W grudniu Igor Griszczuk przestał pełnić obowiązki pierwszego trenera Anwilu Włocławek. Formalnie, bo klub wystosował tylko oświadczenie mówiące o tym, że szkoleniowiec zostaje urlopowany na czas nieokreślony. Na jego miejsce sprowadzono bardziej doświadczonego Emira Mutapcicia, a wszystko za sprawą siedmiu porażek w 12 meczach (łącznie ze spotkaniami w Pucharze Europy).
Od tamtego momentu minęło już pół roku, ale cała sprawa zatoczyła koło i znalazła swój koniec w sądzie. Griszczuk pozwał bowiem swojego byłego pracodawcę o odszkodowanie i żądał dokładnie 184 tysięcy złotych. Tyle trener zarobiłby jeszcze, gdyby wypełnił kontrakt będąc trenerem Anwilu do końca rozgrywek.
W środę toruński sąd orzekł, że Białorusin z polskim paszportem miał rację i włocławski klub nie mógł rozwiązać z nim umowy. Jednocześnie uznał, że "ważne powody", o których przed wokandą wspominał prezes Zbigniew Polatowski nie mają uzasadnienia w rzeczywistości i nakazał wypłacenie Griszczukowi odszkodowania w wysokości 150 tysięcy złotych plus odsetki od stycznia. Ponadto klub musi został zobowiązany do pokrycia kosztów sądów w postaci 10 tysięcy.