Przed meczem w obu drużynach panowały bardzo bojowe nastroje. - Nadzieje są jak zawsze bardzo optymistyczne, bardzo chcielibyśmy zwyciężyć i zagrać w turnieju Final Four w Gdyni. Gramy we własnej hali, mam nadzieję, że dopisze publiczność i będziemy na tyle dobrym zespołem, by nie tylko nawiązać równorzędną walkę z zespołem ze Zgorzelca, ale przede wszystkim, co jest kluczowe dla nas odnieść zwycięstwo - mówił Filip Dylewicz, kapitan Trefla Sopot. - Nie wątpimy w swoje możliwości i jedziemy do Sopotu po to, aby wygrać i awansować do turnieju finałowego. Mało tego. Jeśli wygramy od razu będziemy rezerwować miejsca na kolejne dni - stwierdził z kolei Marcin Grygowicz, drugi trener Turowa Zgorzelec.
Jeszcze przed spotkaniem okazało się, że w hali popsuła się elektronika i spiker zmuszony był podczas każdej akcji podawać ilość sekund. Usterkę naprawiono dopiero w drugiej połowie. Początek należał do zgorzelczan, którzy za sprawą sześciu punktów Davida Jacksona prowadzili 8:5. Gospodarze razili przede wszystkim dużą nieskutecznością. Goście systematycznie powiększali przewagę i w połowie kwarty prowadzili 15:5. Wtedy coś zacięło się w ekipie Turowa, co skrzętnie wykorzystali zawodnicy Trefla. Slobodan Ljubotina rzucił za trzy, Lawrance Kinnard dorzucił cztery punkty i zrobiło się tylko 12:15. Trzeba przyznać, że obie drużyny grały bardzo widowiskowo, stawiając przede wszystkim na atak. Lepiej spisywali się podopieczni Jacka Winnickiego, którzy opanowali sytuację i w połowie drugiej odsłony prowadzili już 35:26. Przewaga trzeciej drużyny TBL wzięła się przede wszystkim z dobrej realizacji własnego ataku.
Wówczas jednak obudzili się sopocianie, którzy zdobyli dziewięć punktów z rzędu i był remis po 35. Dobrze grał przede wszystkim Adam Waczyński, który nie dość, że celnie rzucał, to jeszcze umiejętnie widział swoich partnerów.
Lepiej drugą połowę rozpoczęli podopieczni Karlisa Muiznieksa, którzy objęli prowadzenie 48:43. Swój prawdziwy koncert rozgrywał Waczyński, który trzykrotnie celnie przymierzył z dystansu, poza tym świetnie grał w obronie. Trzeba przyznać, że sopocianie bardzo cierpliwie rozgrywali akcje. Swoje punkty dorzucił Filip Dylewicz i było 59:50.
Trójki Marko Brkicia i Michała Gabińskiego zniwelowały straty do trzech punktów (59:56). Ten fragment gry był nieco brzydszy z obu stron, ponieważ sędziowie często sięgali po gwizdek, zaś koszykarze stawali na linii rzutów wolnych.
Po rzucie Lorinzy Harringtona, gospodarze prowadzili 73:67, cały czas kontrolując przebieg wydarzeń na parkiecie. Skuteczni byli Paweł Kikowski, Dylewicz oraz bohater spotkania Waczyński, który trafiał praktycznie ze wszystkich pozycji. Gra sopocian mogła się podobać, ponieważ grali bardzo pewnie w ataku, skutecznie realizując polecenia łotewskiego trenera. Widać, że spotkanie między zarządem klubu a zawodnikami przyniosło oczekiwany efekt. Dokładnie tydzień temu Trefl rozgrywał spotkanie z Zastalem Zielona Góra, w którym raził dużą nieporadnością.
- Po meczu z Zastalem rozmawialiśmy z trenerem na temat naszej gry. Powiedział, że nikt tutaj nie będzie kreował gry, jak nie obwodowi gracze. Także musieliśmy wziąć się w garść, grać na miarę swoich umiejętności - stwierdził Adam Waczyński, niekwestionowany lider sopockiego zespołu w dwóch ostatnich spotkaniach.
Trefl Sopot - PGE Turów Zgorzelec 89:81
Trefl: Waczyński 27, Kikowski 14, Kinnard 11, Dylewicz 10, Gustas 8, Ceranić 7, Stefański 5, Ljubotina 4, Harrington 3.
PGE Turów: Jackson 15, Wysocki 12, Brkić 11, Zigeranović 8, Gabiński 8, Thomas 7, Tomaszek 7, Koljević 6, Kuebler 5, Bochno 2.