wyżej od obręczy. Konkretnie zawodnik ten jest w stanie złapać punkt położony na wysokości 355 centymetrów. - Kiedyś liczyłem, wysokość najwyższego punktu, którego mogłem sięgnąć. Wyszło 355 cm ze skoku z obydwu nóg - wyjawił skrzydłowy.
Recept na poprawienie wyskoku jest wiele. Jednak bardzo dużo również zależy od wrodzonych umiejętności. Swoje znaczenie w tej kwestii może mieć także trening. Jerry swego czasu dużo chwil poświęcał jeździe na rowerze. Kto wie, między innymi może dzięki temu, zawdzięcza swoją skoczność. - Myślę, że takie rzeczy można mieć już w genach. Oprócz tego można treningiem doprowadzić do tego, że ten wyskok będzie jeszcze lepszy. U mnie jest to spowodowane może i treningiem, bo wszyscy mówią, że mój wyskok między innymi mogę zawdzięczać jeździe na rowerze. Owszem, kiedyś dużo jeździłem na rowerze po Polsce, teraz mam już na to trochę mniej czasu, bo pochłaniają go treningi. A wiadomo, po nich trzeba jeszcze odpocząć - mówi koszykarz.
Dunker pierwsza klasa
Jak dobrze wiemy, zawodnicy, którzy są skoczni, kojarzeni są z tworzeniem efektownych akcji. Mowa tu oczywiście o wsadach. A te w polskiej ekstraklasie zazwyczaj wykonują obcokrajowcy. Mimo tego, jest jednak grono zawodników z Polski, którzy też potrafią porywać publiczność i czasami decydują się na wzbogacenie dorobku drużyny poprzez umieszczenie piłki w koszu z góry. Do grupy tych koszykarzy można zaliczyć między innymi Daniela Walla, Grzegorza Kukiełkę, czy Łukasza Wiśniewskiego.
Koszuta w 2007 roku wygrał konkurs wsadów Meczu Gwiazd I ligi i jak najbardziej, obok wyżej wymienionych graczy należy do czołówki polskich dunkerów. Mimo tego woli pewnie zdobyć punkty, niż zdecydować się na wsad, który mógłby się też i nie udać. - Raczej należę do grona koszykarzy, którzy wolą pewnie zdobyć punkty. W meczu staram się kończyć akcje rzutem, ale jeżeli nadarzy się taka sytuacja, z której można zrobić wsada, to staram się go wykonać. Jednak takie sytuacje zdarzają się rzadko. Na wykonanie wsada decyduję się, jak już wiem, że na pewno będą z tego punkty - przyznaje zawodnik, który dokładnie nie pamięta pierwszego wykonanego przez siebie dunka. - Swojego pierwszego wsada wykonałem chyba w podstawówce. Ale dokładnie tego nie pamiętam, bo to było już kupę czasu temu. Jednak wydaje mi się, że to były ostatki tej szkoły podstawowej - siódma lub ósma klasa. Wtedy jeszcze grałem w drużynie juniorów, a piłkę umieściłem w koszu o pełnowymiarowej wysokości - wspomina Koszuta.
Rozłąka z Łańcutem
Jerry w ekipie łańcuckiego Sokoła występował nieprzerwanie od początku swojej kariery. Po minionym sezonie przyszedł jednak czas na pierwszą zmianę klubu. Koszuta wybrał propozycję od działaczy drugoligowej Spójni Stargard Szczeciński. Decyzja ta w dużej mierze była podyktowania złą sytuacją finansową drużyny z Łańcuta. W efekcie problemów ekipy Sokoła, podobną drogą, co 26-letni skrzydłowy, podążyli praktycznie wszyscy czołowi gracze zespołu z ubiegłego roku zmagań.
Szansa na powrót Koszuty do Łańcuta jest i to duża. Warunkiem jest jednak to, aby po sezonie 2008/2009 ustabilizowały się pewne sprawy w podkarpackim klubie. - Oczywiście, jest szansa, abym powrócił do Sokoła Łańcut. W tym roku władze tego klubu nie podołały temu, aby został skład, który był w zeszłym sezonie. Zadecydowały o tym przede wszystkim finanse. Kierownictwo Sokoła zgodziło się, abym został wypożyczony do Spójni, bo nie chcieli mi robić problemów. Całe życie grałem w Łańcucie, teraz działacze Sokoła puścili mnie w Polskę, żebym się rozwijał. Ale muszę powiedzieć, że po zakończonym sezonie, najpierw prowadziłem rozmowy z Sokołem i chciałem tam całym sercem zostać. Niestety nie udało się. Odszedłem do Spójni, bo po prostu też chcę coś zarobić na tym, co robię. Jeżeli po tym sezonie, który się zbliża, łańcuccy włodarze będą mnie chcieli w klubie i wszystkie kwestie finansowe oraz sportowe będą takie, jakbym chciał, to na pewno wróciłbym do Łańcuta. Sokół to bardzo fajny klub, również jeśli chodzi o zarząd i trenerów. Mam na myśli też kibiców, którzy bardzo mnie cenili - mówi najlepszy dunker pierwszej ligi z 2007 roku.
Nowy etap w karierze
Koszuta po wielu sezonach spędzonych na zapleczu ekstraklasy, spróbuje swoich sił na drugoligowym froncie. Jednak nie jest on jedynym nowym zawodnikiem Spójni, mającym doświadczenie w pierwszej lidze. Do stargardzkiego klubu przeszedł również Łukasz Grzegorzewski, który ostatni sezon spędził w Siarce Tarnobrzeg. I właśnie od tych zawodników w Stargardzie Szczecińskim będzie się wymagało tego, aby w trudnych momentach "pociągnęli" drużynę do przodu i nauczyli czegoś młodych zawodników, których w ekipie Spójni nie brakuje. Słynny Jerry ma świadomość tego, że ciężar gry w głównej mierze będzie spoczywał na jego barkach. - Na pewno mogę się spodziewać tego, że w Spójni będę musiał udźwignąć ciężar gry. Jeśli włodarze ze Stargardu Szczecińskiego chcieli mnie w klubie, musieli znać moje umiejętności i możliwości. Jestem zawodnikiem z pierwszej ligi, dlatego też będą wymagać ode mnie, abym pociągnął wynik i nauczył coś młodych chłopaków z zespołu. Ja będę chciał podołać temu zadaniu i myślę, że damy radę. Cały czas obserwuję, co się dzieje wokół Spójni. Pojawiła już się informacja o tym, że skład drużyny jest skompletowany. Ale wiadomo, że jak nadarzy się jakaś dobra okazja, prezes pomyśli o jakimś wzmocnieniu. W klubie jest dużo młodych i ambitnych chłopaków. Widziałem ich w akcji w trakcie treningowego meczu. Widząc, to co potrafią i grając z nimi pierwszy raz, bardzo podobało mi się to, co prezentują. Także w Stargardzie Szczecińskim jest kogo uczyć - kończy.