Asseco Prokom Gdynia od początku sezonu, a nawet jeszcze długo przed jego rozpoczęciem był wymieniany przez wszystkich ekspertów jako ta drużyna, która z pewnością zakończy rozgrywki przed play-off na pierwszym miejscu. Gwiazdy w postaci Bobby’ego Browna, J.R. Giddensa czy Jana Jagli zostały ściągnięte do zespołu głównie po to by wojować w Eurolidze, a rodzime podwórko miały zdominować niejako po drodze.
I co ciekawe, jeszcze dwa tygodnie temu gdy podopieczni Tomasa Pacesasa utrzymywali taki bilans, który bardzo realnie pozwalał im myśleć o fotelu lidera na koniec rundy zasadniczej. Po rozegraniu 16 meczów legitymowali się bowiem stosunkiem trzynastu zwycięstw i tylko trzech porażek. Wszystko zmieniło się jednak wraz z rozegraniem trzech ostatnich spotkań, z których gdynianie wygrali tylko raz.
O ile ostatnią porażkę z Energą Czarnymi Słupsk w Hali Gryfia można jeszcze zrozumieć, wszak zespół Dainiusa Adomaitisa to lider pierwszej części sezonu, o tyle przegranego spotkania z Kotwicą Kołobrzeg u siebie żaden fan z Trójmiasta nie jest w stanie przełknąć. "Czarodzieje z Wydm" to przecież drużyna jednego zawodnika, prowadzona w dość chaotyczny sposób, a mimo to udało jej się poskromić ekipę gwiazd, z których sam Qyntel Woods zarabia prawdopodobnie więcej niż wszyscy gracze Kotwicy.
Amerykanin natomiast to największa zagadka tego sezonu jeśli chodzi o drużynę mistrza Polski. Oficjalnie koszykarz leczy kontuzjowane plecy, ale mniej oficjalne źródła mówią, że przybył do Gdyni kompletnie nieprzygotowany fizycznie do sezonu. I dlatego wystąpił do tej pory tylko w jednym meczu (w 14 minut zdobył 10 punktów przeciwko PBG Basketowi Poznań), zaś w pięciu kolejnych zabrakło go nawet na ławce rezerwowych. Wszyscy liczą, że Woods będzie gotowy do gry w play-off, ale póki co jego nieobecność nie wpływa dobrze na morale drużyny.
Zupełnie inne nastoje panują w Zgorzelcu. Koszykarze Jacka Winnickiego wygrali cztery ostatnie spotkania, zaś biorąc pod uwagę wszystkie mecze tego roku - przegrali tylko raz i ogółem przewodzą w ekstraklasowej stawce z bilansem 14-5. Drużyna bardzo dobrze prezentuje się pod dyktando jej dyrygenta, Torey’a Thomasa. Amerykanin w każdym meczu spędza na parkiecie prawie 30 minut i jednocześnie zapewnia ciągłość oraz płynność ofensywnej gry swojej ekipy. A gdy jego brakuje, wówczas trener może liczyć na nieco szalonego Ivana Koljevicia.
Zupełnie inna sytuacja jest w Gdyni, gdzie teoretycznie pierwszym playmakerem jest Krzysztof Szubarga, ale często za kreowanie akcji partnerom biorą się również Courtney Eldridge czy Daniel Ewing, choć każdy z nich preferuje i prezentuje zupełnie inna koszykówkę. To sprawia, że Asseco Prokom często podczas meczów ma momenty, w których zupełnie sobie nie radzi i tylko indywidualne popisy Filipa Videnova, Ratko Vardy czy wspomnianego Ewinga przesądzają o losach meczu.
Umiejętności indywidualne Bułgara, Bośniaka czy Amerykanina są bowiem tak duże, że nierzadko zdecydowanie przewyższają całą gamę wartości rywali. W przypadku Turowa taki scenariusz może się jednak nie sprawdzić, gdyż zgorzelczanie to najlepiej funkcjonująca ekipa w Polsce, o wielkiej sile pod koszem. Robert Tomaszek czy Ivan Żigeranović nie odpuszczają w trumnie żadnej piłki, a przy tym nie szczędzą łokci przeciwnikom, zaś kreatywni Marko Brkić i Daniel Kickert zapewniają komfort w ataku.
W styczniu Turów pokonał u siebie gdynian 72:63, prowadząc w tamtym spotkaniu momentami różnicą prawie dwudziestu oczek. Po ostatniej syrenie nie brakowało wówczas opinii, że wygrana ta może zapewnić Zgorzelcowi fotel lidera przed play-off. Wyniki gier ułożyły się jednak w taki sposób, że taką stawkę będzie miał dopiero pojedynek środowy, rozegrany w Gdyni.
Mecz pomiędzy Asseco Prokomem Gdynia a PGE Turowem Zgorzelec w środę 16 marca o godz. 18. Bezpośrednią transmisję przeprowadzi telewizja TVP Sport.